..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Cisza.



W niewielkim państwie, tuż na krańcach świata leżało sobie małe miasteczko. Nie wyróżniało się niczym szczególnym. Miało swojego kowala, piekarza, krawca i karczmarza. Kilka sklepów zaopatrywało ludzi w żywność. Było, małe, ciche i spokojne. Żadna banda zbójców oprócz bandy Szarej Dłoni nie zakłócała panującego w nim spokoju. Nie było w tym mieście, ani kradzieży, ani rozbojów, ani włamań. Oprócz tych, które dokonywał Szybka Rączka.
Dzisiejszej sennej nocy, kiedy wszyscy mieszkańcy pogrążeni byli we wspólnej zabawie. Nocy w której nic się nie miało zdarzyć, stała się rzecz niemożliwa.
Niespodziewanie, dla wszystkich mieszkańców pochłoniętych pląsaniem w tańcu, objadaniem się pysznymi ciasteczkami, zapadła cisza. Nie była to zwykła cisza. Była to cisza absolutna. Oczywiście nikt tego nie zauważył. Orkiestra dalej ochoczo wybijała skoczne rytmy na swoich instrumentach. Pijani mężczyźni głośno śpiewali, a podniecone kobiety zalotnie pohihiwały. Dzieciaki biegały wkoło zastawionych stołów co rusz podkradając garściami cukierki. Starcy opowiadali zniecierpliwionym młodzieńcom o swoich podbojach miłosnych. A starosta błogo pochrapywał pod stołem. Wszyscy krzycząc, śpiewając i bawiąc się pogrążeni byli w bezmiernej ciszy.
Wszyscy oprócz pewnego starca, który właśnie próbował zasnąć. Obracał się z boku na bok. Wiercił, tarmosił poduszkę w nadziei, że w końcu uda mu się przenieść w krainę morfeusza. Jak to jednak w życiu bywa, za jego oknem koty głośno nuciły swoją pieśń. Psy ujadały do siebie opowiadając o bogactwach znajdujących się na rynku. Wszystko to strasznie przeszkadzało owemu starcowi zasnąć. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie to, że był głuchy.
Zmęczony odgłosami dobiegającymi z za okna jego chatki starzec wstał. Miasteczko pochłonięte zabawą nie zauważyło jak zszedł na dół do pokoju wnuka. Nie zauważyło jak wyszukał proce, którą mu kiedyś zrobił. Nie dostrzegło również jak wychodzi przed dom i zaczyna strzelać do przemykających w mroku zwierząt. Jako, że był stary nie za bardzo mu to wychodziło. Pierwszym strzałem wybił okno na piętrze w sąsiednim domku. Odłamki szkła głośno runęły na ziemię. Kolejnym strącił garniec z mlekiem stojący w oknie poniżej. Kilkoma kolejnymi pozbawił życia kwiatki poustawiane równiutko na parapetach. Hałas, który podczas swej prywatnej wojny narobił obudziłby całą ulicę. Nikt jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Wszyscy w głuchej ciszy hałasowali na rynku. Nikt tego nie zauważył oprócz owego starca. Zdziwiony podrapał się po kroczu. Spojrzał w niebo. Zrezygnowany brakiem spadających gwiazd zwiastujących nieszczęście mocniej ścisnął w ręce proce. Wszedł do domu założył klapki, później zdjął je i włożył gatki oraz spodnie. Narzucił na siebie kiedyś szarą, teraz już kolorową, wielokrotnie łataną koszulę. Rozejrzał się po izbie w poszukiwaniu kapelusza. Znalazłszy go na swoim miejscy wziął i wyszedł na ulicę. Rozejrzał się dookoła. Nie zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku rynku. Słyszał dochodzące stamtąd dźwięki zabawy. Szedł dumnym, krokiem co chwilę potykając się o porozbijane donice. Skręcił w jedną z ciemnych uliczek i ostrożnie obmacując zajętych sobą kochanków wyszedł wprost na rynek. Rozglądał się po zgromadzonych tu mieszkańcach. Widział starego Bila opowiadającego jakiemuś pryszczatemu podlotkowi zbereźne historie. Widział cudną, boską i niesamowicie ponętną siedemdziesioletnią Aurele. Dostrzegł również ściskającego w garści butelkę starostę. Widział także minę psa na którym ten leżał. Co chwila przed jego nosem przebiegało kilkoro rozwrzeszczonych dzieciaków. Kobiety zajęte były wabieniem mężczyzn, mężczyźni zaś ochoczo opróżniali garnce z miodem. Wszyscy głośno krzycząc, wiwatując i śpiewając pochłonięci byli zabawą. Starzec wszedł więc pomiędzy falujący tłum roztańczonych ciał. Przebijał się przez to morze swymi kościstymi łokciami. Nie zwracał najmniejszej uwagi na bluzgi ludzi, którzy nadziewali się na któryś z nich. Przecież był głuchy. Gwar zabawy morderczymi uderzeniami wybijał szum na jego bębenkach. On jednak nieporuszony parł do przodu. Przeciskał się w kierunku starego Billa by chwilkę z nim porozmawiać.
Bill w tym czasie opowiadał młodemu pryszczatemu chłopcu o swojej pierwszej miłości. Ten co chwila kiwał głową ze zrozumieniem. Kiwał może dlatego by dokładniej przyjrzeć się walorom przeciskających się obok niego kobiet. Nie zwracał najmniejszej uwagi na to co mówił do niego stary Bill. Zresztą sam Bill również nie zastanawiał się nad tym co mówił. Prawił swoje opowieści już tyle razy, że sam nie pamiętał tego co w nich opowiadał. Jego mózg zajęty był marzeniami o wygodnym fotelu i dzbanku zimnego mleka. Jego język zaś niezależnie od reszty ciała opowiadał pięknie historie. Nie zauważył nawet, że tak usilnie zginając się, prostując i kręcąc młynki nie wydobywa najmniejszego dźwięku. Nikt zresztą ze wszystkich pogrążonych w rozmowie ludzi nie wydawał z siebie dźwięku. Cały rynek pogrążony był w absolutnej ciszy. Było tak cicho, że słychać było przesuwający się po niebie ze skrzypieniem księżyc.
Właściwie był to jedyny dźwięk jaki zawisł nad całym miasteczkiem. Do nikogo z mieszkańców nie docierał żaden inny odgłos. Do nikogo oprócz głuchego starca, któremu właśnie udało przebić się łokciami przez roztańczony tłum. Zsapany lecz zadowolony z dobrze wykonanej roboty zerknął jeszcze przez plecy na trzymających się z brzuchy młodziaków i ruszył w kierunku przyjaciela. Usiadł obok niego i krzyknął.

- Cześć Bill, co u ciebie słychać! - mimo iż z jego ust nie wydobyło się ani jedno słowo Bill obrócił głowę w jego kierunku. Unosząc kciuk do góry dał znać przyjacielowi, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Po chwili dodał - witaj mój stary Hearze. Co cię sprowadza?

W tym czasie pryszczaty chłopak niespodziewanie i najciszej jak potrafił oddalił się od pary staruszków. Hear w wielkim skupieniu spoglądał na poruszające się usta Billa odczytując wypowiadane przez przyjaciela słowa. Robił to z taką wprawą, że nawet nie zauważył iż te same słowa dobijają się do niego przez jego uszy. Przeczytawszy znak zapytania Hear wysilił się i wybąknął odpowiedź

- Męczę się przyjacielu. Próbowałem się dziś położyć wcześniej spać. Wiesz przecież jak nie lubię świętować. Nie mogłem jednak oka zmrużyć. A to jakiś kot miałczał pod oknem. A to zabłąkany pies szczekał jak zarzynany. Dosłownie masakra.
- Trza było przyjść wcześniej tutaj. Napilibyśmy się i powspominali stare dobre czasy. - rzekł Bill
- Napiłbym to ja się chętnie. Ale ten hałas doprowadza mnie do szału.
- Tak myślałem, że jednak nie położysz się dziś wcześniej spać. Wiedziałem, że nie odmówisz sobie łyczka przedniej gorzałki.
- Może jakbym powiedział staroście to zrobiłby porządek z tymi bezdomnymi zwierzętami.
- Zresztą spójrz na niego. - Bill wskazał palcem na leżącego pod stołem starostę - On to się dobrze bawi.
- Właśnie tego się boję. Nasz starosta nic tylko chleje. Wątpię czy mógłby mi w czymś pomóc.
- Fakt, że czasami trochę przegina i od czasu do czasu mógłby wytrzeźwieć, ale co tam. Nie jest źle.
- Pojęcia nie mam, kto mógłby coś na to poradzić
- Przynajmniej na razie. Może wkrótce zacznie go boleć wątroba i trzeba będzie wezwać cyrulika.
- Cyrulik powiadasz. Hym, ale co on by mi mógł na to poradzić?
- Oby tylko nie trzeba było go uspać jak psa.
- To jest to! Może ma jakieś środki nasenne. Wiesz Billu zawsze uważałem cię za geniusza.
- Jak to dobrze, że się zgadzamy. - Bill przyznał przyjacielowi rację chociaż go nie słyszał.

Hear w tym czasie intensywnie zaczął zastanawiać się nad umiejętnościami miejscowego cyrulika. Fakt, że kiedyś gdy nie mógł załatwić bardzo ważnej sprawy w kibelku tamten mu pomógł. Co prawda po udzieleniu pomocy Hear nie mógł z tego kibelka zejść przez dwa dni, ale cóż... Teraz nawet to lepiej - rozmyślał - jakbym zasnął na dwa dni było by nawet lepiej.
Tak minęła chwila ciszy. Po której Bill zaczął się intensywnie zastanawiać. A trzeba mu przyznać już od lat młodzieńczych odznaczał się wrodzoną inteligencją. Dlatego teraz po dłuższej chwili przerwy na opróżnienie garńca i zastanowienie Bill doszedł do wniosku, że coś jest nie tak. Próbował skupić się na tym co powiedział do niego przyjaciel. Za nic jednak nie mógł sobie przypomnieć choćby słowa z jego wypowiedzi. Zdezorientowany spytał więc.

- Hearze coś tu jest nie tak.

Ten po chwili konteplacji przyznał mu kiwnięciem głowy rację.

- Albo jestem tak piany, albo mnie pamięć zawodzi gdyż pojęcia nie mam o czym rozmawialiśmy przed chwilą.

Hear odpowiedział mu zdumionym wyrazem twarzy.

- Tak, tak mówię ci przyjacielu. Coś niedobrego wisi w powietrzu.

Hear pociągnął nosem powietrze. Przez chwilę próbował rozpoznać jakiś zapach. Nie czuł nic oprócz potu i gorzałki, więc zrezygnowany wypuścił powietrze. Poruszył tylko ramionami dając Billowi do zrozumienia, że nie za bardzo się tym przejmuje. Spojrzał do góry na poruszający się bardzo nisko księżyc.
Bill w tym czasie pogrążony w zadumie zapomniał na chwilę o głuchocie swojego przyjaciela. Zamiast klepnąć go po ramieniu, jak to miał w zwyczaju kiedy chciał mu coś powiedzieć zapytał tylko:

- Przyjacielu słyszysz co do ciebie mówię?

I wtedy stało się coś dziwnego. Hear zapatrzony w księżyc kiwnął przytakująco głową. Bill zadowolony, że nie jest ignorowany zaczerpnął powietrza by kontynuować swoją wypowiedź. Niby nic dziwnego lecz ich serca na moment zamarły. W powietrzu zawisły niewypowiedziane prawie równocześnie pytania:

- On słyszy?. Ja słyszę?

Ich mózgi pracujące na najwyższych obrotach powolnie analizowały te pytania. Zastanawiały się i próbowały znaleźć odpowiedź. Oboje przypominali sobie wyprawę na której Hear stracił słuch. Ze szczegółami odtwarzali tę samą scenkę z ich lat młodzieńczych. Podróżowali wtedy w trójkę. Bill, Hear i Drunk stanowili niezłą drużynę. Byli najlepszymi wojownikami w okolicy. Bill był znakomitym łowcą. Potrafił wytropić każde zwierzę, każdego człowieka i potwora. Nigdy nie zgubił żadnego tropu, którym podążał. Hear był wyśmienicie posługiwał się mieczem. Drunk natomiast był mistrzem topora. Stanowili zgraną paczkę, której wszyscy się bali stanąć na drodze. Do czasu jednak kiedy to Bill znalazł trop smoka. Jako, że byli niepokonani wyruszyli go pokonać. Walka była zacięta i nie obeszło się bez ofiar nim uśmiercili bestię. Hear stracił słuch po tym jak smok ryknął mu do ucha. Bill właściwie nic nie stracił choć od tamtego wydarzenia nie próbował już niczego tropić. Drunk natomiast z żalu po stracie magicznego topora krasnoluda Khazisa zaczął nałogowo się upijać. Przypominając sobie to wydarzenie jak i lata które spędzili w tym miasteczku doszli w milczeniu do wspólnego wniosku:

-Nie słyszy!, Nie słyszę.

Wszystko byłoby pewnie w porządku gdyby nie nagły krzyk, który przeleciał przez plac i dotarł do uszu Heara.

- Gdzie mój miód! - wykrzyknął Drunk wydobywając się spod stołu.

Odruchowo już widząc podnoszącego towarzysza przygód Hear odkrzyknął mu:

- WSTAWAJ MOCZYMORDO!

Bill widząc krzyczącego przyjaciela zdziwił się zapadłą nagle ciszą. Pomimo siły z jaką Hear wykrzyczał przekleństwo on nie usłyszał ani jednej sylaby. Hear zadowolony odwrócił głowę by pokazać przyjacielowi podnoszącego się Drunka. Ujrzał jego zdziwioną minę i zapytał:

- Co się stało?

Bill widząc poruszające się usta przyjaciela, nie słysząc żadnego dźwięku w zdumieniu szerzej otworzył oczy. Po chwili dotarło do niego, że nie słyszy żadnych, absolutnie żadnych dźwięków. Nie licząc skrzypienia cicho poruszającego się księżyca. Wyszeptał tylko:

- Hear, ja nie słyszę..

Hear w skupieniu odczytywał z jego warg kolejne słowa. Po kolei przeżuwał je w swym umyśle by po dłuższej chwili odpowiedzieć:

- Nie to ja nie słyszę, nie pamiętasz?

Widząc zdumienie przyjaciela, powtórzył swoją wypowiedź trochę głośniej. Nie dostrzegając jednakże żadnego efektu krzyknął:

- Słyszysz mnie!

Bill odpowiedział mu przeczącym ruchem głowy.

- SŁYSZYSZ MNIE! - spróbował głośniej.

Hear wstał od stołu, podszedł do przyjaciela i krzyknął mu do ucha.

- S Ł Y S Z Y S ZM N I E !!!- kładąc specjalny akcent na pierwsze sylaby.

Spojrzał na twarz Billa z pytającym wyrazem twarzy. Bill nawet nie drgął. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i poczęli się bardzo głęboko zastanawiać. Zdumiona cisza całkowicie objęła panowanie nad miasteczkiem. Nic nie nie przeszkadzało jej w tłumieniu wszelkich odgłosów. Nawet miasteczko pogrążone w zabawie. Roztańczone pary, hałasujące dzieciaki nie próbowały nawet z nią walczyć. Wszyscy pochłonięci rozrywką nie zwrócili najmniejszej uwagi na absolutną ciszę jaka zapadła wokół nich. Nagle gdzieś z za pleców Hear usłyszał bełkotliwy głos Drunka

- Cso sie tstało psyjacselu.

Kiwnięciem ręki głuchy starzec dał znak przyjacielowi by nie przeszkadzał mu w zadumie. Ten jednak nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.

- CSO SIE STSAŁO PSZYJACIELU - powtórzył głośniej.
- Nie przeszkadzaj! Próbuję się skupić! - odpowiedział mu zdenerwowany Hear.
- Co mówisz? - Drunk nie dawał się tak łatwo spławić.
- Mówię ci odejdź, ja tu próbuję myśleć - rzucił przez plecy Hear.
I wtedy przez jego umysł przeleciała lodowato zimna myśl. Pogrążony w zadumie nie zwracał uwagi na przyjaciela. Nie miał najmniejszej ochoty obciążać już i tak ciężko zapracowanego umysłu. Gdy jednak tamten użył zwrotu, który bezpośrednio skojarzył się Hearowi z głuchotą jego umysł usłyszał nagle całą kakofonię otaczających go dźwięków. Niczym ryk smoka fala dźwięków pierwszy raz od bardzo dawna zalała uszy Heara. Zdumiony przysłuchiwał się im przez chwilę. Analizował, próbował skojarzyć niektóre z nich z nazwami które kiedyś do nich pasowały. Zamarł w bezruchu by nagle w pełnym pędzie rzucić się Drunkowi na szyję. Złapał go i począł całować łysiejącą głowę przyjaciela. Zdziwiony swoją głuchotą Bill nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Drunk ledwo słaniając się na nogach z trudem podpierał się stołem. Hear obcałowawszy już większą cześć głowy przyjaciela zaczął swoim dawnym, gromkim i basowym głosem krzyczeć:

- Słyszę! SŁyszę! SŁYszę! SŁYSZĘ! J AS Ł Y S Z Ę!!!

Wokoło nich panowała cisza nie przerywana najmniejszym odgłosem. Bill choć wciąż w szoku pogodził się częściowo ze swoją sytuacją. Zaczął się intensywnie zastanawiać nad przyczyną zaistniałej sytuacji. Spoglądał zdziwiony na krzyczącego i podskakującego Heara. Zdumiony patrzył na stojącego prawie o własnych siłach starostę Drunka. Nie wiedział jak sobie poradzić z zaistniała sytuacją. Postanowił się jednak nie poddawać, jak to zresztą miewał w zwyczaju.
Gdy Hear nie miał już siły skakać, ani krzyczeć usiadł i podzielił się z przyjaciółmi dobrą nowiną. Choć początkowo żaden z nich go nie zrozumiał w końcu jednak udało mu się przekazać radosną nowinę. Bill zszokowany swoją nagła głuchotą nie cieszył się tak bardzo jak Drunk z odzyskania słuchu przez Heara. Dwójka pochłoniętych w radości przyjaciół nie zwróciła najmniejszej uwagi na Billa, który zaczął smutnieć i pogrążać się coraz bardziej w zadumie. Pochłonięci radością ciągnęli ochoczo wino z gąsiorka.
W końcu jednak Drunk zauważył markotną minę Billa i zapytał się z przejęciem o jego zdrowie. Hear przypomniał sobie o nieszczęściu swojego przyjaciela. Dawny mistrz topora równie mocno jak przed chwilą się cieszył zasmucił się nad tragedią dawnego łowcy. Sam jednak nie zwrócił najmniejszej uwagi, na to iż jest równie głuchy jak on. Dopiero Hear zauważył, że wypowiadane przez niego słowa nie docierają do żadnego z siedzących obok przyjaciół. Szybko podzielił się z nimi to smutną nowiną. Po dłuższej chwili potrzebnej im na zaakceptowanie tych nowych faktów przyjaciele zaczęli zastanawiać się co z tym zrobić dalej. Starali się wymyśleć jakiś rozsądny powód zajścia tego zdarzenia. Próbowali sobie wytłumaczyć w jaki sposób dwoje z nich straciło słuch, a jeden głuchy go odzyskał. Wszystkie ich słowa jeszcze przed wypowiedzeniem pochłaniane były przez zalegającą nad miasteczkiem ciszę. Tylko Hear je słyszał choć był głuchy. To on tłumaczył nieme słowa na zrozumiałe gesty. Płynnie przekładał wszystkie wypowiadane zdania, pomagając w ten sposób porozumieć się swoim przyjaciołom. Drunk piany od dobrych dwudziestu lat teraz wykazywał się zadziwiająco trzeźwym sposobem myślenia. Bill ze swoją wrodzoną inteligencją i mądrością co chwila zarzucał przyjaciół nowymi teoriami. Hear zaś szybko gestukulował rękoma, twarzą i ramionami starając się jak najwierniej przetłumaczyć wypowiedzi przyjaciół. Dysputa toczyła się długo. Trójka staruszków starała się w jakiś sposób rozwiązać dręczący ich problem.
W końcu wspólnymi siłami przypomnieli sobie pewną legendę. Kiedyś w czasach ich młodości, gdy podróżowali jeszcze pełni energii na świecie panował chaos. Zacięte walki pustoszyły biedne królestwa. Bogate państwa dzieliły się na coraz to mniejsze. Świat chylił się ku upadkowi przez krążące po świecie smoki. Porywały one królewny, królewiczów i całe stada owiec. Nie oszczędzały żadnego z ówcześnie panujących. Nikt nie potrafił ich pokonać lub choćby przekupić. Smoki brały co tylko chciały. Nie przejmowały się armiami wysyłanymi przeciwko nim.
Dopiero jakiś sprytny mag wymyślił jak ich pokonać. Z głębi ziemi wydobył na świat magiczny przedmiot, którego moc był wielka. No może nie wielka w tym sensie jaki rozumiemy dzisiaj, ale zawsze. Przedmiot ów sprawiał, że nad jakimś terenem zapadała cisza. A jak wiadomo jedyną rzeczą, której nie cierpią smoki jest hałas. I to oczywiście nie w dosłownym sensie hałasu. Smoki potrafią znieść ryk rozwścieczonej armii krasnoludów. Nie cierpią jednak odgłosów wydawanych przez myszy /szczególnie te białe/. Odważni twierdzą, że fakt ten wynika z wrodzonego lęku istot wielkich i potężnych przed małymi przedstawicielami gryzoni.
Dlatego też ów mag wziął magiczny kapelusz i wrzucił wprost w legowisko smoków. Dzięki temu wyczynowi świat znów pogrążył się z spokoju. Nie wiedział on jednak tego, że kapelusz po wrzuceniu do ogromnego krateru upadł na jego dnie tuż obok płynącej tamtędy rzeczki. Nikt tego nie wiedział oprócz Billa, który jak wiemy odznaczał się wrodzoną inteligencją i mądrością. On też wymyślił teorię według, której magiczny kapelusz musiał zsunąć się w objęcia rzeki i wraz z jej wodami przypłynąć w okolice ich miasteczka. Jako, że Bill rzadko się mylił /po prostu czasami tylko nie miał racji/ przyjaciele zgodzili się z nim i postanowili wspólnymi siłami odnaleźć zaginiony przedmiot.
Wspólnie zgodzili się, że nie będą niepokoić mieszkańców miasteczka klątwą jaka nad nimi zawisła. Dlatego nic nie mówiąc ludności pogrążonej w zabawie w zupełniej ciszy rozeszli się do swoich domostw by przygotować odpowiedni sprzęt. Hear przeciskając się łokciami przez roztańczony tłum, obmacując w ciemnej uliczce pochłoniętych sobą kochanków dotarł do swego domu jako pierwszy. Szybko powyrzucał z szafek całe odzienie, wraz z zamieszkującymi je molami. Odnalazł czarną kamizelkę z dobrej skóry i za dużą już teraz na niego skórzaną zbroję. Zszedł do piwnicy i otwierając tejmną skrytke wybrał spośród przeszło setki mieczy jeden niewielki, krótki, akurat na tyle lekki, że zdołał go zdjąć z półki. Wyszukał również miękkie buty skórzane i obcisłe spodnie, które znakomicie podkreślały jego uda i pośladki. Wychodząc złapał jeszcze łuk i kołczan strzał oraz dwa srebrne sztylety. Zmęczony tymi przygotowaniami usiadł przy stole nad garncem zimnego mleka i kawałkiem żółtego sera. W chwili kiedy Hear wybierał sobie miecz Bill po szybkim ale strasznie męczącym marszu doszedł do swego niewielkiego domku. Również i on szybko zszedł do piwnicy, dziękując Bogu, że jego żona wyjechała w odwiedziny do teściowej. Podniósł znajdującą się tam klapę. W pomieszczeniu poniżej Odszukał swój dawny uniform na który składały się zielone elfie trzewiczki, równie zielone spodnie, pas, koszula, kamizelka i kapelusz. Wszystko bardzo ładnie kiedyś kontrastowało ze sobą kolorami. Dziś w świetle płonącej ledwo pochodni niegdyś ładny uniform był barwy zgniłej zieleni. Nie przejmując się tym Bill szybko się w niego wcisnął. O dziwo wszystko pasowało na niego równie dobrze jak dawniej. Odszukał swój łuk oraz miecz i zadowolony opuścił wnętrze podziemnej kryjówki. Również i on łyknął szybko zimnego mleka i zaczął pakować przygotowane mu przez jego żonę jedzenie na tydzień do podróżnej torby. Drunk w tym czasie trzy razy okrążył rynek nim wreszcie udało mu się trafić we właściwą uliczkę. Z trudem wspiął się na znajdujące się przed jego domem trzy schody. Podobnie jak i jego przyjaciele on także posiadał ukrytą piwnicę. Szybko odryglował otwarte drzwi. Przecisnął się obok pustych beczek po miodzie i przez znajdujące się na końcu pomieszczeniu drzwi wszedł do ukrytej komnaty. Tam obszedł kilka beczek pełnych miodu docierając w końcu do niewielkiej szafy. Otworzył ją i z po dłuższej chwili zadumy wybrał jedyny topór którego nie zdążył jeszcze przepić. Podobnie jak i jego przyjaciele ubrał się w swój dawny strój. Założył ciężkie skórzane buty. Luźne wykonane z grubej skóry spodnie. Miał trochę problemu z włożeniem na siebie koszuli, nie wspominając już o kamizelce. Z wystającym brzuchem chwycił jeszcze masywny hełm ze złamanym rogiem oraz kuszę i kilka butelek przedniego półtorniaka. W kuchni napełnił bukłak piwem, zmęczony usiadł po czym zasnął na krześle przy stole. Po krótkim posiłku Bill i Hear udali się do swoich sypialni i po dniu pełnym wrażeń oddali błogiemu odpoczynkowi.
Rankiem dnia następnego wypoczęci ruszyli do swoich stajni skąd wzieli najlepsze kuce i nie spiesząc się ruszyli do bramy miasta gdzie mieli się spotkać.

- Witaj mój drogi Hearze - rzekł Bill widząc swego przyjaciela.
- Witaj Bill - odpowiedział mu z uśmiechem staruszek.
- A gdzież jest Drunk?
- On zawsze się spóźniał, więc pewnie i teraz przyjdzie nam na niego poczekać.
- I tu się mylicie - odpowiedział Drunk, który wyłonił się z za rogu.

W zalanym ciszą mieście tylko Hear dosłyszał głos przyjaciela. Kiwnięciem głowy wskazał go Billowi i obaj lekko zdziwieni patrzyli na trzeźwego po raz pierwszy od bardzo dawna towarzysza wielu wypraw.

- No co tak się gapicie? Pora ruszać nim słońce na dobre zacznie prażyć.

Hear szybko przetłumaczył owe słowa Billemu po czy w trójkę ruszyli na wspólną przygodę.


C.D.N.

Khazis.
komentarz[0] |

Komentarze do "Cisza."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.027693 sek. pg: