..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0



Ogrody królewskie kwitły w całej swej krasie, wielkie, kolorowe kwiaty napawały oczy pięknem, a serca pałacowych ogrodników dumą. Niektórzy mówili, że jest tak, odkąd królową została druidzka księżniczka, a niektórzy, bardziej sceptyczni, byli raczej za nawozami sztucznymi.
Mały książę, ośmioletni zaledwie Kishkankal bawił się samotnie w ogrodzie. Opieka osiemnastu nianiek jakoś nie dostarczała mu rozrywki, a stosy zabawek już dawno przestały go cieszyć. Chciał mieć rówieśnika, kogoś w jego wieku, zamiast elfich i ludzkich nianiek w wieku od tysiąca lat wzwyż. Zabawy, które wymyślały, nazywały “koedukacyjnymi” i polegały na nauce literek i cyferek. Jakby nie zauważały jak ich uczeń wertuje z zapałem encyklopedie ze zbiorów królewskich oraz księgi rachunkowe hrabstwa Loreai.
Najbardziej interesowała go przyroda, co szybko stało się utrapieniem nie tylko nianiek, ale i całej Uenii. Ludzie na okrągło powtarzali, że ma być dobrym królem, a nie druidem i z zapartym tchem oczekiwali chwili, gdy zobaczą go konno z mieczem i w lśniącej zbroi, ale on nie zaprzestawał “niewieścich” nauk szczerze przyznając, że pragnie zostać kapłanem natury
Udał się więc jak zwykle o tej porze do ogrodów, pod pretekstem zabawy i zbierał zioła, których nazw nie zdążył jeszcze poznać. Potem sprawdzał je w encyklopedii zielarskiej albo pytał nadwornego medyka o właściwości rośliny.
Zerwał właśnie liście z jaskrawoczerwonego krzewu, kiedy coś pisnęło jak zadeptywana mysz i dźgnęło go patykiem w plecy. Obejrzał się; stała za nim dziewczynka mniej więcej w jego wieku, wymachując bojowo wierzbową gałązką.
-Co ty wyprawiasz, idioto? Nie wiesz co to za roślina?
Zerknął na niańki. Stały dosyć daleko, żywo o czymś plotkując, więc zapewne będzie mógł po raz pierwszy porozmawiać z rówieśnikiem.
-Przykro mi, panienko, ale nigdy nie zetknąłem się z tego rodzaju roślinnością, wybacz mą niewiedzę.
Przez chwilę stała oszołomiona, po czym westchnęła ciężko i stwierdziła pobłażliwym tonem:
-Dobrze już, nie pomyślałam, że mam do czynienia z obłąkańcem.
-Z czym? -ledwie wykrztusił, zapominając o wpojonych mu manierach.
-Jesteś mojego wzrostu, a mówisz jak tatuś, kiedy się coś przeskrobię. On nazywa mnie wtedy “panną”, ale to chyba żadna różnica.
Teraz zrozumiał, że może sobie na razie darować dobre wychowanie i dać upust ciekawości.
-Kim jest twój tata?
-Kiedyś był kanclerzem, ale głupi król go zwolnił za zniewagę i teraz pisze przemówienia rządcom stanu i nowemu kanclerzowi, bo jest od nich mądrzejszy -wyjaśniła z błyskiem dumy w oku. Kishkankalowi obiad przewrócił się w żołądku, kiedy usłyszał “głupi król”, ale doskonale zdawał sobie sprawę, że nie może ingerować w nastroje podwładnych ojca, nawet jeśli bardzo by chciał, więc pominął tę wypowiedź.
-Mówiłaś, że wiesz co to za roślina-przypomniał jej z uśmiechem, żeby mogła popisać się czymś jeszcze. Ludzie uwielbiają takie sytuacje.
-To moje drzewo życia!
-Czyli?
-Nie wiesz? -zdziwiła się dziewczynka. -Jak dziecko przychodzi na świat o świcie, to jest taki zwyczaj, żeby sadzić tego samego dnia, jeszcze przed zmrokiem drzewo lornu, symbol życia na pustyni, święta roślina. Mi takie drzewo posadził tata, ale jest jeszcze młodziutkie i wygląda jak krzak.
-Rozumiem -zerknął znowu na niańki; zdaje się kończyły rozmowę. -Powiedz, jak masz na imię?
-Umbriel Ananke.
-Gdzie mieszkasz?
Jedna z kobiet coś zauważyła; przeklęty elfi wzrok!
-W części bibliotecznej, dawne biuro kanclerza, porządkowi wiedzą gdzie to jest.
-Dzięki, a jestem Ki…
-Paniczu, czas wolny zakończony! -zaszczebiotała jedna z opiekunek.
-Jeszcze się zobaczymy! -zawołał na pożegnanie i odszedł.

Na wieczerzę przebrali go w ten dziwny, złoty uniform i jak zwykle posadzili przed rodzicami.
-Mamo…-zaczął płaczliwym tonem.-Mogę mieć dzisiaj wieczorem trochę czasu na zwiedzanie zamku, poszedłbym do biblioteki!
Matka spojrzała na niego rozanielona.
-Oczywiście, kochanie, tylko pamiętaj żeby wrócić przed dziewiątą, wieczór to pora wypoczynku.
Ojciec tylko się skrzywił i podparł łokieć na stole.
-Dajesz zły przykład dziecku -zaszczebiotała królowa.
-Ten cały dwór to chory przykład, dajesz mu za mało swobody, przez to wyrasta na niewiastę -warknął ojciec. -Masz mi nie wracać przed północą, młody człowieku!
“Oby tak dalej, tato” chyba po raz pierwszy zgadzał się z tym próżnym, mściwym człowiekiem. Matka milczała, bo mówić mogła tylko tyle, ile pozwalały jej prawa królowej, to jej mąż był panem i władcą.

Illiannael siedział przy biurku i pracował nad stylem kolejnej beznadziejnie długiej mowy, której nikt nie będzie słuchał. Odkąd pod wpływem impulsu wzięli w Greenshield ślub, jego dawne biuro stało się ich mieszkaniem.
Nawet Nitro zdał sobie sprawę, że stali się zbyt biedni, by opłacać jego zachcianki i wrócił do fachu. Bardzo szybko rozwijał swoją działalność i był już zwany “Szakalem Loreai” albo Chrzanioną Złodziejską Obleśną Szumowiną. To drugie zdarzało się znacznie częściej i całe miasto wiedziało co oznacza skrót C.Z.O.S.
Ili wcześniej nie zdawał sobie sprawy jak ciężko jest prowadzić życie typowego śmiertelnika. Nie stracił przy tym wszystkim prawie nic ze swojego charakteru, ale czasem ubolewał po cichu nad losem ciężko pracującej głowy rodziny. Sczególnie, jeżeli od ośmiu lat czeka się na nieuchronne i nieważne jak bardzo będzie się starał, nie może zapomnieć o przeznaczeniu Kishakankala. Sprawdził to, sprawdził znaczenie tego imienia i zaśmiał się gorzko. Kishkankal poprawnie wymawia się “Iszanal” i w języku druidów oznacza tyle co “koniec”.
-Tato!
Podskoczył na krześle, wyrwany z zamyślenia.
-Umbriel -stwierdził z ulgą na widok córki i spojrzał w szkilsto niebieskie oczy małej. Swoje oczy. Chyba jedyna cecha, nie licząc wstrętu do wszystkiego co różowe i słodkie, jaką po nim odziedziczyła. Gdyby nie to, można ją wziąć za miniaturkę Kiraan.
-Tato, nie wiesz czy któryś z ważnych polityków ma syna o imieniu Ki?
-Nie wiem, przecież wiesz że nie interesują mnie plotki o życiu osobistym rządców, spytaj mamy.
-Ha-ha-ha! -z kuchni dobiegł ironiczny śmiech Kiraan. -Bardzo śmieszne.
Umbriel poleciała jak na skrzydłach do sąsiedniego pomieszczenia powtarzając na okrągło:
-Mamusiu, nie wiesz czy któryś z ważnych polityków ma syna o imieniu Ki?
-Nie kochanie, obawiam się że nic takiego nie słyszałam-stwierdziła po chwili namysłu i pogładziła córkę po głowie.-A cóż się stało?
-Poznałam takiego Ki w ogrodzie i latał z drewnianym mieczem, ani nie wymyślał durnych zaklęć, (gdzieś w pokoju obok Ili popada w melancholię na wspomnienie dzieciństwa ;) tylko zbierał rośliny, nawet interesowały go nazwy gatunków! On jest inny i chciałabym się z nim przyjaźnić… albo chociaż kolegować.
Kiraan przytaknęła i kątem zerknęła na męża. Ona też lubiła go za to, że był “inny”. Nadal go lubi…

Przebiegł na początek cały korytarz w te i z powrotem, nie dając wiary swojej wolności. Potem dopiero przypomniał sobie, gdzie ma iść. “Biblioteka, biblioteka…” powtarzał uparcie w myślach kierując się na wschód od swoich komnat. Zszedł piętro niżej i stwierdził, iż tutaj jego znajomość terenu się kończy. Miał szczęście, akurat natknął się na ludzką kobietę, pospolitą pomywaczkę. “Myśl jak normalne dziecko, zachowuj się jak normalne dziecko, mów jak normalne dziecko!”.
-Przepraszam!
-Czego? -warknęła kobiecina mało nie rzucając szmatą w przyszłego następcę tronu.
-Gdzie znajdę dawne biuro kanclerza? Ten obok biblioteki.
Wskazała na ciemny korytarz, biegnący prostopadle do tego na którym się znajdowali. Ukłonił się grzecznie i pobiegł pędem przed siebie.

-Kolacja zaraz będzie gotowa! -zakomunikowała Kiraan.
-Przypalone tosty, czy rzadki omlet?! -zapytał sarkastycznie Ili.
-Trochę mniej ironii, to może tym razem to co zwykle, tyle że bez arszeniku!
-A co to za kanapki bez głównego składnika? -westchnął tragicznie i spojrzał na skończone przemówienie. Efektowne, nawet bardzo, szczególnie to o budowaniu przyszłości z myślą o kolejnym pokoleniu.
-Ktoś puka!!! -krzyknął nie ruszając się z miejsca, chociaż był najbliżej drzwi. Doskonale wiedział, że Umbriel za kilka sekund będzie już pod drzwiami. Tym razem także się nie przeliczył.
-Kto tam!?! -zawołała uradowana z reprezentacyjnej roli jaką pełniła.
Przez chwilę milczenie, po czym:
-Ja!
-Jaki ja?
-Ten od kwiatów.
Szarpnęła za klamkę i otworzyła drzwi wpuszczając trochę speszonego chłopca do mieszkania.
-Tato, to jest właśnie Ki!
Przeciągnął się i spojrzał na dzieciaka. Na chwilę przestał ziewać, by przyjrzeć mu się dokładniej. Wyczuł w nim coś niesłychanie znajomego. Sięgnął po gorącą kawę.
-Dzień dobry panu oraz przepraszam Umbriel, nie nazywam się Ki, nie zdążyłem się przedstawić, moje prawdziwe imię to Kishkankal.
Ktoś gwałtownie zakrztusił się kawą, a w kuchni coś się potłukło.
-To się ciężko wymawia, mogę ci mówić Ki?
-Oczywiście.
Z kuchni wyjrzała Kiraan; miała dziwnie blade policzki i nieobecny wyraz twarzy.
-Czy Ki może zostać na kolację? -zapytała błagalnym tonem dziewczynka.
-Nie! Tak! -zawołali równocześnie zdezorientowani rodzice.
-No… jasne-wyjąkali w końcu wspólnie i wrócili do swoich zajęć, starając się zachowywać naturalnie. Odetchnęli z ulgą dopiero, kiedy Umbriel zabrała nieoczekiwanego gościa do swojego pokoju.
-Mogłem go zabić, kiedy był jeszcze mały-wyszeptał rozdrażniony Illiannael. -Nie musielibyśmy znosić teraz jego widoku!
-Ja też jestem tolerancyjna-mruknęła ironicznie Kiraan. -Przecież to nie jego wina.
-Nie jego wina, a nasza zagłada.

-To twoja jedyna komnata? -spytał niepewnie książę, kiedy weszli do małego pokoiku, na którego całe umeblowanie składało się z łóżka, biurka, szafy oraz regału z książkami. Nie zauważył żadnych ozdób prócz kwiatka na parapecie, obrazu przedstawiającego smętny, jesienny ogród i najładniejszego obiektu w całym pokoju; rzeźbionej skrzynki pokrytej srebrem. To wszystko oświetlał tylko magiczny lampion utrzymujący się pod sufitem.
-Ciasne, ale własne-stwierdziła z uśmiechem dziewczynka i usiadła na krzesełku stojącym koło biurka. Kishkankal usiadł na brzegu łóżka i rozejrzał się jeszcze raz, czując się coraz to bardziej nieswojo. Sam zajmował dziesiątki wielkich, ozdobnych sal, nieporównywalnie większych od tego pokoiku, ba, nawet od tego mieszkania.
-Ładnie tu -stwierdził całkiem szczerze. Jakoś nie przepadał za złotem kapiącym ze ścian swojego pokoju i tajemniczymi przedmiotami nazywanych przez niańki “sztuką nowoczesną”. Sama wytworzyłaś tą lampkę? -wskazał na źródło światła wiszące pod sufitem.
-Nie, mój tata jest czarnoksiężnikiem, obiecał że kiedyś mnie nauczy-wyjaśniła rozmarzonym tonem.-Jak chcesz, Ki, to pokaże ci coś fajnego.
Nie był do końca pewien, czy powinien się zgadzać. Ostatnio jak opiekunka powiedziała coś takiego, musiał oglądać wszystkie portrety swojej stuosobowej rodziny i “zabawiać się” przy anegdotkach o prapradziadku. Nigdy nie ufaj kobietom, nawet jak wydaje ci się, że je dobrze znasz.
-Dostałam od wujka Gyasa kilka rodzinnych pamiątek -sięgnęła po ową rzeźbioną szkatułę i przytaszczyła ją na sam środek pokoju. Przykucnął obok niej ze złymi przeczuciami. Nienawidził wszystkich swoich zapyziałych przodków ze strony ojca. O tych od mamy nic nie słyszał, oprócz tego że byli “zawszonymi druidami”.
-Są tu nawet stare listy…-zachichotała jak pijana i wyciągnęła coś żółtego, poplamionego i zabazgranego czarnym tuszem. -He... Ten na pewno jest taty. Przeczytać ci go?
-Nie radziłbym panno Umbriel -nagły, jadowity syk, sprawił, że włosy zjeżyły im się na głowach.
-Och, tato, więc ja…
-Muszę porozmawiać z twoim kolegą.
Spojrzała z lękiem na Kishkankala, ale szybko pojęła, że nie znajdzie pocieszenia w jego postawie. Był jeszcze bardziej przerażony niż ona. Wstał i poszedł za Illiannaelem do kuchni.
-Siadaj-rozkazał mężczyzna i wysunął jedno z krzeseł. Chłopak grzecznie wysłuchał polecenia i klapnął ciężko na siedzenie, po czym zsunął się na sam jego brzeg. Naprzeciw zasiadła kobieta o przyjemnym wyglądzie, zapewne matka Umbriel. Mężczyzna oparł się o framugę drzwi wejściowych i rzekł przyciszonym głosem:
-Kishkankal, syn Wielkiego Króla i księżniczki Adimetry.
Chłopiec przytaknął głośno przełykając ślinę. Nawet, gdy zamykał oczy czuł jak śledzą go dwa lśniące punkciki koloru jaśniejszego niż niebo. Zdawało mu się, że ten blady facet ma zamiar czytać mu w myślach podczas rozmowy.
-Twój ojciec…-zaczął jeszcze spokojniejszym, niemal niesłyszalnym głosem.-On cię tu przysłał?
Dzieciak energicznie potrząsnął głową.
-Więc jak to się stało, że tu jesteś? -warknął zmieniając ton na wiele, wiele ostrzejszy.
-Poznałem państwa córkę zupełnie przypadkiem, zaklinam się na… na Pierwszego Króla Uenii!
Tym razem głos zabrała dotychczas milcząca kobieta:
-Wierzę ci, ale przyjmij do wiadomości, że Pierwszy Król Uenii był największym zbirem w dziejach tego świata, nigdy nie ufaj swoim nauczycielom, będą idealizować przodków twego ojca.
-Ta.. tak, proszę pani.
-Pamiętaj, że jeżeli przysłał cię twój ojciec to dowiem się o tym pierwszy-mruknął mężczyzna, po czym dodał: -Jeżeli jutro nikt nie przekażę ci wiadomości, będziesz mógł odwiedzać Umbriel. Na razie odejdź.
-Tak, proszę pana.
Wyszedł ze zdziwioną miną, poruszając się jak anemik-jarosz cierpiący na psychozę.
-No i jak? -zapytała Kiraan, gdy drzwi zamknęły się za gościem.
-Nie wyczułem w nim kłamstwa, jest czysty-stwierdził z nieukrywanym zawodem Ili.
-Nie wiem skąd ten pomysł ze szpiegiem króla-westchnęła z wyrzutem spoglądając na męża.-Będziesz nieźle cięty na tego dzieciaka.
-Dokładnie.
-A wiesz co?
-Hm?
-Ja powoli przestaję wierzyć w ten cały cyrk.

A mimo to, w nocy wstała ukradkiem, by nie zbudzić śpiącego obok Illiannaela i niczym cień wymknęła się z mieszkania. Z łatwością minęła nocną wartę przy komnatach królewskich dając strażnikom rześki, acz mocny sen. Przemknęła się przez puste sale dzienne, przeszła do sypialni. Wielkie łoże z baldachimem stało samotnie na brzozowym parkiecie. Cicho zakradła się do śpiących i spojrzała na twarze śpiących. Triumfalny półuśmieszek króla oraz smutny grymas królowej. Dotknęła ramienia śpiącej. Tak bardzo jej nienawidziła, a jednak nie wiedzieć czemu pragnęła z nią porozmawiać, choćby przez minutkę. Królowa obudziła się i spojrzała nieobecnym wzrokiem na dawną przyjaciółkę, przez chwilę jej nie poznawała, chciała wołać straż, ale gdy Kiraan rozkazała jej bezgłośnie “wstań”, Adimetra zrozumiała i poszła za
nią aż do ogrodów. Zatrzymały się dopiero przy fontannie, w której odbijały się promienie księżyca.
-Dawno się nie widziałyśmy -królowa obrzuciła ciekawskim spojrzeniem swoją starą dwórkę. Stwierdziła, że nie tylko jest zadbana, ale i wiele ładniejsza niż wtedy, gdy się rozstały. Po aferze o znieważenie najwyższej władzy, zabroniono im kontaktu. -Jak z tobą i Ilinelem? -spytała z niewinną minką, pewna że nic z tego nie wyszło, a rozpustna dusza czarodzieja dała górę w byłym kanclerzu. Kiraan też może się w chwili obecnej nieszczęśliwa i porzucona. Tak jak królowa... Zdawało się jej, że w ten sposób byłoby sprawiedliwie.
-Illiannaelem…
-Przepraszam.
-Jesteśmy małżeństwem od sześciu lat, mamy córkę imieniem Umbriel, jesteśmy biedni, ale szczęśliwi.
-Kochasz go?
-Bardziej niż możesz sobie na to pozwolić albo nawet wyobrazić.
Królowa poczuła ukłucie zazdrości. Sama też chciałaby mieć córkę i kochającego męża, nawet takiego mruka jak ten cały Illiannael. Zawsze sądziła, że z Kaiem będzie szczęśliwa, ale gdy za niego wyszła okazało się, iż jest Wielkim Królem, a nie sympatycznym wesołkiem jakiego poznała. Nawet ona nie miała prawa mówić mu po imieniu.
-Ty nie jesteś szczęśliwa, widzę to w twoich oczach -stwierdziła sucho Kiraan.
-Jak zwykle znasz mój nastrój -przyznała ciężko Adimetra.
-Po za tym cholernie mi zazdrościsz.
W odpowiedzi usłyszała gorzki śmiech.
-Powiedz, co wiesz o traktacie eliardzkim?
Spojrzała na dwórkę zapatrzoną w srebrne błyski na powierzchni wody, zaskoczona nagłym pytaniem.
-Nic.
-No tak, nigdy nie lubiłaś historii, więc teraz posłuchasz niedługiej, starożytnej opowieści. Czytałam ją tyle razy, że opowiem ci niemal cytując fragmenty ksiąg. Bogowie kroczyli między ludźmi jak ogrodnicy doglądający swoich kwiatów. Uczyli ich swojej bezcennej wiedzy bez najmniejszych zahamowań, chronili przed złem, kochali jak własne dzieci i szanowali, bo ludzie są bezpośrednim tworem Najwyższego. Pod koniec ery Starożytnych, kiedy śmiertelnicy zaczęli prowadzić wyniszczające wojny z elfami i żywiołami natury, Pan wezwał bogów z powrotem na Górę Ereb, siedzibę nieśmiertelnych. Przed odejściem obdarowali nas największym ze swoich skarbów; pokojem. Złączono wszelkie narody pod jedną flagę, pod miano Uenii i posadzono na tron Wielkiego Króla, który wyrzekł się dla swego majestatu imienia, które nosił od narodzin. Przed odejściem zabrali się przedstawiciele wszystkich ras w dolinie Eliard, aby pożegnać odchodzących panów tego świata, oddać im ostatni pokłon i przypieczętować traktat, którego trzecim punktem było zachowanie krwi w dynastii panujących. Zawsze mieli to być ludzie, ludzie albo chaos.
-I co z tego?
-Głupia jesteś, jeżeli nic nie pojęłaś. Twój syn, Adimetro, twoje jedyne dziecko jest następcą tronu i tylko w połowie człowiekiem. Reszta jego duszy ciągnie do lasu, na spotkanie naszej magii. Jeżeli zostanie królem, bogowie przyjdą niszczyć pokój i nie będzie już bezpiecznego skrawka ziemi dla żadnego mężczyzny, kobiety i dziecka Złotych Lądów. Przeleje się krew.
-Bredzisz!!! Gadasz jak w transie!!!
-Posłuchaj mnie, moja droga…
-Masz do mnie nie podchodzić… ani na krok!!!
To mówiąc wycofała się w cień, odwróciła i zaczęła biec przed siebie. Oby dalej… oby szybciej… oby się obudzić… obudzić się z rzeczywistości.

Kilka lat później.
Kishkankal przewrócił się na drugi bok. Śniło mu się, że znowu ma sześć lat i rozmawia z panem Illiannaelem. Niedorzeczne, przecież to działo się tak dawno. Może to dlatego, że on w ogóle się nie starzeje. Westchnął ciężko i zerknął na wielki zegar ścienny. Za pięć dwunasta! Spóźni się na pierwszy w dorosłym życiu wykład. Skończył już osiemnaście lat i mógł już rozpocząć naukę magii. Za bardzo mu się nie chciało, ale podobno to tradycja, żeby Wielki Król znał chociaż podstawy zaklęć. Ciekawe kto będzie jego nauczycielem?
Wparował do biblioteki jak szaleniec, ale nikogo nie zauważył.
-Spóźniłeś się minutę i trzydzieści osiem sekund, karygodne…-ozwał się znajomy głos. Ostatnio, kiedy przyszedł po Umbriel padł podobny tekst, tyle że z dokładnością do połowy sekundy.
-Pan Illiannael? -zapytał na wpół zaskoczony, na wpół zadowolony (może uda mu się opuszczać chociaż jedną lekcję w tygodniu).
-Dokładnie!
Za jego plecami ni z tego ni z owego zmaterializował się potencjalny teść.
-Jakim cudem?!
-Rozdział ósmy, wers szósty, zaklęcie nazywa się “Kameleon” i wymaga czwartego stopnia zaawansowania.
-Nie wiedziałem, że jest pan aż tak dobry w swoim fachu.
-Źle myślałeś -żachnął się czarodziej. -Jestem na dwudziestym drugim poziomie, zapamiętaj to sobie.
-To tych poziomów jest aż tyle? -mruknął Kishkankal na tyle cicho, żeby nie wydało się, iż nie czytał nawet wstępu do Księgi Zaklęć.
-Ty Iszanalu, nie posiadasz nawet pierwszego z tych stopni.
Znowu to samo…
-Dlaczego nazywa mnie pan “Iszanalem”? Pani Kiraan i Umbriel mówią na mnie Ki.
-Iszanal to prawdziwe brzmienie twojego imienia, szkoda że dowiadujesz się o tym tak późno. Druidzi nie wymawiają “k” przed samogłoskami, więc z twojego przydługiego imienia pozostaje Iszanal.
-A co ono oznacza?
-Nie zawracaj mi głowy.
-O, coś mi się przypomniało! Jest taka roślina… W języku druidów nazywa się “kakan uketi’, czyli poprawnie powinno się mówić…
-Aan ueti, ale teraz nie zawracaj mi głowy swoimi kochanymi kwiatkami, mamy zacząc lekcję.
-Aan ueti to drzewo -mruknął niepocieszony Ki. -Dlaczego ludzie ignorują piękno natury?
-Nie jestem człowiekiem, więc powtarzam jeszcze raz; nie zawracaj mi głowy głupotami, zrozumiano?
-Tak jest, panie kapitanie!
Pierwsza lekcja okazała się być jedynie egzaminem z teorii (w niektórych pytaniach nawet udawało mu się strzelić). Śmiertelnie znudzony spytał pod koniec lekcji:
-Panie Illiannaelu, czy to prawda, że na północy jakaś wróżka buduje sobie pałac?
-Po pierwsze to nie wróżka tylko Alai Celebrone, Świetlista Wyrocznia, po drugie nie pałac, tylko świątynię, a poza tym tak, to jest prawda.
Wydawać się mogło, że mistrza denerwuje ten temat, więc Ki zaczął wypytywać o szczegóły (widać kochał swojego nauczyciela).
-Ta wyrocznia zna całą przyszłość?
-Prawda -warknął rozwścieczony Ili ciskając podręcznik na biurko.
-Była zapieczętowana w runie?
-Taaa…
-Ale jakiś dureń ją zbudził?
Tego już Illiannael nie zniósł. Oparł się o stół i spojrzał na Kishkankala. Nie, on bardziej spojrzał “w” niż “na” niego. Książę spuścił głowę i przerażony wyszeptał:
-To się już nie powtórzy, przepraszam.
Twarz maga złagodniała, ale nie zrobił nic, co wskazywałoby na to, że całkowicie odpuścił.
-Możesz już iść -warknął.
-Ale… -zaczął Ki.
-Odejdź!
Tego usłuchał z niewymowną chęcią. Udał się do ogrodów tarasowych i usiadł na ławeczce przy fontannie. Westchnął ciężko.
-Znowu coś nie tak? -zapytał ktoś łagodnie.
-Znowu… -przyznał Kishkankal na widok Umbriel. Przyjaźnili się już od kilkunastu lat, była jedyną osobą, która naprawdę się nim interesowała.
-Powiedz, czy to wszystko musi być takie irytujące?

Wrócił do mieszkania zirytowany i rozdrażniony, już od progu zawołał, żeby mu nie przeszkadzać, usiadł przy biurku i otworzył znajomą księgę na zaznaczonym rozdziale. Część tytułu została zamazana, ale napis “… zwany końcem” widniał nad wstępem do historii traktatu eliardzkiego. Właśnie miał zabrać się po raz kolejny do czytania, gdy poczuł na ramieniu ciężar czyjejś ręki.
-Kiedyś spalę tę książkę-stwierdziła Kiraan. -Może częściej będziesz się uśmiechał.
-Kiraan, kochanie, ja nigdy się nie uśmiechałem.

Znów kilka lat w przód...
Nic się nie zmienia...
Spojrzał zaspanymi oczami na budzik. Ósma piętnaście. Zamknął oczy i starał się znowu usnąć.
-Niech to szlag! -nagle zeskoczył z łóżka i wepchnął przez głowę koszulę. Znów spóźnił się na lekcje, na dodatek pierwsza była teoria magii z panem Illiannaelem . Z ojcem własnej dziewczyny nie należy zadzierać, szczególnie jeżeli ma takie specyficzne podejście do jej chłopaka. Pan Ili czasem sprawdzał nawet jego kartę zdrowia u nadwornego medyka, Faustusa (poprzedni staruszek obrośnięty kurzajkami ponoć sam skapitulował, gdy goszczony w mieście uczony podróżnik, Mathid znad Maanzy, chciał go sklasyfikować jako nową odmianę chimery). Kiedy ostatnio byli z Umbriel na obiedzie, zupełnie przypadkiem jej ojciec zaprosił panią Kiraan w to samo miejsce, na tą samą godzinę, oczywiście z rezerwacją na stolik obok. To się nazywa nadopiekuńczy rodzic!
Przeleciał migiem główny korytarz i skierował się do biblioteki.
-Szlag… szlag… szlag…! -wołał łykając zadyszkę.
-Gdzie się tak śpieszy jaśniepajacowi?
No nie! Że też musiał natknąć się na wujaszka Gyasa; czy codziennie musi się widywać z całą rodziną Umbriel? Co prawda brata Illiannaela lubił najbardziej ze wszystkich polityków, jacy przekroczyli mury tego pałacu, ale moment nie był odpowiedni na rozmowy.
-Lecę na lekcje, spóźniłem się na teorię magiiiii…
I poleciał. Gyas westchnął ciężko i pokręcił głową.
-Ciekawe kiedy się domyśli, że jest niedziela?
Tymczasem on biegł dalej i prędzej, a na myślenie nie miał jakoś okazji. W końcu udało mu się dobiec do biblioteki, szarpnąć za klamkę… przewalić w akcie desperacji na zimną posadzkę. ZAMKNIĘTE głosił wielki napis, a pod nim podpięta została karteczka “Idioto, jest niedziela!!! Jesteś umówiony z Umbriel, radziłbym ci się wykąpać. Śmierdzisz zdechłą rybą. Podpisano: Twój wspaniały i niezastąpiony mistrz Illiannael P.S. Bogowie, jaki ty jesteś głupi…”
Czasem miał serdecznie dość prześladowcy-wykładowcy oraz jego faszystowskich metod wychowawczych (skąd w moim świecie pojęcie faszyzmu?). Podniósł się z gleby, którą przed chwilą ucałował i wrócił do swoich komnat. Po drodze znowu spotkał Gyasa.
-Oj, dzieciaku, ty się kiedyś wykończysz!
-Nie musisz mi tego powtarzać…
-Może jakby mój brat był inny, a…
-…politycy nie kłamali -dokończył bezbłędnie powiedzonko pierwszego kanclerza Uenii, Parathominusa. -Aluzja do rzeczy niemożliwych, koloryt równocześnie dramatyczny i humorystyczny, odnosi się do słynnego brata Parathominusa, Gourregarvina, człowieka upartego do granic.
Trzeba przy tym wszystkim dodać, że Gyas był nauczycielem od hitorii jaśniepajaca, jak nazywał swojego jedynego ucznia.
-Wujku, kiedy przerabialiśmy z panem Illiannaelem języki starożytne nie chciał mi powiedzieć co oznacza moje imię…
-Kishkankal ma trzy znaczenia. W języku kornijskim czyta się to po prostu Kiszkankal i jest zlepkiem wyrazów “kisz”, czyli “przywoływać”, a “kankal” to “śmierć” lub”zagłada”. W języku starożytnym wymawia się to “Iszanal” i znaczy tyle co “koniec”.
-A trzecie znaczenie? -dopytywał niepocieszony książe.
-W dialekcie dzikich ludów Kishkankal to “upierdliwy bachor”.
-Bardzo śmieszne… -mruknął Ki i ruszył w boczny korytarz.
-Serio -powiedział Gyas, ale książę już odszedł.

Gdzieś daleko od pustyni Solkankh, od Loreai, na wyspie zwanej Złotym Haradem, w mieście Oon piętrzyły się wieże Wyższej Uczelni Wojskowej. Wysokie, wzniesione z gigantycznych bloków skalnych, demonstrowały potęgę i chwałę owej wiekowej uczelni, od lat konkurującej z Uniwersytetem Kornijskim o miano najlepszej uczelni Naary. W jednej z takich wież odbywała się właśnie lekcja geografii.
-Największym miastem wzniesionym przez demony jest Xarxar, metropolia w której zabronione jest przybieranie prawdziwej postaci demoniemu klanowi. Króluje tam dynastia Lexa…
Chyba nawet wykładowca przysypiał na niesamowicie nudnej lekcji. Wszyscy drzemali lub rozwiązywali krzyżówki, tylko dwaj uczniowie słuchali, w tym jeden notował. Słuchaczami byli Jozuel z Upadłej Dynastii oraz jego nieformalny sługa Maory Quijim.
-Tak więc polityczna poprawność stoi pod znakiem zapytania w obydwu krajach -zakończył nauczyciel.
Maory zajrzał w notatki i pokręcił przecząco głową.
-Panie, otóż ten mężczyzna nie nadaje się do naszych celów -zakomunikował swoim wiecznie przerażonym głosikiem.-Sądzę, że należy go unicestwić i poczekać aż uniwersytet przyśle kogoś, kto mógłby rozwinąć pańskie zdolności taktyczne, sir… kogoś znającego się na wojnie.
Jozuel bez najmniejszych komentarzy wpatrywał się w nauczyciela. W pewnym momencie ich oczy spotkały się, mężczyzna uśmiechnął się niepewnie i spróbował odwrócić. Na próżno, coś nakazywało mu siedzieć prosto i patrzeć w obojętne, jasnozielone oczy chłopaka. Otworzył usta jak ryba i wydał z siebie bezgłośny okrzyk, po czym opadł bezsilnie na blat biurka.
-Kolejny wyeliminowany-zapiszczał radośnie Maory. -Uwielbiam panie jak to robisz, tylko “pyk!” i świeczka zgasła, genialne, do prawdy genialne! A na dodatek jakie estetyczne.
Uczniowie nawet nie zwrócili uwagi na całe zajście, sądzili że wykładowca najzwyczajniej w świecie zmęczył się i usnął.

-Dzień dobry-stęknął Kishkankal przekraczając próg mieszkania państwa Ananke. Od jakiegoś czasu nie musiał nawet pukać, traktowano go tu jak członka rodziny. Może za wyjątkiem pana domu.
-Zły dzień, Ki? -zapytała łagodnie Kiraan.
-Tak…
-Nie martw się, kobiety tak mają -nawet nie oderwał wzroku od pisanego przemówienia.
-Mógłbyś chociaż dzisiaj nie być taki opryskliwy -skarciła go żona.
-A dlaczego akurat dzisiaj mam zrobić wyjątek?
-Bo nie zrobiłeś go jeszcze nigdy!
Mag westchnął, ale nic już nie komentował.
-Nareszcie jesteś, nieudaczniku!!! -krzyknęła ze swojego pokoju Umbriel. -Już myślałam, że nie przyjdziesz.
-Wiadomo w kogo się wdała-mruknął Ki spoglądając na czarodzieja, nadal piszącego swoje przemówienie; mógłby przysiąc że prychnął śmiechem.
-Przepraszam, tak jakoś wyszło-jęknął, gdy jego dziewczyna wkroczyła do pokoju.
-No dobrze już, tylko błagam, dzisiaj nie rób mi wstydu w świątyni Pani Światła.
Tym razem pan Illiannael z pewnością prychnął śmiechem.
-Wygadałaś się? -zapytał zawiedziony Kishkankal.
-Och, to nic takiego!
Jakiś tydzień temu odwiedzili świątynię, gdzie Umbriel jest pomocniczką kapłanki. Tak się jakoś złożyło, że trwały tam manifestacje. Walka o prawa do ceremonii zaślubin dla mężczyzn kochających inaczej. Biedny Ki wmieszał się w tłum, w pewnym momencie ktoś wepchnął go na mównicę. Nie wiedział o co chodzi, nie licząc faktu że jest na jakimś wiecu pełnym facetów, więc wybąkał tylko:
-Jako jeden z was… popieram wasze działania, bracia!
Od tej pory dziewczęta sądzą, iż nie mają u księcia szans, a dziennikarze mają o czym pisać do funkcjonującej od roku “Gazety”. Król załamał tylko ręce i jakby trochę złagodniał…
-Chodźmy już! -Umbriel pociągnęła go za rękę i wyszli.
Kiraan przyniosła tacę z herbatą.
-Już wyszli-zakomunikował Illiannael.
-Trudno.
Wstał od stołu, zabrał do niej tacę i postawił na stole, po czym ją objął (żonę, nie tacę).
-Czy to nie dziwne?
-Co takiego?
-Mieć dziecko w wieku dwudziestu lat, kiedy samemu się na tyle wygląda.

Maory szedł korytarzem za swoim mistrzem. Wybiła już północ.
-Panie, jako istota nie w pełni nieśmiertelna powinieneś zostawić po sobie jak najwięcej potomków płci męskiej.
-Jak? -zapytał swoim okropnym, cichym głosem Jozuel.
-Wybrać najinteligentniejsze, najsprytniejsze i najładniejsze dziewczęta z naszej szkoły, omotać którąś klątwami i…
-Nie tak.
-A jak, panie?
-Znaleźć dobrą krew.
Maory stwierdził, że to rozkaz, ukłonił się i odszedł.

-O nie, tylko nie ten idiota! -jęknęła kapłanka na widok Kishkankala.
-Wszyscy mnie tu kochają -stwierdził ironicznie i oparł się o kolumnę. Umbriel podeszła do kobiety sama.
-Stwierdziłam, że jesteś jeszcze za młoda -kapłanka powiedziała to, jak gdyby nigdy nic, nie zważając na zapał swojej podopiecznej.
-Mam już przecież osiemnaście lat! -warknęła dziewczyna.-Osiągnęłam też najwyższe wyniki na testach!
-Z twoim temperamentem możesz zostać akolitką w świątyni cienia.
-Bardzo śmieszne.
-Mówię to całkiem poważnie.
Umbriel odwróciła się na pięcie i wyszła, Ki poleciał za nią.
-Przecież na tym świat się nie koń…
Nagle oparła się o jego ramię i zachłysnęła płaczem. Wobec łez kobiety mógł jedynie milczeć, słuchać, pocieszać…
-Wiesz dlaczego mnie nie chcą?
-Dlaczego?
-Bo sądzą, że zostanę królową.
-O…och, a to się jakoś łączy?
-Królowa nie może być kapłanką, wyrzeka się swoich bogów, żeby służyć jedynie państwu i Najwyższemu, nie wiedziałeś?
Nie, nie wiedział. Jemu też chciało się płakać, ale jakoś nie miał przyjacielskiego ramienia, na którym mógłby to uczynić. Był za wysoki i barczysty, by ktoś mógł go utulić i powiedzieć chociaż raz, że jest potrzebny i chciany.

Maory sprawdził wyniki swoich badań. Istota jedynie po małej części boska, bo rasa bogów tworzy zbyt indywidualne charaktery, po dużej części żywioł, najlepiej natury, po trosze człowiek, by zredukować różnicę w krwi dziewczyny i jego w pełni ludzkiego pana.
-Córka półboga i żywiołaka natury-stwierdził z dezaprobatą. Gdzie tu takiej szukać?

-Umbriel!
-Tak mamo?
-Nie musisz się martwić, ja zostałam kapłanką dopiero jak skończyłam dwadzieścia pięć lat.
Na stole stała tacka z ciasteczkami i dzbanek ze świeżym sokiem, co nadawało zagraconemu salonikowi ciepłą, domową atmosferę. Bardzo ludzkie.
-Mamo, jesteś po części człowiekiem, tak?
-Nie kochanie, co prawda mój przybrany ojciec był śmiertelnikiem, ale ja jestem pełnej krwi żywiołem natury.
-Przecież wyglądasz jak człowiek, nie jesteś driadą, ani niczym takim.
-Żywioł natury w ludzkiej formie nazywany jest nordolingiem-wyjaśniła Kiraan sięgając po dzban i drewniany kubek.
-A ty tato?
Nie było żadnej odpowiedzi; Illiannaela dosięgło nieuniknione; usnął nad robotą.
-Półbóg-oznajmiła beztrosko mama śmiejąc się z reakcji córki.
-Dlaczego nigdy mi nie mówiliście, zawsze sądziłam że tata jest półelfem.
-Nie, moja droga, półelfowie podlegają procesom starzenia się, tyle że wolniej niż ludzie, natomiast Ili ma około dwunastu tysięcy lat, przeżył całą erę Starożytnych, pamięcią sięga do ery legend, ale omija erę bractw.
-Błagam, nie mów że to długa historia.
-Nie może być długa, bo nikt jej nie pamięta. Wiadomo jest tyle, że twojemu ojcu wymazano część pamięci pod koniec panowania ludu Penna Namarie.
-Wujek Gyas tego nie pamięta?
Kiraan milczała.
-Mamo?
-Umbriel, co wiesz o dzieciach Pana Nocy?
Dziewczyna westchnęła, po czym zaczęła znudzonym głosem:
-Pan Nocy ma tysiące potomków, tak zwanych dela-Dinnów, bogów z kłócącego się z logiką związku ze światłem…
-Chodzi mi o potomków ludzkich.
Umbriel wzruszyła ramionami.
-O tym nas nie uczyli na uniwersytecie. To pewnie materiał dla czwartych klas.
-Dobrze, podłapiesz trochę historii. Pan Nocy miał tylko dwoje dzieci ze śmiertelniczkami. Z królową Upadłej Dynastii Jozuela Feniksa, posiadającego zdolność do odradzania się w ciele osoby, która go uśmierciła, a z księżną Saab Illiannaela Ananke, posiadającego zdolność do nieświadomego rozkochiwania durnych kapłanek natury.
Zaśmiały się, ale Umbriel szybko spoważniała.
-To oznacza, że jestem wnuczką Pana Nocy…
Przypomniała sobie słowa głównej kapłanki i przebiegł ją dreszcz. Spojrzała na ojca drzemiącego nad notatkami, jakoś nie wyglądał na jedną z najpotężniejszych istot, w których płynie ludzka krew. Wyglądał raczej na zmęczonego ojca zawalonego robotą.
-Pytałaś się dlaczego wujek Gyas nie pamięta tego urywku z życia twojego ojca, kiedy to zostały mu wymazane wspomnienia-kontynuowała Kiraan.
-Łatwo się domyślić-stwierdziła dziewczyna.-Wujek nie jest bratem taty.
-Nie są spokrewnieni, przynajmniej tak sądzę, więc mogli się poznać w każdej chwili życia twojego ojca.
-Idę na spacer-stwierdziła Umbriel i wybiegła z pokoju.
-Młodzież szybko dorasta…-westchnął Illiannael.
-Nie spałeś?
-Nie i doskonale o tym wiesz.
-Chciałabym wiedzieć więcej o tobie z najlepszego źródła, zamiast sięgać po podręczniki historii i opierać się na domysłach.
-Cóż… twoje domysły są jak dotąd całkowicie słuszne.

-Panie, panie!!! -zdyszany sługa podbiegł do swego mistrza. Właśnie miała się zacząć kolejna lekcja.-Znalazłem!!! Znalazłem idealną krew. Sprawdziłem wszystkie kopie aktów narodzin w świątyniach światła i w końcu udało mi się znaleźć idealną krew. Umbriel Ananke, w połowie żywiołak natury, w połowie półbóg… niesamowita mieszanka! Żyje w Loreai, w pałacu królewskim…
-Nie teraz.
-Przecież lekcja jeszcze się nie zaczęła.
-Dopiero, kiedy zacznie się panowanie śmierci.
Maory zrozumiał. Jego pan na razie nie potrzebował potomków. Dopóki był Feniksem i mógł się odradzać ze swoich popiołów, nie potrzeba mu potomka.
Do klasy wszedł nauczyciel. Wszyscy umilkli spoglądając na młodą twarz, którą okalały o dziwo siwe włosy. Zgniłozielona szata ozdobiona szlachetnymi kamieniami i runami świadczyła o jego arystokratycznym pochodzeniu. Spojrzał na nich żółtymi oczami. Natychmiast pojęli, że jest demonem. Zaśmiał się zimno na widok ich min, po czym przedstawił się:
-Tethyr Syrse, wasz nowy koszmar!
(postać wzorowana będzie na podstawie mojego starego grona pedagogicznego :])

Nowy nauczyciel przeszedł się po klasie bacznie przyglądając się studentom. Nikt nie wytrzymywał spojrzenia chorobliwie zielonych oczu i odwracał wzrok. Triumf już malował się na twarzy Thetyra, gdy doszedł do Maorego i Jozuela. Pokraczny sługa natychmiast wbił wzrok w ławkę z cichym jękiem. Jego władca był inny, nie musiał obawiać się oczu, które spoglądają w duszę. Jeżeli nie posiada się duszy sprawa staje się wiele, wiele łatwiejsza. Za to pan Syrse… Pan Syrse miał poważny kłopot ze spoglądaniem w zwykłe, jakże często spotykane orzechowe oczy. Zamrugał nerwowo i skłonił mimowolnie głowę.
-Ty…-szepnął niewyraźnie.-Kim ty jesteś?
-Twoim przeznaczeniem-odpowiedział obojętnie Jozuel. Nie wyglądał ani nie zachowywał się jak ktoś warty uwagi. Zwykły, opanowany dzieciak, ale…
-Wstań i podejdź do katedry.
Chłopak wbrew oczekiwaniom nauczyciela pokornie wykonał rozkaz.
-A teraz mały sprawdzian teorii. Jak zakończyła się era bractw?
-Odejściem Mkuu i koronacją Penna Namarie.
-Jak miała na imię żona pierwszego z władców demonów z dynastii Lexa?
-Kallipso.
-Gdzie rządzi dynastia Yamatone?
-Wyspy Łez Królowej.
-Kto…?
-Wezyr Manthonius w roku 2994 ery pokoju.
Thetyra przebiegł dreszcz. Spojrzał z odrazą na ucznia stojącego obojętnie pod katedrą, spoglądającego gdzieś przed siebie.
-Jakim cudem…? -mruknął ledwie słyszalnym głosem, po czym odchrząknął i postanowił wypróbować jego zdolności w innej dziedzinie. To pomoże mu znaleźć kilka odpowiedzi. -Może i znasz podręczniki na pamięć, a twoja wiedza chwilami może być niemal nienaturalna, ale spróbuj chociażby tak prostego zaklęcia jak teleportacja. Na drugi koniec sali.
Wszyscy czekali w napięciu, każdy z łatwością wyczuł sarkazm maga, kiedy stwierdzał, że teleport jest czymś “prostym”. Nikt z klasy nie był w stanie pomarzyć nawet o przeniesieniu swojego tyłka centymetr w bok, a Thetyr jasno postawił za cel punkt odległy co najmniej o dwadzieścia parę metrów.
-No co chłopcze, na co cze… kasz…
Jozuel siedział na parapecie przeciwległego okna tak, jakby nic nie robił od początku lekcji.
-Nadal pan sądzi, że jestem taki jak… oni? -zapytał półgłosem wskazując na milczących rówieśników i zeskoczył z miejsca. Przeszedł ostentacyjnie przez całą salę, by znów zająć miejsce obok Maorego udającego zachwyt. Był już przyzwyczajony do takich wydarzeń, ale nie okazywał tego swojemu mistrzowi.
-Dobrze, przeczytajcie sobie wybrany rozdział z podręcznika. Ja porozmawiam z panem Jozuelem. Na osobności.

Jeszcze tego mu brakowało. Został z samego rana wezwany przez Wielkiego Króla, czyli bądź co bądź swojego ojca do sali obrad. W ogromnych, kamiennych niszach stały upiorne figury przodków. Przez wąskie okna umieszczone pod samym dachem, jakieś trzydzieści metrów nad nimi sączyło się blade światło dnia. Powietrze przypominało mu wycieczkę w góry. Świeże i ostre. Jednak tutaj odczuwał w nim jeszcze coś. Emocje. Ludzie wyrzucają je z siebie podczas dyskusji, a one opadają bezwiednie na ziemię. Prawie jak kurz.
-Synu -zmęczony, lecz nie tracący nic ze swej dawnej surowości głos unosił się echem po sali. Kishkankal odwrócił się i ukłonił dwornie, ale ojciec gestem dał mu do zrozumienia, że to zbędne. -Jestem tu jako twój ojciec, nie król.
-Więc czego żądasz, ojcze? -zapytał wyraźnie zaniepokojonym, skrępowanym tonem. Ostatni raz rozmawiał z “ojcem”, gdy zabroniono mu praktyk medycznych. Nie wyrządzili mu wielkiej krzywdy, nauki pobierał w tajemnicy od pani Kiraan. Teraz obawiał się, że mogli się tego dowiedzieć, a król wziął za obowiązek ukaranie go. Najprzyjemniejsza część wychowywania dzieci. Przynajmniej w niektórych przypadkach.
-Wysłuchaj mnie i odpowiadaj szczerze.
A cóż innego miałby uczynić? W końcu rozmawiał z głową państwa. Osobą szanowaną za sam byt. Jakże mógłby po raz kolejny go okłamać?
-Kochasz mnie, swojego ojca?
Dziwne pytanie. Trochę jakby nie na miejscu. Nigdy się nad tym nie zastanawiał.
-O co ci chodzi, ojcze?
-Wiem, że twoim nauczycielem jest Illiannael Ananke.
Oho, zaczyna się. Narobił kłopotów panu Iliemu, co podwaja tylko karę jaką otrzyma. Od ojca i nauczyciela.
-Widzisz… kiedyś byliśmy przyjaciółmi, naprawdę dobrymi.
Zawsze sądził, że się nie znali. Albo łączyły ich relacje urzędnik-władca. Nagle jego podświadomość przywołała obraz z dzieciństwa. Umbriel. Mówiła coś o tym jak zły, niedobry król pozbawił jej ojca stanowiska kanclerza. Mówiła to z taką niechęcią, że nawet teraz zrobiło mu się głupio. Czyny jego ojca miały poważny wpływ na jego reputację, a nie zrobił on nic od początku panowania. Nic nie zawojował, nic nie wynalazł, nic nie zmienił. Potrafił snuć tylko zamkowe intrygi jak stara dewotka, znudzona szydełkowaniem.
-No i?
-Poważnie mnie zawiódł.
Dziwne, ale jakoś nie potrafił w to uwierzyć. Pan Ananke go torturował, męczył, dręczył, powracał w koszmarach, prześladował, ale nigdy, absolutnie nigdy go nie zawiódł. Nawet nie podejrzewał się o zaufanie do okrutnej osoby nauczyciela.
-Jak? -musiał prędzej czy później zadać to pytanie.
-Podobnie jak ty byłem jego uczniem, młodym królem. On, osoba której ufałem, uknuł przeciw mnie spisek tak okrutny, tak wielki…
-Jaki spisek? -Kishkankal nienawidził omijania faktów.
-Zdrada stanu. Próbował mnie zamordować. Ciebie zresztą też, tuż po przybyciu twojej matki do Loreai. Ale ja się nie dałem, nie! Wyzwałem go na pojedynek i sam jeden go pokonałem. Miał do dyspozycji największe zaklęcia i druidzką kapłankę do pomocy. Tak, ona także była kłopotem. Nie wiem gdzie znikło to diabelskie nasienie, pewnie wróciła do puszczy skąd przyszła.
-Czy nie było jej przypadkiem na imię Kiraan?
-Tak… Ale skąd ty to wiesz? Ach, jeżeli ten potwór ci to opowiadał to kłamał.
-Ta kapłanka jest obecnie jego żoną.
Ojciec uniósł brwi spoglądając mu w oczy. Wyglądał na zawiedzionego i zamyślonego, ale już po chwili zmienił wyraz twarzy.
-Więc nie jest plotką, że zadajesz się z córką Illiannaela?
Nie było sensu kłamać.
-Nie.
-Więc masz potrójną misję.
-Jaką?
-Jeżeli mnie kochasz, udowodnij to. A także to, że jesteś godzien miana Wielkiego Króla.
-Celem misji będzie…
-Zabić Illiannaela Ananke.

-Kim jesteś?
-Jozuel, numer w dzienniku…
-Mam gdzieś twój numer w dzienniku, kim jesteś? -Thetyr zaczynał powoli tracić panowanie nad sobą.
-Potomkiem księżnej Saab i Pana Nocy, Jozuelem Feniksem.
Słowa wypowiedziane szeptem rozniosły się w powietrzu niczym trucizna, niezwykły urok zmieniający studenta w mistrza, a mistrza w sługę.
-Jesteś mi winien poddaństwo, śmiertelniku.
Syrse obrzucił go pełnym odrazy spojrzeniem, po czym z lekkim niedowierzaniem zaczął przyglądać się gładkiej twarzy młodzika. Czy ktoś o takiej powierzchowności może być najwyższym ze spadkobierców zła? Słyszał nie raz o dwójce półśmiertelnych istot, jakie pozostawił po sobie Pan Nocy i przeznaczeniu jakie powierzali im wróżbici. Pierwszy z synów ciemności miał być ponoć podobny do śmiertelników, pełen dumy i woli walki, zdolny do takich słabości jak miłość. Nikt zbytnio nie interesował się losem osoby, która łatwo mieszała się z tłumami ludzkich magów i dostojników. Astrologów przejmowały dzieje drugiego dziecka, Jozuela, tego który miał brukać swoje dłonie krwią milionów niewinnych, nie tykając białej broni. Jego imię miało brzmieć echem jeszcze długo po jego końcu i przejmowane przez najokrutniejszych znaczyć krwią swą drogę w historii.
-A jakie będę miał korzyści? -zapytał półszeptem mag.
-Życie.

Po słowach króla zapadła cisza.
-Zabić? -zapytał półszeptem Kishkankal. -Zabić…
Czasem zastanawiał się nad opcją uduszenia nauczyciela, ale nigdy nie trwało to długo, nigdy nie było poważne. Teraz ojciec rozkazał mu go zamordować. Nie, nie mógłby tego zrobić. Nawet jeżeli miałoby go to wiele kosztować.
-Odmawiam.
Jego ojciec uniósł brwi i ze spokojem obserwował napiętą twarz syna.
-I ty masz się nadawać na króla?
-Ja… ja sam nie wiem -wyznał szczerze. -Ja… gdyby t ode mnie zależało… poszukałbym kogo innego na moje miejsce.
-Nic nie stoi na przeszkodzie. Nie jesteś godzien miana mojego syna. Nie jesteś godzień miana władcy. Znajdź nowego króla, ale wiedz, że będziesz odpowiadał za jego rządy.
-Ojcze… -nie do końca to chciał usłyszeć. Może nie powinien tego mówić. Właśnie stracił ojca. Jakoś nie czuł żalu, w głębi serca zawsze nazywał go królem. Opryskliwym konspiratorem. Rodzinę znalazł tam, gdzie nie spodziewał się jej odnaleźć. -Daj mi tylko trochę czasu, sprowadzę kogoś “godniejszego” twoich zaszczytów.

Po lekcjach zostali w klasie. Maory, Jozuel i Syrse. Nauczyciel nie próbował niczego tłumaczyć innym podopiecznym. Byli przyzwyczajeni. Ignorowali dziwnego rówieśnika, wiedząc co działo się ze wszystkimi, którzy próbowali nawiązać z nim kontakt. Ginęli w tajemniczych okolicznościach. Kładli się zdrowi i pełni życia, a wstawali… właściwie nie było im dane już powstać z łóżka
-Czego ode mnie żądasz?
-Ucz mnie.
Czarodziej obadał go wzrokiem.
-Twierdzisz więc, że jestem od ciebie silniejszy?
-Nie posiadasz nawet połowy mojej potęgi, a ja nie posiadam nawet połowy twojej wiedzy o tym jak można ją wykorzystać.
Nauczyciel prychnął śmiechem. Niezwykle szczera, krytyczna ocena. Pozbawiona niepotrzebnych epitetów, tak jak lubił. Zawsze był zwolennikiem lakonicznych wypowiedzi.
-Mój drogi, możesz mi grozić śmiercią, ale ja chcę znać twój cel.
-Mój.
-Słucham?
-Cel jest mój.
Lecz czasem nawet to potrafiło go doprowadzać do szewskiej pasji.
-Więc odejdę.
Maory nerwowo spoglądał na swoich mistrzów, małymi, kaprawymi oczkami. W jego wyobrażeniu pan Syrse już opadał w wieczny sen, ze spokojem, jakby miał uciąć drzemkę. Czekał, ale nic takiego się nie stało.
-Moim celem jest władza.
-Nic nowego.
-Śmierć.
-Powtarzasz się.
-Tron Uenii.
Sługa ze zdziwieniem spoglądał to na Jozuela, to na Thetyra. Jeszcze nigdy jego pan nie wyjawił tak łatwo swoich tajemnic. Dlaczego zależało mu na wiedzy tego starego demona?
-Dobrze, więc jestem na twoje rozkazy -rzekł poważnie Syrse. -Czego ode mnie żądasz?
-Włócznia Cienia, Krwawa Sinistra, Czarna Dusza.
Nauczyciel zaśmiał się krótko i chłodno.
-Chcesz, bym uczył cię czegoś, co wymaga krwi demonów?
-W moich żyłach może płynąć każda krew.
-O co ci chodzi? -teraz wydał się wyraźnie zaniepokojony.
-Mój ojciec, Pan Nocy, może mi użyczyć krwi każdej rasy.
-Niewiarygodne… Więc dobrze. Będę cię uczyć. Będę cię uczyć dopóki nie przewyższysz mnie siłą i dalej, aż zaczną się ciebie lękać magowie Loreai.

-Kto znowu? -warknął Illiannael szarpiąc nerwowo za zamek. Drzwi znowu się zacięły. Stare śmiecie. Cóż, trzeba ścierpieć. Nie stać go na nowe.
-To ja!
-Mów wyraźniej, idioto!
-Skoro mnie pan tak nazywa, to i tak już mnie pan poznał. Może w końcu otworzysz te drzwi?
Łatwo powiedzieć. Jakikolwiek inteligent wymyślił ten zamek, był teraz gotów powiesić go za… nogę i przysmażyć jakimś pożądanym zaklęciem do długich tortur. Zatrzask nie poluzował, za to jego cierpliwość w zupełności. Wiedział, że Kiraan go zabije, ale nie miał wyjścia. Przyłożył rękę do metalowego przekleństwa i wyszeptał “inferno”. Z jego dłoni wystrzelił niewielki strumień ognia, który szybko zaczął stapiać zasuwę.
Kiedy dokonał swego dzieła odszedł od drzwi i jak gdyby nigdy nic usiadł przy stole.
-Właź, niedorozwoju!
-Dzień dobry, panie Ananke.
-Ta, jasne, daruj sobie.
-Gdzie pani Kiraan?
-Wyszła z Umbriel jakiś kwadrans temu.
-Może to i dobrze -westchnął ciężko i umilkł zastanawiając się co powiedzieć.
Czarodziej wyczekująco spojrzał na ucznia.
-Tak właściwie, to po co się tu panoszysz, hę?
Kishkankal oparł się o drzwi, ale nieszczęśliwie trafił na roztopiony przed chwilą zamek. Odskoczył przeklinając głośno.
-No ładnie, chyba będę musiał zabronić mojej córce spotykania się z tobą. Co za nietakt.
-Pan mnie nauczył przeklinać -przypomniał mu uczeń z nietypowym dla niego przebiegłym uśmieszkiem. Illiannael zawsze szukał pretekstu, żeby zabronić im spotykania się ze sobą i zawsze, ale to zawsze te preteksty były beznadziejnie głupie.
-Dobra, lepiej powiedz po co przychodzisz.
-Czy… no więc… ja…
-Słucham.
-Ja… zrzekłem się praw do tronu.
Nagle pan wstał i złapał go mocno za przedramiona. Był wiele silniejszy niż mogło się zdawać. Teraz miał przed sobą irytujące, jasnobłękitne oczy świecące zaskoczeniem i ciekawością.
-Coś ty powiedział? -wycedził przez zęby.
-Zrzekłem się praw do tronu.
Illiannael poklepał go przyjaźnie po policzku, po czym wybuchł śmiechem. Po raz pierwszy widział go śmiejącego się z czegokolwiek, więc nie wiedząc co czynić stał w osłupieniu.
-Ty… zrzekłeś się praw… do tronu… a to dobre!!!
Opadł na krzesło, ledwie łapiąc powietrze.
-Ja… ja chciałem cię… zabić!!! Zamordować… niewinnego dzieciaka.
Kishkankal wciągnął gwałtownie powietrze. Więc ta część opowieści ojca była prawdziwa. Osunął się na krzesło obok i spojrzał na swego mistrza. Nie przestawał się śmiać, możnaby pomyśleć że zaraz się udusi.
-Panie Ananke…
Śmiech.
-Panie Ananke…!
Śmiech.
-Panie Ananke!!!
Odruchowo uniósł rękę i zrobił coś, na co nigdy by się nie odważył. Uderzył go. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, po czym Kishkankal zapytał rozwścieczonym tonem, tonem jakiego używał jego ojciec do wydawania rozkazów zapytał:
-Dlaczego chciałeś mnie zabić?
-Widzisz, głupku… Jeżeli tron Uenii obejmie osoba nieludzkiego pochodzenia, nadejdzie kres naszego szczęścia, a wszystko spłonie w pożodze wojny. Spytaj o to mojego brata, poda ci szczegóły, a na razie…
Spoliczkował go z całej siły.
-Za setki godzin spędzonych w bibliotece.
Dostał znowu, w drugi policzek, mało nie uderzając głową o blat stołu.
-Za moją obawę przed kolejnym dniem.
Wstał pozostawiając byłego księcia jego własnej plątaninie myśli. Przy drzwiach zatrzymał się jeszcze na chwilę, obarczając go kolejną winą:
-Powinieneś jeszcze dostać za Kiraan, bo ona też nie miała przez ciebie lekkiego życia, ale wiem, że nie zgodziłaby się, aby cię karać. Ma za miękkie serce.

-Wróciłyśmy!! -zawołała od progu Kiraan. Był już środek nocy, jak mawiała “pora nietoperzy i Illiannaela”.
Czasem dziwiła się jego przyzwyczajeniom. Potrafił nie spać całą noc, by następnie drzemać nad śniadaniem i pracą, marudząc na pogodę, choćby była nie wiadomo jak piękna.
-Dobry wieczór, pani Kiraan -ku jej zdziwieniu odpowiedź usłyszała nie od męża, ale od młodego następcy tronu.
-Dobry wieczór. Gdzie Illiannael? -zapytała zdenerwowanym tonem. Często wychodził o tej porze, ale smutek malujący się na twarzy Kishkankala wzbudzał w niej niepokój.
-Wyszedł… nie wiem gdzie.
Umbriel niemal wbiegła do kuchni. Wyglądała na zadowoloną.
-O, co tu robisz? -zapytała wesoło, ale szybko zmarszczyła brwi, na widok żałosnego oblicza chłopaka. Czarne chmury niemal widoczne były nad jego głową. Matka położyła jej rękę na ramieniu, spoglądając porozumiewawczo w niebieskie oczy córki. Stały tak chwilę, po czym Kiraan wyszła do sypialni.
-Gadaj, co ci jest! -rzekła rozkazującym, ale łagodnym tonem.
Spuścił głowę tak, aby nie mogła spojrzeć mu w oczy.
-Kishkankal…
-Powiedz ojcu, że muszę z nim koniecznie porozmawiać -oznajmił beznamiętnie. Cmoknął ją w policzek i wyszedł pośpiesznie z mieszkania.
Zrobiło się cicho. Gdzieś pod sufitem zabrzęczała mucha. Miarowy oddech nocy po raz pierwszy w życiu ją irytował.
-Co tu się właściwie dzieje? -westchnęła cieżko do ametystowo-popielatej ćmy przyklejonej do ściany.

Kolejna gigantyczna skała piaskowca zmieniła się w drobny mak.
-Dobrze, wręcz świetnie! Mało kto potrafi opanować Włócznię Cienia w tak krótkim czasie.
Maory zdąrzył się przyzwyczaić do wybuchających skał, zwierząt wysokogórskich, drugiego śniadania etcetera, etcetera… Spędzili w górach niecały tydzień, a jego pan cały ten czas poświęcał na treningi. Włócznia Cienia okazała się jednym z tych irytujących, działających bez uprzedzenia czarów ofensywnych. Jednym znakiem, że zaraz zadziała, była ciemna zadra pojawiająca się po inkantacji na nieszczęsnym celu. Strząsnął z ramienia pająka wielkości pięści. Jedna z atrakcji gór w połączeniu z puszczą. Wspaniale! Przynajmniej nie mógł się do końca życia obawiać arachnofobii, zdążył się już zaznajomić z tymi obrzydliwymi stworzonkami. Były znacznie milsze od jego mistrza.
-Wystarczy -oznajmił sucho Jozuel.
-W rzeczy samej, na dzisiaj wystarczy -przytaknął mu Syrse. Ostatnio płaszczył się i płaszczył… Maory obawiał się, że wychodzi mu to lepiej. Poważnie zagrażał jego pozycji “głównego podnóżka”.
-Nie! -warknął mistrz, gdy Thetyr chciał już odejść. -Wystarczy Włóczni Cienia. Teraz Krwawa Sinistra.
Nauczyciel skrzywił się, ale nie raczył protestować.
-Do tego potrzebne nam jakieś żywe stworzenie -oznajmił z lekkim przekąsem.
Maory mało nie zemdlał ze strachu, kiedy ich oczy skierowały sie odruchowo na niego.
-Chcesz panie… -zaczął Syrse zjadliwie. Nie lubił przygarbionej postaci Quijimma oraz sposobu w jaki się podlizywał. Nie wiedzieć czemu chorobliwie zależało mu na względach tej tajemniczej osoby, jaką był jego uczeń. Był straszny, ale w jakiś nieodgadniony sposób charyzmatyczny.
-Nie, Maory nie może zginąć.
Odetchnął z ulgą, padając bez sił na ściółkę leśną.
-Ale dlaczego, panie? Nie rozumiem, czemu on musi żyć.
-Nie twoja sprawa -warknął Jozuel. Widać coś go drażniło w tym temacie.
-Dobrze… Więc co z Sinistrą?
-Naucz mnie zaklęcia, potem zapolujemy. Zobaczę jakie będą efekty.
-Ale nie da się tego przekazać słownie! -próbował go przekonać, ale rezygnacja igrała już na jego twarzy. Kłótnia z kimś pokroju jego ucznia była marnotrawieniem słów.

W ogrodach pałacowych zaczęła rozkwitać wiśnia. Powietrze przesycał świeży, kwiatowy zapach. W fontannie skrzyły się strumienie słonecznego światła. Usiadł na brzegu spoglądając na swoje odbicie. Dotknął koniuszkami palców twarzy odbijającej się w wodzie. Od tysięcy lat ta sama postać spoglądała na niego obojętnymi, niebieskimi oczami. Czasem miał już dość. Pewnie uciekłby z Loreai, gdyby nie rodzina. Jego pierwsza w tym długim życiu rodzina.
-Jednak się starzeję -stwierdził z przekąsem. Niegdyś nawet nie potrafił pomyśleć, że on, kanclerz Uenii mógłby poczuć cokolwiek ludzkiego.
-Panie Illiannaelu.
Doskonale wiedział, że był od jakiegoś czasu obserwowany. Kishkankal stał przed nim ze zwieszonymi ramionami i miną skarconego psa.
-Ciekawe miejsce na spotkanie wybrałeś -oznajmił nauczyciel. -Może usiądziemy? -wskazał ławkę pod jedną z wiśni.
-Jak sobie pan życzy.
Usiedli. Ili czekał aż chłopak odezwie się pierwszy. W końcu to on go tu wyciągnął, więc on powinien zacząć rozmowę. Czekał tak, jakby w ogóle nie istniał, w kompletnej ciszy, dając mu czas do namysłu. Nie zależało mu specjalnie na tym, co miał do przekazania. W końcu to jego sprawa, a teraz, wiedząc że zrezygnował z władzy nie przejmował się już jego losem za bardzo.
-Ładna pogoda, prawda? -wybąkał po kwadransie wyklęty książę.
-Ta… O co ci chodzi?
Westchnął ciężko i spojrzał prosto w oczy rozmówcy.
-Muszę wyruszyć na poszukiwania mojego następcy. Możliwe, że będę potrzebował pomocy…
-A tą pomocą mam być ja?
Zapadła niezręczna chwila ciszy.
-Jeżeli pan zechce.
-Są dwa warunki.
-Jakie?
-Pierwszy, żebyś przestał spotykać się z moją córką, drugi, masz się umyć!
-Hej!!!
-No co? To ty mnie potrzebujesz, a nie na odwrót.

Ryba miotała się na kamieniu w ostatnich podrygach przed śmiercią. Wiele okrutniejszą niż uduszenie.
-Krwawa Sinistra!!!
Skończyła podobnie jak kamienie miażdżone Włócznią cienia. Tyle, że ona nie była miażdżona, tylko rozdymana od środka.
-Działało na żuku, żabie, rybie, dziku, sarnie i niedźwiedziu! Na człowieku też powinno -oznajmił z nieukrywanym zadowoleniem Thetyr. Nigdy nie podejrzewał się o talent pedagogiczny, a Jozuelowi tłumaczył skomplikowaną drogę do aktywowania zaklęcia raptem godzinę, w czym zrobili dwie pięciominutowe przerwy, żeby Maory mógł zwrócić śniadanie z dala od nich. Nie wiedzieć czemu jego straszny uczeń traktował podwładnego lepiej niż w niejednym domu opiekuje się służbą.
-Wracajmy do obozu! -jęknął Quijimm oganiając się od znienawidzonego robactwa. -Tu jest więcej komarów niż przy sadzawce akademii…
-Jeszcze nie -warknął jego pan. -Wytrzymasz!
-Ale… dobrze, panie, dobrze.
-A teraz ty!
Syrse spojrzał na Jozuela stwierdzając, że najwyraźniej to było do niego.
-Czarna Dusza.
-Cóż, właściwie będę potrzebował czasu na przygotowanie ceremonii. Trzeba ci wiedzieć panie, że zanim użyjesz tego zaklęcia musisz przejść przez inicjację. Pozwoli ci to na stały kontakt ze światem umarłych a tym samym będziesz mógł bez barier użytkować Ciemną Duszę. Na razie możecie wrócić do obozu.
-I chwała za to bogom! -zawołał odruchowo Maory, ale szybko ugryzł się w język napotykając pobłażliwe spojrzenie Thetyra i karcące mistrza Jozuel. -Znaczy… rozkaz, panowie!

Usiedli przy kolacji. We dwoje, bo Umbriel coś usiadło na nos i poszła z jedzeniem do pokoju. Spojrzał na coś w rodzaju omletu (bo w kuchni jego żony zamiast “a la” funkcjonowało “coś w rodzaju”) i od razu stracił te marne resztki apetytu jakie chował w głębi żołądka.
-Coś nie tak? -zapytała zaniepokojona. Czemu ona zawsze musi wiedzieć, że coś jest nie tak?
-Wyjeżdżam.
-Aha.
Wróciła do jedzenia. Policzył w myślach do dziesięciu. Zakrztusiła się, a gdy tylko złapała oddech niemal wrzasnęła:
-Wyjeżdżasz?!
-Tak, nie wiem dokładnie na ile -jak już mówić, to wszystko. Można zaoszczędzić sobie zbędnych pytań.
-Gdzie właściwie wyjeżdżasz?
-Wybieram się z Iszanalem, będziemy szukać jego zastępcy.
Nie zrozumiała sensu odpowiedzi.
-Za-zastępcy? Znaczy się doradcy?
-Nie mówił ci? Zrzekł się tronu.
Siedziała w milczeniu, z lekko otwartymi ustami i głupim wyrazem twarzy.
-Zrzekł się tronu…
-I prosił mnie, abym pomógł mu w doborze kolejnego Wielkiego Króla -w tytule władcy wyraźnie zabrzmiała pogarda zmieszana z goryczą.
-Idę się pakować.
-Słucham?
-To dobrze, że słuchasz. Jadę z tobą. Umbriel zresztą też.
Tym razem to na jego twarzy widniało delikatne otępienie.
-Nie możecie…
-Szowinista!!! -odkrzyknęła mu z sypialni.
-Ale…
-Żadnego ale! Przecież nie możemy się rozstać na rok albo nawet dłużej!!! Powiedz Kiraan, żeby zaczęła się pakować!
-Ale wyruszamy dopiero pod koniec lipca!!!
Na chwilę zapadła cisza, po czym dobiegł go stłumiony głos:
-Trzeba było wcześniej… głupek.
Zwrócił wzrok ku niebu, a raczej sufitowi i z wydał z siebie cichy jęk.
-Ja się zamorduję!

Thetyr wrócił do obozowiska późnym wieczorem, kiedy czerwone słońce znikało już za grzbietami majestatycznych gór. Maory kręcił rożnem własnej konstrukcji. Tym razem nie przyrządzał wiewiórki czy ptasiej padliny tylko ochłapy jakiegoś większego zwierzęcia, na które z pewnością nie zapolował sam. Obok siedział Jozuel, zdawał się być obojętny, ale od czasu do czasu półuśmieszek igrał na jego twarzy. Zdaje się, że przyczyną tego dziwnego zjawiska mógł być tylko jego oddany sługa, opowiadający coś z entuzjazmem, co chwila wybuchający śmiechem.
-I wszystko jasne -burknął Syrse. Jakby nie patrzeć tych dwóch było najlepszymi kumplami. Widać nawet taki psychopata jak Jozuel potrzebuje przyjaciela, kogokolwiek bliskiego. -Wróciłem! -oznajmił ucinając opowieść Maorego.
-Masz wszystko, czego ci trzeba? -upewnił się jego władca… uczeń… nie, raczej władca.
-Tak.
-Kiedy możemy zacząć ceremonię?
-Niech słońce zajdzie -rzekł spoglądając na horyzont, po czym zwrócił twarz ku górze. -Mamy krwawy księżyc, pełnia. Idealnie.
W ciszy wyraźnie było słychać jak Quijimm przełyka ślinę. “Zabawne, że przy Jozuelu nie przyzwyczaił się do takich sytuacji” pomyślał Thetyr.
-Jak zdejmiesz to… coś z rożna, zacznę przygotowywać to miejsce do ceremonii. Na razie pomożesz mi przy rozcieraniu ziół na barwnik -mówiąc to wyciągnął z podręcznej torby naręcze czerwonych kwiatów, które widzieli po raz pierwszy w życiu, tyle samo czegoś w rodzaju wrzosu oraz czerwonej kory z jakiegoś drzewa. -Przyda mi się też krew, to nada barwnikowi odpowiedni kolor.
Maory przytaknął zabierając od niego cały ten dziwaczny kramik zielarski.
-Więc mam teraz rozetrzeć to na barwnik? -upewnił się wąchając z nieufnością korę.
-Tak, dokładnie. A krew…
-W namiocie jest łeb dzika -mruknął Jozuel, wyjaśniając przy okazji pochodzenie mięsa, smażącego się nad ogniskiem. -Daj mojemu słudze trochę czasu na uprzątnięcie naszego posiłku -dodał widząc zdezorientowanego Quijimma z ziołami w jednej ręce, patykiem od rożna w drugiej.

Wybiła północ, północ w lesie wybija wilczy zegar. Wyje dwanaście watach, dwanaście wilczych wodzów wita złą noc-królową.
Góry swym majestatem osłaniają leśną polanę, gdzie zebrały się złe duchy, ciemne dusze, grzeszne dusze, martwe po śmierci.
Ciemny ich kapłan, demon namaszcza swego ucznia, co jest panem. I będzie on widział dusze, czarne dusze, złe duchy z najzimniejszych czeluści Erebu.
Znak demonów nosi półczłowiek, półczłowiek pała się ich mocą. Zło w nim lęgnie się niepokonane i złem władał będzie.
Bo on jest ciemną, czarną duszą. Złączy się ze śmiercią i na jej drodze władał będzie ogniem.
Inferno pali jego duszę. Duszę co nigdy nie istniała.
Dokonał się czar krwawego księżyca. Oto półczłowiek złączony ze śmiercią, oto śmierć w półczłowieku mieszka.

-Panie Jozuelu…
Ktoś potrząsał gwałtownie jego ramieniem. Znajomy głos zdawał się być trochę zmęczony.




strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[9] |

Komentarze do "Kishkankal zwany Końcem (I-V)"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.095091 sek. pg: