..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Kishkankal zwany końcem (VII-XI)



-Wytłumaczę ci po drodze, tato, na razie zdecydujmy, gdzie iść...
-To chyba proste.
Kiraan stała na progu. Wyglądała na bardzo zmęczoną, ale równocześnie promieniała niewiarygodnym szczęściem.
-Umbriel, Kishkankal! –zawołała, rzucając się córce w objęcia. –Bogowie, jak się cieszę, udało wam się bezpiecznie dotrzeć do Loreai.
-Mnie nikt nie przytuli –zadrwił cicho Nitro, po czym dodał głośno: -Powiedziała pani, że wie, gdzie powinniśmy teraz iść, więc proszę, jestem otwarty na propozycje!
-Nie opłaca nam się oddalać od Areny, turniej przeciągnie się na noc, może trwać nawet do rana –wyjaśniła spokojnym głosem. –Z początku myślałam, że to plotki, do póki nie spotkałam pewnej starej znajomej...
-Adimetra –na wpół zapytał, na wpół stwierdził Illi.
Przytaknęła ze smutkiem.
Ta kobieta coraz bardziej przypominała jej chodzące widmo. Odtrącona przez męża, zapomniana przez poddanych, zmuszona do zrzeczenia się syna. Fizycznie też wyglądała na wyniszczoną. Chuda, z podkrążonymi oczami, nie przypominała już piękności sprzed lat. Stres uruchomił u niej procesy starzenia. Zazwyczaj nie widoczne u żywiołów natury przez wiele setek lat, w tym przypadku zaczęły działać po niecałych czterdziestu.
-Po drodze Umbriel opowie o tym, co tu znaleźliście. Rozdzielimy się przed trybunami, nikt nie może zobaczyć, jak zakrywam twarz maską. Usiądźcie z dala od sceny, a kiedy spotkam się z Jozuelem, starajcie się uciekać. A teraz chodźmy.
Opuszczając zdewastowane mieszkanie, Sahda odłożyła sztylet tam, gdzie go znalazła. Lepiej nie igrać z losem. Tak będzie najlepiej. Jakikolwiek drań zostawił tu ten artefakt, nie ma zamiaru mieć z nim żadnego kontaktu. Osoby gorsze od jej brata nie zasługują nawet na to, by poznać smak kary i zemsty.
Gdy reszta już odeszła, przez chwilę patrzyła na pusty pokój przeczuwając, że coś tu jest nie tak. W końcu zamknęła izbę i pognała, by ich dogonić.
Wraz z trzaśnięciem drzwi, z pokoju Umbriel wyszedł wojownik w złotej zbroi. Bez zbędnych ceremonii zabrał, co jego i wybrał trochę inną drogę. Okno.

Jozuel przeprosił sucho swojego „władcę” i wybrał się na przechadzkę pod wysoką ścianą trybun. Nie śpieszyło mu się, przyglądał się pracy sprzątaczy, starających się zeskrobać resztki tamtego adrana. Nie był pewien, ale zaczął już chyba fermentować, bo porządkowi przewiązywali twarz białymi szmatami.
Pomachał do nich. Odniosło to wyborne skutki. Niektórzy uciekli z krzykiem, inni przyśpieszyli tempo pracy. Oparł się o przyjemnie chłodną ścianę, by napawać się ich paniką.
Jakie to smutne. Ludzie zawsze muszą być takimi tchórzami?
Chyba tak. Illiannael uciekł z Aisakun, jego matka wrzeszczała, gdy gonił ją po labiryncie korytarzy jej własnego zamczyska... Cóż, powinni przyzwyczaić się do śmierci. W końcu jest im pisana od dnia narodzin.
Jak to dobrze, że wyrzekł się swojego człowieczeństwa. Znamię na czole będzie mu o tym przypominało do końca dni. Dopóki nie wypełni się jego krwawa misja, a po tej ziemi nie będą już chodziły plugawe istoty ludzkie, których tak nienawidzi.
-Pst!
Natychmiast odnalazł źródło dźwięku. Maory maksymalnie wychylał się zza trybun, by dojrzeć swojego władcę opartego o ich mury.
-Czego? –warknął Jozuel, niezadowolony, że sługa naraża się na zdemaskowanie jako jego pomocnik. Luźna szata kapłana i tak była kiepską przykrywką, a teraz jeszcze wisi na trybunach, jakby miał zaraz skoczyć.
-Powodzenia!
Uniósł wzrok ku błękitnemu niebu, kręcąc z rezygnacją głową, po czym ruszył dalej, wzdłuż wysokiej ściany widowni, zastanawiając się dlaczego jeszcze nie zlikwidował Maorego. Znał tylko jedną, racjonalną odpowiedź na to pytanie. On się przydaje. Czasem myśli za niego, czasem realizuje pomniejsze części planu. Nie jest koniecznym elementem jego gry, ale dobry z niego pionek.
Zatoczył już prawie półkole, kiedy podbiegł do niego zadyszany paź. Skłonił się i wydyszał pośpiesznie:
-Pan Panów, Władca Władców, Król Kró...
-Dalej –warknął z kamiennym wyrazem twarzy.
-Eee... nie wolno mi omijać tytułów –zaskomlał chłopak.
Jozuel uniósł palec wskazujący ku górze. Posłaniec najwyraźniej oglądał jego walkę, bo głośno przełknął ślinę i odpowiedział krótko, szykując się już do ucieczki:
-Zaprasza cię, panie, na ucztę, do pałacu!
Przez chwilę Feniks zastanawiał się, czy jednak nie dobić durnego gońca w biegu, ale obserwowało go za wiele osób. Nie chciał na razie ukazywać całej swojej natury. Na razie potrzebował zwolenników. Kiedy dojdzie do władzy to już nie będzie miało znaczenia; Uenia zapłonie w jego rękach i nareszcie padną dawne sojusze.
Królem zostanie półbóg, półdemon. Wszystko runie zgodnie z przepowiednią, której realizacja należała do niego. Oto jest końcem świata, niszczycielem wszystkiego co stworzył Najwyższy, jest jego przeciwieństwem i przeciwwagą dla potęgi światła.
Ciekawe co powiedzą ludzie na to, żeby zastąpić tytuły Króla Królów taką paplaniną. Byłoby przynajmniej ciekawie.
Pójdzie na tą ucztę. Zapozna się ze swoim nowym domem.

Adimetra przejrzała się ostatni raz w zwierciadle, sprawdzając, czy jedwabna suknia dobrze leży na jej kościstym ciele i czy uśmiech nie wygląda za sztucznie. Wyglądał, ale na to nie mogła już nic poradzić. Z ciężkim westchnieniem ruszyła w stronę sali balowej, skąd dochodziły ją już dźwięki zabawy. Muzyka grała, pijani dostojnicy darli się na całe gardło i śpiewali.
Zastanawiało ją, jakim cudem obejrzą walki. Nie dotrwają do świtu, chyba że jej czcigodny małżonek rozkaże podawać mocną kawę.
Strażnicy skłonili się, kiedy przestąpiła próg, lecz na tym skończyły się ceremonie związane z pojawieniem się królowej. Nikt nawet nie spojrzał w jej stronę. Lepiej już witano książęta z Małych Państw. Co za wstyd.
Zasiadła cicho na mniejszym tronie, obok swojego męża i kazała podać sobie wino. Ostatnio za dużo piła. Może nawet więcej od tego drania. Wszyscy zapomnieli o niej, więc i ona starała się zapomnieć o wszystkich.
Siedziała tak, przyglądając się zabawie, półnagim tancerkom krążącym wokół rozpitych bogaczy i całej reszcie tej hołoty, którą Kai szanował bardziej od własnej żony i syna. Tylko muzycy byli tu normalni. Przekrzykiwani przez rozbawiony tłum nadal grali swoje. Zazdrościła szefowi tej niewielkiej orkiestry, Warunowi Haruno. Był niewidomy.
Zaczęła już powoli przysypiać, znużona taką samą burdą co zwykle. Kiedy muzyka już odpłynęła, a zmrużone oczy ledwie wychwytywały obrazy, nagle poderwało ją głośne dudnienie. To trębacze zapowiadali nadejście kogoś ważnego.
-Nadchodzi Jozuel II Feniks, przyszły kanclerz Uenii!!! –krzyknął najwyższy z nich głębokim barytonem.
Przyszły kanclerz Uenii? Czy ktoś tu się nie pośpieszył? Nie poszła na turniej, bo nie znosi widoku przelewanej krwi. Skoro ta osoba wzbudziła poruszenie wśród zebranych i nazywa się zuchwale zwycięzcą turnieju, więc musiała przelać wiele krwi. W jej wyobraźni powstał obraz wielkiego osiłka o niezbyt inteligentnym wyrazie twarzy.
Wszyscy rozstąpili się, by zrobić przejście nowoprzybyłemu. Gdy ujrzała młodego człowieka w eleganckich, czarnych szatach z Akademii Oon, przebiegł ją dreszcz. To jest zabójca? Przyjrzała mu się dokładniej. Jego obojętny wyraz twarzy i majestat jaki wokół siebie roztaczał przywodził jej na myśl wielkich wojowników, o których uczyła się tyle na historii w drzewnym pałacu swojego ojca.
Zmierzał szybkim krokiem w stronę tronu władcy, pomijając milczeniem przywitania, pokorne wyrazy szacunku i pozdrowienia otaczających go wysoko postawionych osobistości. Olewając ich zyskiwał jeszcze większy prestiż.
Podejrzewała, że gwiazda tego człowieka długo nie zagaśnie. Zyskał sławę w tak krótkim czasie i znikomym wysiłku, więc utrzymanie jej powinno być dlań dziecinną igraszką.
Skłonił się przed nimi. Znowu przebiegł ją dreszcz. Tym razem innego rodzaju. Przy tych wszystkich obrastających tłuszczem dostojnikach, łącznie z jej mężem, ciało młodego człowieka przypominało jej rzeźbę boga próżności, ustawioną w łaźniach. Co prawda jego wykuta jak z kamienia twarz bardziej pasowała do opiekuna wojny, obojętności, czy czegoś w tym guście, lecz i tak czuła niesamowity pociąg do tego wojownika. Był jak z innej opowieści. Niewzruszony, obojętny, tajemniczy, otoczony majestatem i piękny, lecz równocześnie budzący lęk.
-Jozuelu! –zawołał uradowany Kai. –Jakże ja się cieszę, że przybyłeś! Siadaj!
Wskazał prosto na swoją żonę. Po chwili ciszy, warknął w jej stronę:
-Zabieraj stąd tyłek, złotko, pan chce usiąść...
Miała już wykonać rozkaz męża, ale Jozuel powstrzymał ją gestem dłoni.
-Nie trzeba.
-Ależ Jozuelu...
-Chcę, panie, usiąść na twoim tronie.
„Chcę, panie, cię poniżyć” byłoby krótsze i miało takie samo znaczenie, a najprawdopodobniej w końcu dotarłoby do tego głupca, jakie ambicje ma jego pupilek.
-Cóż za ciekawy kaprys! –wykrzyknął lekko spanikowany władca. –No, ale widzisz...
-Niby dlaczego miałbyś go nie spełnić?
Adimetra sama zdziwiona była swoją zuchwałością. Kai rzucił jej wściekłe spojrzenie. Tak, nic nie stało na przeszkodzie, żeby wstał i zasiadł na tronie swojej żony, ale to byłaby niemalże parodia. Król rządzi nad żoną, zwykły wojownik nad nim.
Spojrzał na opanowaną twarz Jozuela. Stał nad nim wyczekująco, w milczeniu. Coś podpowiadało władcy, że człowiek przed nim stojący mógłby zniszczyć wszystkie pasożyty, zebrane na tej sali, jednym ruchem ręki. Nawet nie martwiąc się o osłonę. Nie wiedział dlaczego tak nie zrobi, choćby w tej chwili.
Może jednak są silniejsi od niego? Chyba nie tutaj...
A może chce go poniżyć? Właśnie to robi...
A jeśli uważa się za przedstawiciela jakiegoś obłąkanego bożka i spełnia jego wolę? Nie, nie wyglądało na to. Nie był nawet kapłanem. Chociaż ten znak na jego czole; gdzieś go już widział. Nigdy nie wertował podręczników dokładnie, ale coś mu mówiły słowa dziwnego języka, które jaśniały na skroni czarnoksiężnika, kiedy wypowiadał swoje ciche słowa piekielnych inkantacji.
-Dobrze, ale tylko ten jeden raz –wyrzucił przez zęby, wstając z honorowego miejsca. Adimetra z drwiącym uśmiechem ustąpiła mu swojego siedzenia, dwa razy mniej okazałego od tronu męża, po czym poszła między pospólstwo.
Czuła, że panowanie obecnego Króla Królów dobiega końcowi. Gdyby zdobyła zaufanie Jozuela Feniksa, kto wie, może kiedyś ona i jej syn wróciliby do łask. Na razie podziwiała tylko poniżenie swojego pana i męża.
Dookoła zawrzało od szeptów oraz tłumionych okrzyków zdziwienia. Krwawy zwycięzca pierwszej rundy turnieju właśnie objął tron. Co prawda symbolicznie, ale widok ukorzonego pana całej Uenii był niesamowity. Czerwony na wydatnych policzkach, siedział na miejscu żony z lśniącymi oczyma, miotającymi wściekłe spojrzenia na poddanych.
Jozuel, zanim rozsiadł się na dobre, powstrzymał orkiestrę od grania gestem dłoni. Zaległa grobowa cisza. Wszyscy, bardziej i mniej trzeźwi, z ciekawością przysłuchiwali się temu, co miał zamiar powiedzieć ten dziwny jegomość. Takiego zainteresowania nie budziły nawet słowa króla, który lubił mówić dużo i bez większego sensu. Słowa osoby milczącej są rzadkie, więc cenniejsze.
-Bracia! Wasz władca daje mi zasiąść ze swej łaski, na jego tronie! Czcijcie jego wspaniałomyślność, póki jest wam to dane, a bogowie będą z wami –rzekł donośnym, lecz nie zabarwionym większą dawką emocji głosem.
Przez chwilę na sali panowała cisza, po czym uczczono te krótkie słowa kakofonią okrzyków uznania i oklasków. Nie ważne co powiedział Feniks, ważne że przemówił.
Z perspektywy znajdującego się w centrum sali tronu, zgodnie z zasadami loreaiskiej kultury umieszczonego w centrum sali, wszystko wyglądało inaczej. Cokolwiek nie robili ci mali, głupi ludzie, robili to dla niego, ku jego uciesze, a muzyka unosiła się w wibrującym od dźwięków zabawy powietrzu jedynie by dotrzeć do jego uszu.
Nie był rozradowany, ani zachwycony. Te określenia są zbyt pozytywne, by określić stan jego duszy. Odczuwał coś na kształt bezkresnej satysfakcji. I to nie dlatego, że poniżył władcę, zdobył szacunek i popularność wśród śmiertelnych, nie z powodu tych cudowności, które go otaczały. Chodziło tu o chorą przyjemność z faktu, że to na co patrzy, on zniszczy. To czego dotyka, legnie w gruzach. A jego krwawemu królestwu nie będzie końca na północ, południe, zachód i wschód Złotych Lądów. Nareszcie pozbędzie się tej plagi, jaką są ludzie, elfowie, żywiołaki i inne istoty, ceniące swoje krótkie żywota.
Na razie musi cierpliwie czekać, by idealnie wypełnić swoje ponure przeznaczenie. Gdyby teraz zdradził się z zamiarami, zagroziłoby to jego stanowisku. Dopóki nie zetrze w proch Illiannaela i nie zyska wszystkich informacji na temat polityki Uenii, położeniach fortów, cytadeli, ilości wojsk państw lennych oraz tego, jak najłatwiej puścić to wszystko z dymem, nie będzie zabijał, ani niszczył, ani pokazywał swojej twarzy. Chwilowo musi pozostać lojalnym, ale przebiegłym „doradcą” Władcy Władców.
Kto, kogo łatwo omamić, może mieć dostęp do wszystkich informacji? To musi być osoba, która go nie wyda, nawet jeżeli zacznie coś podejrzewać. Warto byłoby mieć też pewność, że potem równie szybko tejże osoby się pozbędzie.
Przebiegł wzrokiem po zebranych, lecz nikt tutaj nie wyglądał na wpływowego i uległego. Łatwo by go sprzedali. Chciał już poszukać innego, genialnego pomysłu, ale w tym momencie przypomniała mu się pokryta grubą warstwą makijażu twarz szczupłej kobiety. Pomiatał nią mąż, pomiatali dworzanie, czemu i on miałby nią sobie nie pomiatać? Taką idiotką łatwo zawładnąć. Nie będzie na to potrzebował więcej jak jednego dnia. A raczej jednej nocy.
Upewni się tylko, czy władca, kiedy dowie się, że żona przyprawia mu rogi, nie będzie żywił tych prymitywnych form ludzkich uczuć... Zazdrości, poczucia zdrady i innych temu pokrewnych.
-Panie, twoja żona siedzi sama...
-No to niech sobie znajdzie towarzystwo, głupia zdzira –odpowiedział bez namysłu jego „pan”, gapiąc się bezwstydnie na biust dziewczyny, podającej mu wino.
No i ma odpowiedź.
-Powiedz mi mój drogi, co ty na to, żeby walki trwały całą noc? –zapytał król, z wielkim kielichem w ręku. Picie krowiego moczu chyba nie oduczy go od alkoholizmu.
-Noc jest dobra –odrzekł mu krótko, odmawiając przy tym wina służebnej. Jeszcze czuł posmak tamtego sikacza. Napój powinien być koloru krwi, smaku zwycięstwa i aromatu uderzającego jak ciężka jazda Haradu. To co podawano w Loreai przypominało mu w smaku rozwodniony sok winogronowy.
-Więc jesteś za? –upewniał się entuzjastycznie władca. –Och, to wspaniale! To był mój pomysł, doprawdy, dobrze że ci się podoba. Myślałem też o jakichś dodatkowych atrakcjach dla widowni...
Jozuel nie słuchał, wiedział że nie warto. Z początku starał się czerpać z pijackiego bełkotu władcy jakieś informacje, ale szybko przekonał się, że mówi on jedynie rzeczy nieistotne. Zapewne z jego żoną będzie podobnie. Do pewnego momentu.

-Po co polazłeś po ten mieczyk... panie? –piszczał nerwowo Maory, patrząc na niewielki przedmiot w rękach rudego. –Mogłeś spotkać Illiannaela, mogłeś nawiązać z nim walkę, przypadkiem zdemaskować plany mojego pana, mogłeś...
-Mogę cię zabić –warknął Welsper, przytykając ostrze do krtani „kapłana”.
Na trybunach było prawie pusto. Bogaci poszli na zabawę do pałacu, niższe warstwy społeczne udały się do karczm. Tylko kilku sprzątaczy bawiło się jeszcze w sprzątanie resztek, jakie pozostawili po sobie Jozuel i Sheillien.
Nawet gdyby zauważyli, że gwardzista próbuje ukatrupić pomniejszego kapłana, nie przejęliby się tym zbytnio. Czy to ich broszka, co dzieje się w armii? Jednego dnia zwrócą się przeciw nieprawości jednego z żołnierzy, drugiego prawo ograniczy im liczbę oddechów na sekundę, gramy spożywanego chleba, czy powierzchnię jałowej ziemi, którą zamieszkują.
Gwardziści, kiedy tylko wyrządzono krzywdę jednemu z nich, mięli prawo zwracać się do swoich bogów, a następnie do Króla Królów, by zakazy ustanowione dla pospólstwa były surowsze, a przywileje mniejsze, na co chętnie przystępowano. W końcu mniej dla ludu, to więcej dla rządcy.
Więc o ile wybrano na obrońcę sprawiedliwości człowieka niesumiennego, mógł panoszyć się do woli. Przeważnie jednak biedota miała prawo wyboru.
W tym przypadku nikt nie wybierał...
-Możesz... mnie już... puścić, panie? –wydyszał przerażony sługa Jozuela. –Błagam...
Welsper w milczeniu przesunął po jego gardzieli ostrzem, pozostawiając niewielką, krwawą smugę, po czym schował zakrwawiony kozik za pas.
-Sądzisz, że taka kreatura mogłaby mi wyrządzić jakąś krzywdę? –wyszeptał prosto do ucha Quijimma. –Mylisz się, myśląc teraz o swoim panie, jako o najpotężniejszej osobie tego świata... Ten świat stworzył Wszechmocny razem z bogami, którzy mięli na początku was strzec. Musieli wam, zwykłym stworzeniom pokazywać jak korzystać ze świata, krok po kroku. Setki tysięcy lat. Uczyli was magii i sztuki. Dali wam nawet słowa, byście działali razem. To wszystko, te wspaniałości, a wy tacy niewdzięczni... Takie małe, zachłanne wrzody na tyłku. A potem jeden z nich zmienił zdanie i odpłacił im po dwakroć niewdzięcznie, stając się jak oni i powołując do istnienia podobnych im...
Maory w ciszy patrzył przed siebie, na arenę, nie widząc sensu w opowieści Welspra Astari.
-Wiesz, co stało się potem?
Słońce chowało już swoją ognistą koronę za dachy budynków, niedługo zejdzie się tu całe miasto.
-Człowiek śmiertelny...
Z ostatnią walką to miejsce może obróci się w gruz. Szkoda, piękna robota dawnych architektów.
-A wraz z nim umieranie...
Ciekawe kto wygra. Słaby promień światła, czy nie przemierzony mrok? Jozuel czy Illiannael?
-Lecz wcześniej musiałem powstać ja...
-Buntownik –wyszeptał chłodnymi wargami Maory. Ranka na jego skórze broczyła krwią. Nic, co mogłoby mu zaszkodzić. Nic takiego. Na pozór niewielkie, złośliwe draśnięcie.
Czuł jak trucizna i prawda rozchodzą się po jego ciele.
-Tak, uważam się za współautora „człowieka” i chodzę z nim po tym świecie, zawsze, gdy ma się przelać krew –mówił dalej Welsper. –A teraz w powietrzu roznosi się jej mdły zapach. Mój syn ją przyniesie. Nie znam jego siły, ale śmiertelniczka, którą porwałem od domu i która wydała na świat moje dzieci nie mogła swoją krwią zepsuć ich nienawiści. Illiannela zepsuła dopiero „miłość”. Gyas zwany Ananke namieszał w tej historii.
Te twoje „anomalia pogodowe”. Nie mój drogi głupcze, to nie będzie tak. On otworzy wrota zaświatów. Nie żadna magia, ale jego gniew pobudzony do niszczenia wszystkiego, co stanie na jego drodze, jego nienawiść do świata żywego... To będzie przyczyną burzy. Niebo zgaśnie na jakiś czas. Zgaśnie dla tych ludzi i przestaną roznosić swoje plugastwo. To będzie mój czas.
Kiedy już Feniks wybije tą rasę, z moją pomocą oczywiście, zasiądę na tronie śmierci. Osobiście urżnę mu łeb, a zmorom które spłodzi każę sobie służyć. Taki będzie koniec twojego pana, a na razie koniec czeka na ciebie. Nie podoba mi się, że tyle wiesz i dajesz mu rady. Za twoje rady uważa cię za przydatnego... Wydam ci tajemnicę; byłeś bliski obudzenia w nim bardzo niebezpiecznego odruchu. Niemalże zostałeś jego przyjacielem. Ale teraz to nieistotne.
Do Maorego głos dobiegał jakby z daleka. Ledwie chwytał sens słów chaotycznej wypowiedzi. Jednak w końcu pojął błąd Jozuela. Krwawe zamiary przywiodły tu jego twórcę, który jakby sam układał te plany, do tego dążył. Widać ograniczały go siły wyższe, może sam Pan, ale teraz, kiedy półczłowiek, posiadający bezgraniczny zakres wolnej woli zdecydował o zagładzie rasy ludzkiej, będzie mógł odebrać swoje przeznaczenie.
Oto koniec...
Pan Mroku przybył po żniwo.
Siewca odda mu pokłon, gdy przyjdzie czas zapłaty.

Tarcza słoneczna zanurzyła się do połowy w gorących piaskach pustyni. Powietrze niedługo ostygnie, ziemia także, ale atmosfera płonęła żarem. Zainteresowanie ludzi widowiskiem było wiele większe niż uprzednio, kiedy się ono zaczynało.
Jedynym nieprzyjemnym incydentem przed rozpoczęciem było ciało kapłana odnalezione przez rudego generała w loży dla bogaczy. Wyglądał na pierwszy rzut oka, jakby spał, ale na zastygłych mięśniach twarzy malowało się ogromne przerażenie i zaskoczenie. Jako że żadne bractwo nie chciało się do niego przyznać, odprawiono mu szybki pogrzeb.
Oddano mu jedynie taką przysługę, że został spuszczony nurtami Nadiru; jedynego dopływu wielkiej rzeki Lyry. Na wody spuszczano jedynie ciała wielkich ludzi, bohaterów. Co prawda to szerokie koryto większej rzeki gościło tych najdostojniejszych; Wielkich Królów, zwycięskich wojowników, mędrców... Człowiek ten jednak w żaden sposób nie zasłużył na taki honor. Już sam fakt, że odprawiono pogrzeb, był wielkim aktem łaski i miłosierdzia.
Szybko jednak zapomniano o anonimowym trupie i kontynuowano ceremonię w zwykłym tempie. Rozpalono dla lepszej widoczności pochodnie. Umocowane do ścian trybun dawały także ciepło w pierwszych rzędach.
Zawodnicy znowu czekali na szczycie schodów, tuż obok loży władcy. Z szesnastu zostało już tylko jedenastu żywych. Trzech zwycięzców, ośmiu niewiadomych. No i był jeszcze Feniks zasiadający obok Króla, faworyt całego turnieju.
Ahir odwiedził zawodników przed rozpoczęciem kolejnych rund.
-Wszyscy jesteście na siłach przetrwać noc? –zapytał na wejście.
Niektórzy wyglądali na zaspanych, Sheillien na wyjątkowo poruszoną, jeden chyba przesadził z kawą, bo ręce trzęsły mu się niesamowicie. Może nawet próbował wzmocnić swoje siły eliksirami o przykrych skutkach ubocznych. Jego skóra miała podejrzanie zielonkawy kolor.
-To świetnie! Przypominam tylko, że w pierwszym pojedynku tej tury wystąpi Ikat Tkin i San Peik. Radziłbym panom już zająć stanowiska.
Wysoki, dobrze zbudowany mag o krzaczastych brwiach ruszył przed siebie. Zaraz za nim podążał skośnooki wojownik, najwyraźniej z Wysp Łez Królowej. Emblematy wymalowane na zbroi mówiły wyraźnie o jego przynależności do dynastii Yamatone. Tam traktują wojowników jak przedmioty, jak towar, a oni sami wierzą, że ich władcy są bogami. To daje niezłą motywację; popisać się na oczach swojego bóstwa.
-Gdzie się podziewałeś, panie Cynyironie?
Illiannael dopiero po chwili zorientował się, że słowa kierowane są do niego. Zerknął na stojącą tuż obok, szeroko uśmiechniętą Sheillien. Miał nieprzebytą ochotę powiedzieć jej, że gdzieś na widowni siedzi jego żona i córka, dwie naprawdę piękne kobiety i że może darować sobie te maślane oczęta. Albo chociaż przywalić jej z całej siły w tą uroczą buźkę, być może nieprawdziwą, utworzoną przez iluzję, ale jednak nie potrafił pozbyć się wrażenia, iż ta istota, wyglądem przypominająca uroczą dziewczynę, jest bardzo inteligentna i w miarę silna, a takie postaci są unikatowe w loreaiskim społeczeństwie.
Mógł ostatecznie ostudzić jej sympatię do swojej osoby.
-W oberży byłem, na dziewczynkach –odparł najbardziej debilnym i obleśnym głosem, jaki potrafił wydobyć z gardła.
Zaśmiała się nerwowo, ale nic nie powiedziała. Zapewne chciała zapytać czy to żart, lecz wolała nie ryzykować odpowiedzi.
Na trybunach zawrzało, kiedy żałosne próby stosowania magii w walce przez Ikata zostały przerwane jednym cięciem miecza wojownika z Yamatone. Z początku nie widać był skutków ataku, nieudolny mag stał tylko z wytrzeszczonymi oczyma przed przeciwnikiem. Starał się ruszyć... z przykrymi estetycznie skutkami. Rozpadł się na dwie równe połowy, które upadły w dwu różnych kierunkach, ukazując bogate wnętrze czarodzieja.
-To jeszcze gorsze od zaklęć Feniksa –skrzywiła się Sheillien, zerkając na zwłoki z niemałym obrzydzeniem.
-Ludziom chyba się podoba –zauważył Illi.
Tłum szalał, przekrzykiwano się, by oddać cześć zwycięzcy.
Po mieczu wojownika spłynęła jedynie kropelka krwi. Zamajaczyła im z dala czerwienią i opadła na jasną posadzkę areny, barwiąc podłoże na czysty szkarłat.

-Zwycięzcą został San Peik! W kolejnej turze wystąpią Kepud Agem oraz Atoic Aret!
Jozuel miał wielką ochotę zrobić sieczkę z widowni, pozbawić głów popleczników Wielkiego Króla, zrobić cokolwiek, by przytłumić narastający przez oczekiwanie gniew. Nawet nie zerknął na zmagania kolejnych „wojowników”. Zaczęło go nudzić nawet udawanie znudzonego. Przybrał więc normalny dla siebie, obojętny wyraz twarzy.
Władca świetnie się bawił, obserwując tych żółtodziobów, ale jemu zależało przede wszystkim na czwartym pojedynku. Zdawał sobie doskonale sprawę, że Illiannael nie zastosuje pełni swoich możliwości na byle kim, ani nie zamorduje biednej, bezbronnej istoty ludzkiej, dopóki nie upewni się, że można to rozwiązać w inny sposób.
Irytowała go postawa twardziela u brata. Tak naprawdę był nieźle zniewieściały. Zmienił się od czasów Aisakun. Niegdyś był bliższy charakterem ojcu, miał szansę zostać władcą całego południa, poprzez tyranizowanie kolejnych plemion. Matka starała się temu zapobiec, ale sprawiła jedynie, że stał się słabszy. Słabszy, a jednak nadal najważniejszy w rodzie. Zachowując pozory nieskazitelnej grzeczności, realizował często swoje egoistyczne plany. Otaczany przez kochających go, szanujących ludzi usuwał w cień Jozuela.
Tego gburowatego, zamkniętego w sobie, zbyt bezpośredniego Jozuela.
Zrobiło mu się niedobrze na wspomnienie tamtych czasów. Chwycił ze srebrnej tacy, niesionej przez służącą kielich tego sikacza i wychylił cały za jednym zamachem. Jego, wszechpotężnego Feniksa, syna samej Nocy, traktowano jak śmiecia. Niewybaczalne...
Zanim się zorientował kolejni nieudacznicy udowadniali, że na uniwersytecie poziom spadł przez ostatnich kilka tysięcy lat. Czy to wina dyrekcji, czy śmiertelników już nie stać na nic lepszego?
Zerknął kątem oka na brata.
-Spotkamy się –wyszeptał, ledwie poruszając wargami. Cierpliwość topniała w nim z każdą sekundą. Dookoła zapadała już noc, pierwsze gwiazdy zawisły na niebie, a żądza krwi rosła w nim wraz z mrokiem, który otaczał go swoimi silnymi ramionami. Coś jak ojcowski uścisk...

-Zwyciężył Amar Amas z Oon! –wykrzyknął entuzjastycznie Ahir. Nawet nie wyglądał na zmęczonego. –Teraz kolej na ostatni pojedynek na tym etapie walk! Niech wystąpią Zamaskowany Szkarłat Pustyni oraz znany pośród braci studenckiej, Hautain Bouton, nasz tegoroczny zwycięzca turniejów międzyszkolnych.
Illiannael z politowaniem zerknął na chłopaka, machającego do tłumu. Młode dziewczyny mało nie zdarły sobie gardeł na wydawaniu dzikich okrzyków i raniących uszy pisków. Co one widziały w tej pospolitej gębie akerskiego idioty?
Zresztą, kiedy już ją porządnie obije, będą musiały znaleźć sobie inny obiekt uwielbienia. Gdy stanęli przed sobą, chłopak z szerokim, naiwnym uśmiechem wyciągnął dłoń na przywitanie. Illi uniósł brwi, wzdychając pod maską bardzo, ale to bardzo ciężko. Jeszcze mu się zrobi szkoda dzieciaka. Taki biedny, niedoświadczony przez los, ufny chłopczyk. Myśli sobie pewnie bidulka, że jest potężny.
-Zaczynać! –dobiegła ich komenda sędziego.
-Lumiere!
Znikli w nagłym rozbłysku światła, obejmującym niemal całą kopułę. Illiannael musiał przyznać, że jest zaskoczony. Czar oświetlenia użyty w nadmiarze staje się również czarem oślepienia. Czyżby jego przeciwnik zapomniał, iż takie rzeczy działają w obie strony?
Stał spokojnie w miejscu, chcąc przeczekać działanie zaklęcia, ale tuż obok ucha usłyszał świst. To Hautain próbował zadać mu cios... z prawego sierpowego. Typowy, uniwersytecki sposób rozwiązywania problemów. Bynajmniej nie obcy Illiemu.
-Chybiony! –krzyknął, uderzając przeciwnika w brzuch. Mógł dosłyszeć jedynie cichy jęk oraz dźwięk upadku.
Stał dalej spokojnie. Nadal nie miał zamiaru poruszać się przy zerowej widoczności. Rozsądek nakazywał mu jedynie wytężać słuch w świetliste ciemności i czekać na kolejny cios. Dookoła mogły być pozastawiane pułapki. Mimo że niezbyt potężny, ten chłopak wydawał się być całkiem sprytny.
Poczuł, że coś porusza się za jego plecami. Policzki drgnęły mu nerwowo, wyginając usta w przebiegły uśmieszek. Teraz mógł przygotować się na atak. Będzie próbował uderzyć go od tyłu. Illiannael powoli sięgnął po nóż, trzymany tradycyjnie za pasem. W końcu usłyszał świst. Odwrócił się gwałtownie celując ostrzem przed siebie.
Ale atak nie nadszedł. Cisza. Tylko światło nadal pulsowało, raniąc go coraz bardziej w przymrużone oczy. To była najprawdopodobniej iluzja, mająca na celu zdezorientować go, by nie był gotów na kolejny atak.
Całkiem dobrze mu się to udało. Teraz Illi mógł tylko czekać i być gotowym na wszystko. Przynajmniej tak wydawało się Bouton’owi.
-Circus Ignis! –wykrzyknął czarodziej, po kilku sekundach gorączkowego szeptu. Zaklęcie przywołało ścianę ognia, zataczającą wokół niego idealny krąg.
-Obscurite!
Światło przywołane czarem Lumiere zaczęło gwałtownie przygasać. Ludzie wydali głośne „och!”, kiedy zobaczyli obecną sytuację. Illiannael otoczony ogniem wyglądał na zaszczutego. Prawie nikt nie domyślał się, że to on wytworzył ścianę żaru nie do przebycia. Wielkie ognisko robiło wrażenie w ciemnościach nocy, jednak dla obydwu przeciwników było jedynie przeszkodą w walce.
Zaczęli je gasić niemal jednocześnie. Zamaskowany poprzez odwoływanie czaru, przeciwnik zaklęciami dotyczącymi żywiołu wody.
Kiedy już znikło, obaj postanowIlli chyba szybko zakończyć pojedynek, bo skierowali przeciw sobie jeden z potężniejszych ataków magicznych, Kulę Ognistą. Problem Huataina polegał na tym, że w taki sam czas, jaki zajęło mu przygotowanie zaklęcia i rzut na oślep, jego przeciwnik zdążył stworzyć porządną tarczę ochronną, wyczarować kulę i porządnie wycelować.
Zaklęcie studenta trafiło ku uciesze widzów w barierę ochronną areny, eksplodując w tysiące drobnych, żarzących się jak gwiazdy iskierek. Niesamowity widok odwrócił na chwilę uwagę ludzi od areny, gdzie rozgrywało się jeszcze większe widowisko.
Huatain zniknął w płomieniach wybuchającego pocisku. Sama kula nie była większa od arbuza, wyglądała jak ogromny węgielek, miała konsystencję na wpół zastygłej magmy, lecz po zetknięciu z przeszkodą rozpadała się, a jej fragmenty w ułamku sekundy eksplodowały.
Na niedługą chwilę zapanowała cisza. Z początku Boutona otulał gęsty dym. Wszyscy oczekiwali zwęglonego ciała spoczywającego gdzieś na osmalonej posadzce areny, lecz kiedy popioły zaczęły opadać, pojawiła się niewyraźna sylwetka chłopaka.
-Nie dość, że żyje, to jeszcze się porusza –mruknął zniesmaczony Illi, kiedy przeciwnik ruszył chwiejnym krokiem w jego stronę. Dopiero teraz mógł ujrzeć jego pełną postać. Widoczne na pierwszy rzut oka oparzenia okrutnie szpeciły młodą twarz, brudne, popalone szaty wisiały na nim jak na najgorszym łachmaniarzu. A mimo wszystko dychał, mógł powłóczyć nogami i całkiem możliwe, że jeżeli teraz się podda, jeszcze się z tego wyliże. Najprawdopodobniej w ostatniej chwili utworzył tarczę ochronną, nie dość silną, by w pełni uchronić się przed zaklęciem doświadczonego maga, lecz w ostateczności ratującą jego marny żywot.
Uniósł dłoń, jakby chciał spróbować jeszcze raz sił w konfrontacji z wiele potężniejszym przeciwnikiem, po czym upadł na kolana z wyrazem rozpaczy na twarzy. Widać ciężko mu było uwierzyć, że przegrał. Powinien się cieszyć z możliwości kolejnych porażek w przyszłości. Przeżył, a to już wielki sukces.
Illiannael nie starał się w żaden sposób podnosić napięcia widzów, lecz zrobił to nienaumyślnie, zmierzając szybkimi krokami w stronę pokonanego. Kiedy przykucnął przed nim i wyciągnął nóż, którego ostrze niebezpiecznie błysnęło, odbijając światło pochodni, podniósł się okrzyk „dobić!”.
Przycisnął przeciwnikowi broń do gardła i w pełni opanowanym tonem wyjaśnił:
-Masz ostatnią szansę, by się poddać. Jeżeli tego nie zrobisz, posłucham ich rozka...
-Poddaję... się... –zacharczał niewyraźnie, kiwając się na wszystkie strony. Przydałaby mu się opieka lekarska. Jak najszybciej.
-Głośniej!
-Poddaję się! –krzyknął ostatkiem sił chłopak.- Poddaję!!! Poddaję się!...
Znów zaległa cisza. Huatain opadł twarzą na posadzkę. Z tarasu króla dopiero po dłuższej chwili wybiegli kapłani natury, znani ze swych umiejętności w dziedzinie medycyny. Illiannael nie czekając na oklaski pognał jak najprędzej w stronę wypoczywających przed kolejnymi walkami zawodników.
Odwdzięczono mu się na dobre widowisko dopiero, gdy Ahir ogłosił, iż zwycięzcą ostatniego pojedynku tego etapu został Zamaskowany Szkarłat Pustyni.


strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[8] |

Komentarze do "Kishkankal zwany końcem (VII-XI)"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.037375 sek. pg: