..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Siła przypuszczeń



„(…) zakwitły w moim sadzie,
Chore zwieszają ku ziemi kielichy,
A z nich wygląda Śmierci spokój cichy,
A z nich wygląda Rozpacz, co w grób kładzie…”

[Zdzisław Dębicki]



Robert nigdy nie przypuszczał: że przyjdzie mu powróć do rodzinnego miasteczka po dwudziestu latach nieobecności, że przyjdzie mu odziedziczyć niezwykły spadek oraz, że przyjdzie mu rozwiązać zagadkę zaginionej dziewczyny. Robert w ogóle w swoim życiu niczego nie przypuszczał, a ściślej rzecz ujmując nie opierał swojego życia na przypuszczeniu, że coś się może skończyć pozytywnie. Wolał stwierdzać fakty, rzeczy dokonane, niż przypuszczać. Uważał, że ludzie nie powinny odgadywać przyszłości, a skupić się na tym co jest. Czysty pragmatyzm działania. Taki pogląd nie przysporzył mu zbyt wielu przyjaciół. Gdy w liceum jego znajomi przypuszczali, że może uda się zaliczyć dany test, lub egzamin maturalny, Robert mówił, że jego obecna wiedza pozwala mu stwierdzić, że popełnił błąd w niektórych pytaniach, że nastawienie nauczycieli co do niektórych uczniów nie jest przychylne, w związku z czym prawie na pewno on sam jak i grupa trzech innych uczniów na pewno nie zaliczy testów. Jak się okazało miał rację, a że rację miał często, szczególnie jeśli chodziło o negatywne skutki pewnych działań, ludzie się od niego odsuwali. Tak samo jegp pierwsza miłość, gdy pytała, czy są szanse by miłość między nimi przetrwała rozłąkę na studiach, stwierdzał, że obecna wiedza nie pozwala mu przypuszczać, aby związek ten trwał podczas studiów. Nie trudno się domyślić, że po takich słowach dziewczyna go po prostu zostawiła.
Jego zachowanie miało swoje dobre strony, gdyż niczego nie przypuszczając, niczego jednocześnie nie oczekiwał, a więc co za tym idzie nie doświadczał zawodu. Warto tu wspomnieć jeszcze o kilku ważnych rzeczach w życiu Roberta, o których nie przypuszczał, że się zdarzą, a były to: nagła śmierć ojca, praca w innym mieście i długoletni związek z piękną modelką. Mimo, że ojciec poddawał się najlepszemu leczeniu, Robert nie przypuszczał, że jest szansa, by przeżył. Mimo, że z bólami zdał maturę i zakończył studia z dobrym rezultatem, nie przypuszczał, że dostanie dobrą pracę z dala od rodziców, a w końcu mimo swego niskiego wzrostu i krępej budowy ciała nie przypuszczał, że zdobędzie jedną z najpiękniejszych kobiet.
Nie przypuszczał też, że po niezłych i stabilnych latach życia, straci nagle pracę i dziewczynę, oraz, że jego zrzędząca matka umrze i zostawi w spadku rozsypujący się dom. Po tym wszystkim Robert mógł już tylko, pierwszy raz w życiu, przypuszczać, że nie może być gorzej. Mogło.
Powrót do rodzinnej miejscowości przebiegł bez większych komplikacji. Mimo, że mieszkał kilkaset kilometrów dalej i nie posiadał samochodu, podróż okazała się niezwykle szybka i przyjemna. Robert nie miał zbyt wielu rzeczy ze sobą. Wszystko zapakował do jednej dużej walizki. Nie gromadził niczego, nie zbierał książek, gazet, figurek, obrazów itp. Miał dwie pary spodni, kilka koszulek, trochę bielizny, trzy bluzy, kurtkę, podręczny notatnik i kalendarz, który sam zrobił. Niewiele jak można zauważyć. Ale też niewiele wymagał. Wszystko, czego żądał od życia, to jako tako dobrze płatnej pracy, małego mieszkania w cichej dzielnicy, może z czasem cichej niewymagającej żony i dziecka, z którym nie byłoby problemów. O takich ludziach zwykle mówi się, że żyją, by w ciszy i spokoju, siedząc w pustym pokoju czekać na to, co nieuniknione, czyli na śmierć. Tacy ludzie nie pozostawiają nic po sobie i są tak zwykli i bez namiętni, że można patrzeć na nich na wylot jak przez szybę.
Robert jak chciał obejrzeć wiadomości (nic innego poza nimi nie oglądał) chodził do salonów z telewizorami i wpatrywał się na stojąco w ekran tego, w którym akurat nadawano informację. Obiad jadał trzy razy w tygodniu. W środę, piątek i niedzielę. Na co dzień wystarczało mu obfite śniadanie przed pracą i kolacją pod wieczór. Robert był zwolennikiem działań praktycznych. Jeśli nie musiał, to się nie odzywał, przez co sprawiał wrażenie milczka. Mówił, wtedy gdy mu zadano pytanie, a i wtedy jego wypowiedzi były bardzo lakoniczne. Do herbaty używał cztery razy tego samego worka. Chodził wcześniej spać, by nie musieć zużywać wieczorami prądu. Naprawdę nic dotychczas zaskakującego się w jego życiu nie zdarzyło i gdyby rozdawali nagrody w kategoriach na najbardziej zwykłego człowieka świata, niechybnie Robert zdobywałby ją rok po roku. W związku z czym niewielki bagaż podróżny Roberta idealnie odzwierciedlał jego życie. Myślę, że jednak warto jeszcze wspomnieć o dość dziwnym hobby Roberta, którym było robienie kalendarzy. Otóż oddawał się tej czynności przez dobry miesiąc po koniec każdego roku. Nigdy nie korzystał z kalendarzy wydrukowanych, czy zrobionych przez innych. Brał po prostu dwanaście białych kartek A4, malował na nich jakieś rysunki związane z porą roku, by pod nimi czarnym piórem napisać dni i tygodnie miesiąca. Nie były to jednak takie zwykłe kalendarze. Robert zdawał sobie sprawę, że mają niezwykłą siłę oddziaływania na rzeczywistość. Małe, pięknie zdobione czarne cyfry, z opisanym dniem tygodnia i czasem zadaniem do wykonania kryły w sobie niezwykłą moc. Otóż, jeśli Robert napisał, że danego dnia w danym miesiącu, wygra bilet do kina, tak się stało. Jeśli napisał, że przyjdzie mu zjeść kolację towarzystwie uroczej blondynki, proszę bardzo, i to się spełniało. Pewnego dnia sfrustrowany brakiem kobiety w jego życiu, dopisał w kalendarzu w odpowiednim dniu, że chce poznać niesamowitą kobietę, która go pokocha. Tak też się stało. To właśnie owy kalendarz, a raczej dość wysublimowana moc, jaką dysponował sam Robert, zmieniła jego podejście co do wysnuwania przypuszczeń. Należy też wspomnieć iż owo życzenie działo, w zależności od trwałości i celu danego życzenia, do końca roku, a więc pewnego dnia grudnia pani sławna modelka go opuściła.
Kiedyś też, wyrwany pewnej lutowej nocy ze snu, podbiegł do kalendarza i narysował obok cyfry tworzącej datę piętnastego kwietnia łodygę z kolcami. Na drugi dzień nie pamiętał już tego zdarzenia, więc nie spodziewał się niczego szczególnego. Jednak to właśnie tego dnia dostał wiadomość o śmierci matki i nieoczekiwanym spadku, jaki mu zostawiła, a że miesiąc wczesnej stracił pracę, nie miał wyjścia, musiał wracać.
Naprawdę chciałbym móc wam coś więcej opowiedzieć o Robercie, jednak większość jego życia była po prostu łagodnie mówiąc mało interesująca, to co godnym jest opowiedzenia, to wydarzenia, które miały dopiero nastąpić. Wyjaśnijmy sobie od razu na początku – powrót Roberta do rodzinnego miasteczka nie był niczym przyjemnym. To tu zostawił wszystkie wspomnienia, które niekoniecznie były dobre, tu zostawił swych wrogów (których było znacznie więcej, niż przyjaciół, których jak się dobrze zastanowić nie było w ogóle) i wreszcie to tu pozostawił swoją matkę, i jej niekończące się zaczepki kierowane w jego stronę.
Po śmierci ojca matka Roberta nie dała mu żadnych złudzeń co do spokojnego życia. Chciała je utrudniać na tyle, na ile będzie to tylko możliwe. Codziennie chodziła za nim krok w krok po domu i narzekała, że nie ma pracy, że nie zda matury, że jest zwykłym nieudacznikiem, że jej reumatyczne bóle nie dają jej spokoju i są wynikiem jego beznadziejnej egzystencji. Ogólnie matka Roberta dawała mu w ten sposób bardzo obrazowo do zrozumienia, że ma się wynieść stąd, gdziekolwiek. Nie było tajemnicą, że był synalkiem tatusia, jego pupilkiem, że ten swoją żonę zaczął przez Roberta traktować jak powietrze.
W swoim życiu Robert nie rozumiał tylko dwóch rzeczy. Po pierwsze dlaczego choroba zabrała mu ojca, po drugie jakim cudem matka zostawiła mu w spadku swój dom. Trzeba było wykazać się nie lada przenikliwością, żeby wiedzieć, że owy spadek będzie ręka w dupie Roberta. Rozmyślał o tym wszystkim zbliżając się pociągiem do swego dawnego miasteczka i dawnych problemów. W przedziale była tylko jego walizka i cały ciężar wspomnień, które starał się wyrzucić. Z jednej strony żałował też, że nie powiadomiono go wcześniej o śmierci matki, przez co ominął go jej pogrzeb (przez kogo zorganizowany - nie miał pojęcia). Niczego nie przypuszczaj, myślał, jest jak jest i wykorzystaj to, co masz racjonalnie.
Przyjeżdżając do Jaśminowego Wzgórza należy wiedzieć kilka rzeczy, by móc potem wyjechać z niego z twarzą - powtarzał o swoim rodzinnym mieście Robert każdemu, kto go o to pytał. Po pierwsze, drugie i trzecie, patrzeć pod nogi. Wszelkiego rodzaju psy, koty i bezdomni byli zmorą Jaśminowego Wzgórza. Pozostawiali oni na ulicach ślady swej beznadziejnej egzystencji w postaci odchodów i siarczystych pawi. Wręcz można było w nich oglądać całe menu tych niechcianych mieszkańców. Starał się o tym pamiętać i Robert, jednak nie przeszkodziło to, aby już po wyjściu z pociągu wszedł w ogromną psią kupę, jakby specjalnie przygotowaną na jego przyjazd. „Witamy w Jaśminowym Wzgórzu – nasza specjalność to psie kupy i wymioty na wagę”. Parę metrów dalej wcale nie było lepiej. Dworzec w ogóle się nie zmienił od czasu, gdy wyjechał (a było dziesięć lat temu). Farba odchodziła całymi płatami od ścian, a ławkom w poczekalniach brakowało kilka żeber. Poza tym stare zegary i tablice informacyjne, które cudem pokazywały jeszcze godzinę i miejsce przeznaczenia danego pociągu i wręcz kompletny brak ludzi potęgował wrażenie wyobcowania tego miejsca. To samo tyczyło się miasteczka. Nie zrozumcie mnie źle, nie było to jakieś tam zadupie. W jakichś tam zadupiach nie ma pięknych oszklonych gmachów stojących w cichym towarzystwie renesansowych kamienic. Nowoczesność mocno pukała do drzwi Jaśminowego Wzgórza. Miasto składało się z centrum, wokół którego rozciągały się osiedla z domkami jednorodzinnymi, a tuż za nimi znajdowały się stare, pustawe plantacje kwiatów i najróżniejszych sadzonek. Miasto Roberta było niegdyś znane z największego eksportu kwiatów, lecz po wojnie sytuacja ta uległa zmianie. Dziś nie inwestowało się w plantacje, tylko w rozwój miasteczka.
Matka Roberta mieszkała w wielkim podniszczonym domu. Prawie na pewno można było stwierdzić, że już wkrótce stanie on do rozbiórki, by oddać swe miejsce kolejnej szklanej budowli. Tymczasem, gdy stał teraz przed nim Robert, myślał tylko o jednym - że takie domy jak ten grają w filmach opuszczone posiadłości, które są siedziba krwiożerczych demonów i duchów. Teraz, i to na pewno przez dłuższy czas patrząc na fundusze Roberta, będzie to jego siedziba i jedyne co można by w tej sytuacji przypuszczać, to że nie będzie to spokojna i cicha egzystencja. Co prawda dookoła było w miarę spokojnie, gdyż od samego centrum dzieliło go kilka kilometrów najróżniejszych ulic i uliczek, jednak był to jedyny tak stary budynek w okolicy. Od ulicy oddzielała go ogromna żelazna brama, porośnięta pnączami dzikich roślin. By ją otworzyć trzeba było nie lada odwagi i siły. Nie była ona zamknięta na klucz ale przez lata zdążyła nieco opaść i wrosnąć w ziemię. Jak sobie radziła moja matka? – rzekł na głos Robert..
– Pańska matka od dwóch lat nie wychodziła z domu panie.. – powiedziała głośno kobieta stojąca za jego plecami.
– Robert - dokończył za nią. Kobieta chrząknęła głośno i podrapała się po swojej nastroszonej fryzurze. Drugą ręką ściskała rączkę od wózka sklepowego. Jednak to, co znajdowało się w środku, bynajmniej nie było świeżym jedzeniem z pobliskiego marketu. Sterty złomu, kartonów i starych lalek jakie były w wózku świadczyły o tym, że kobieta jest bezdomną, która właśnie wracała ze swych ulicznych łowów.
– Miło mi, Mira – wyciągnęła rękę. - Mogłam się od razu domyślić. Wyrodny synalek Marty, postanowił wrócić po swój spadek.
– Nie pani interes, jeśli nie chce mi pani nic innego powiedzieć to...
– Jasne, oczywiście to znowu moja wina, to znowu ja psuje atmosferę w towarzystwie – przerwała mu wpatrując się w niebo. Robert miał wrażenie, że kobieta mówi do kogoś innego – Ci twoi goście, nigdy nie pasowałam do tego wytwornego towarzystwa, za każdym razem, gdy przyjeżdżali czułam ich spojrzenia. Oni się śmiali Ryszardzie, śmiali się, bo myślą, że jestem stuknięta, że wziąłeś sobie stukniętą babę za żonę.
– Nie chciałbym przerywać tej rozmowy, ale…
- Cicho młodzieńcze, nie masz za grosz szacunku do starszych, właśnie mówiłam, że nie pasujesz do tego domu, nie powinien on trafić w twoje ręce, i tak oddasz go w ręce tych przemysłowców, by mogli go zamienić w biura. Pamiętaj tylko jedno, to ostatni bastion!
- Nie bardzo rozumiem o czym pani mówi, ale nie ważne. – zamyślił się chwilę po czym dodał - Znała pani moją matkę?
- Czy ja znałam? Hm… Kilka razy użyczyła mi swoich pokoi, kilka razy przepowiedziałam jej przyszłość i piłam herbatę z jej kubka, ale to wszystko. Niewiele mówiła, wolała słuchać innych, jeśli już o czymś opowiadała to tobie, że oddała by wiele byś wrócił, ale zawsze gdy przychodziło co do czego, bała się. Bała się, że ją wyśmiejesz. Znaliśmy ją wszyscy, zarówno, bezdomni jak i bardziej szanowani obywatele tego miasta. Widzę zdziwienie na twojej twarzy. Och.. nie wiedziałeś.. Twoja matka otworzyła w tym starym budynku pensjonat. „Pensjonat Róża – ukoi Twoje nerwy i pozwoli wypocząć”. Taaak… Lubiłam to miejsce, wszyscy je lubiliśmy.
- Skoro ten pensjonat był tak bardzo popularny to, co się z nim stało, bo z tego co widzę to sprawia on wrażenie pensjonatu, ale raczej dla duchów.
- Być może, ale niech pozory cię nie mylą chłopcze. Fakt, pensjonat od ponad dwóch lat jest zamknięty. Dwa lata temu stało się coś strasznego, gdyż Marta po prostu wygoniła z niego wszystkich, walizki z rzeczami powyrzucała przez okna i zamknęła się w nim, aż do śmierci. Z pensjonatu można było usłyszeć tajemnicze jęki i zawodzenia, jakby całe piekło postanowiło go odwiedzić. – To rzekłszy przeżegnała się patrząc na posiadłość. – Nie wiem jakie masz plany chłopcze, ale powiem ci jedno. Coś tu jest nie tak.
- Mi tez było miło panią poznać – powiedział, by skończyć tą rozmowę. Kobieta spojrzała na niego, głęboko wciągnęła powietrze i odeszła. Teraz Robert był już zupełnie sam na sam z posiadłością i tajemnicą jaką w sobie kryła.
W środku panował jako taki porządek. Jedyną oznakę przemijania czasu i zmian stanowiły grube warstwy kurzu i brudu na szybach oraz dodatkowe tapczany w pokojach. Poza tym wszystko stało na swoim miejscu. Wszystko było takie jak zapamiętał z dzieciństwa. Stare meble, salon ojca, sypialnia, a co najważniejsze pokój Roberta były w nienaruszony stanie. Robert miał dość wrażeń jak na jeden dzień, już sama podróż wyssała z niego całą energie. Jutro postanowił się zabrać za porządki. Rzucił walizkę w kąt i położył się na tapczanie. Ze zdziwieniem zauważył, że coś się jednak zmieniło w jego pokoju. Otóż na suficie były widoczne namalowane łodygi jakiegoś kwiatu, gdzie niegdzie można było zauważyć także i kolce, jednak czas zamazał owe malowidło. Pensjonat Róża pomyślał. I zasnął.
Sny nie miały większego znaczenia w jego życiu. Po pierwsze dlatego, że jeśli już jakieś miał to je od razu zapominał, po drugie kompletnie nie wierzył w jakiekolwiek ich znaczenie. Pamiętał tylko, że w środku nocy wyrwał go kobiecy szloch. Na początku się trochę przeraził, jednak jak później zauważył dochodził on z budynku obok. Nie chciał tego roztrząsać, więc wrócił do łóżka. Tego wieczoru spał jak niemowlę. Przyszły także sny, które pomimo, że starał się wyrzucić ze swego umysłu, tworzyły jakąś dziwną i niezrozumiałą historię. Kolaż urojeń i tajemniczych zdarzeń. Śniło mu się, że zapada się w swoim własnym łóżku, które pożerało go niczym bezzębny starzec. Desperacko chwytał się pościeli, jednak nie mógł powstrzymać tego procesu. Po chwili wpadł do jakiegoś zbiornika pełnego czerwonej cieczy. Wyglądał on jak żołądek owego starca, który miał właśnie zacząć trawić swą zdobycz. Robert próbował wypłynąć na powierzchnie jednak czuł jak gęsta brudna ciecz wlewa się do jego gardła. Jeśli we śnie można cokolwiek czuć, to Robert doskonale pamiętał, że się dusił, że machał niezgrabnie rękami i nogami. Chciał płakać, i wtedy ta oniryczna wizja wydała mu się bardziej realna niż cokolwiek innego. W końcu fala czerwonej breji wyrzuciła go na brzeg. Kaszlał i smarkał cieczą. Jego oczy szczypały, a serce pędziło z niesamowitą prędkością. Właśnie prawie umarł we śnie.
Gdy wstał rano długo myślał o tym co mu się śniło. Cóż nigdy nie przypuszczał, że będzie miał takie wizje. Siedział na werandzie, a poranna kawa delikatnie cuciła go z nocnego koszmaru.
Musiała tam stać dłużej, ukryta za pnączem dzikich roślin, gdyż Robert nie słyszał żeby podchodziła. Stara, wychudzona kobieta z obłędem w oczach. Wpatrywała się w niego jak w samego diabła. Wystraszył go nieco ten widok. Wstał jednak od stolika i rzekł do niej:
- W czym mogę pomóc?
- Oddaj ją – przemówiła kobieta, z jej oczu zaczęły się sączyć łzy. – Wiesz gdzie ona jest! Oddaj ją!
- Hej spokojnie, o co chodzi? – Powiedział zdziwiony, lecz w tym momencie owa dama rzuciła się pędem w jego stronę. Nie wiedział jak zareagować. Czy uciekać do domu, czy zdzielić ją czymś delikatnie? Sprawa na szczęście rozwiązała się sama.
- Eleonor, zostaw go, to nie ten, którego szukasz! - Kobieta stanęła w miejscu jakby ją piorun strzelił i odwróciła się w stronę głosu.
- Przepraszam Robercie, Eleonor pomyliła cię z kimś, to już się więcej nie powtórzy. – powiedział bezdomna stojąca z pustym koszykiem przed bramą. Gdy Eleonor do niej podeszła ta rzekła do niej. – No już cię tu nie ma, wracaj do domu.
Postanowiłem dowiedzieć się o co dokładnie chodziło i czego właściwie byłem świadkiem, więc podszedłem do bezdomnej.
- Wiem o co chcesz zapytać. Myślę, że jestem winna jakieś wyjaśnienia, bo widzę w twoich oczach setki błądzących pytań. – Nagle skierowała głowę ku górze, zmarszczyła brwi i przemówiła – Nie wtrącaj się Ryszardzie, już dość krwi mi napsułeś tymi swoimi teoriami, nie będę milczeć tylko dlatego, że ty tak sobie życzysz. Już dość ofiar.
Zastanawiałem się czy przypadkiem nie mam do czynienia ze zbiegłym pacjentem jakiegoś ośrodka psychiatrycznego.
- Proszę mi wybaczyć, to tylko Ryszard, mój dawny mąż, zmarł dwa lata temu, ale wciąż mu się wydaje, że może mną rządzić, nawet po śmierci
- Eee, tak jasne. Kto to jest Eleonor?
- Och, proszę mieć trochę wyrozumiałości dla niej. Ta kobieta przeżyła tragedię. Parę lat temu mieszkała ze swą córką w pensjonacie twojej matki. Były to czasy, gdy starała się o własne mieszkanie, jednak biurokracja panująca w Jaśminowym Wzgórzu nie ułatwiała jej tego. W końcu Marta dała jej lokum. Bodajże twój pokój zajęła Róża, córka Eleonor. Jednak pewnego dnia Róża zaginęła. Szukało ją prawie całe miasto. Bez rezultatu. Ta dziewczyna miała zaledwie osiemnaście lat i była piękna jak świeży kwiat latem. Eleonor zapadła w depresję. Całymi dniami przesiadywała w jej pokoju i błagała Boga, by pomógł w poszukiwaniach. Jednak Bóg nie pomógł. Wszystkiego, czego jestem pewna w życiu to, że w tym domu Boga nie ma. Już nie. Po tym zdarzeniu twoja matka wygoniła wszystkich z pensjonatu, łącznie z Eleonor. Być może nie było to humanitarne z jej strony, ale co tam, i tak nikt jej nie płacił za pobyt. W końcu Eleonor postanowiła wynająć pokój w budynku obok pensjonatu. Musiała zauważyć, że ktoś chodzi po pokoju Róży i wzięła cię za potencjalnego mordercę, który wrócił na miejsce zbrodni.
- Niech mi pani opowie coś jeszcze o Róży.
- Cóż, słodkie dziewczę. Ciche, spokojne, uczynne. Jej uroda była znana poza granicami miasteczka, kiedy to wygrała jeden z konkursów piękności. Typ raczej samotniczki, która całymi dniami wysiaduje w pokoju w towarzystwie książek. Nie miała wrogów, ani nawet nie zachowywała się dziwnie. Po prostu pewnego wieczoru wyszła na chwilę na ganek i od tego momentu nikt jej nie widział.
- Byli jacyś podejrzani?
- A gdzie tam, to jest właśnie w tym najdziwniejsze. Kogoś niby poznała, jednak nie przyznała nam się kto to, zresztą mężczyzna ten był w kimś zakochany, więc dziewczyna cierpiała.
- Uhm, dziękuje zatem.
- Czy miewasz sny?
- Proszę ? – zaskoczyło mnie to pytanie.
- Być może jest na to za wcześnie, ale czy miał pan jakiś dziwny sen, będąc tutaj? Pamiętam swój pierwszy dzień, gdy twoja matka przyjęła mnie do pensjonatu. Leżałam wyczerpana z głodu gdzieś na ulicy w centrum. Marta podniosła mnie z ziemi i przyprowadziła tutaj. Ten pensjonat wtedy tętnił życiem, to było coś niesamowitego. Przyszłam tu jako wrak człowieka, a po paru dniach pod okiem Marty wyzdrowiałam i nabrałam ochoty do życia, ale wtedy przyszły sny… Dziwne i niezrozumiałe. Pamiętam, że zapadałam się w nich coraz niżej aż do czerwonego morza krwi płynącego na samym dnie piekieł. – Nagle kobieta przerwała i znów spojrzała w niebo – Mówiłam ci, żebyś się nie wtrącał. To moja sprawa. Wcale nie uważam, żebym paplała co popadnie. – po czym dodała. - Przepraszam cię młodzieńcze, już pójdę, Ryszard nie daje mi spokoju. – położyła drugą dłoń na wózku i poszła ku kolejnym „zakupom”.
Robert skłamałby, gdyby powiedział, że owa historia nie dała mu do myślenia. Ba, zastanawiał się nad nią przez większość czasu. Z opowieści pani Miry wynikało wiele ciekawych rzeczy. Otóż okazało się, że matka Roberta po paru latach samotności odkryła w sobie samarytańską duszę i postanowiła nieść nieskończone dobro, użyczając pokoi w naszym domu. Ojciec pewnie, gdyby się o tym dowiedział przewracałby się w grobie. Po drugie niejaka pani Eleonor wraz z córką, zamieszkiwały pensjonat i wszystko zaczęło się walić, gdy Róża zaginęła. Matka Roberta wpadła w jakiś szał. To wszystko nie było do końca zrozumiałe dla jego praktycznego umysłu. Cóż nigdy nie przypuszczał, że przyjdzie mu uczestniczyć w tym wszystkim.
Wrócił do domu.
Mijały kolejne dni. Robert nie zapuszczał się poza teren posiadłości. Wpadł na chytry plan. Postanowił odnowić jej apartamenty, odmalować budynek, wysprzątać teren na zewnątrz i otworzyć hotel, dla nowych inwestorów, którzy przyjeżdżali, by ubijać interesy w Jaśminowym Wzgórzu. Cóż pieniądze wpadałyby mu same do ręki, a taka perspektywa podobała mu się coraz bardziej. Cieszył się także, że już od kilku dni nie miewa żadnych snów. To mogło oznaczać, że zaaklimatyzował się, i kto wie, może ten pobyt tutaj uda mu się zamienić jeszcze na coś pozytywnego. Czasem widywał udręczona twarz Eleonory, gdy otwierał okno w sowim pokoju, starał się jednak o tym nie myśleć. Cóż, on jak i jego matka, nie zawinili w sprawie jej córki.
Dom był ogromny i upiorny. Jego posępna atmosfera opadała na Roberta niczym kurz na półkach. Miał wrażenie, że powietrze w tym miejscu jest inne. Gęste, klejące o metalicznym zapachu krwi. Przestawał się dziwić matce, że ta nie wytrzymała tutaj. Dochodziło do tego, że Robert tracił przytomność kilka razy w tygodniu. Uważał, że to przemęczenie, jednak lekarz, który pewnego dnia przyszedł do niego, oznajmił, że wszystko jest w porządku. Robert zaczynał czuć dom, tak jak czujemy czyjś oddech za plecami, lub widzimy czyjś cień nocą na chodniku. Prace remontowe przeciągały się, a na dodatek Robertowi zaczęło brakować funduszy na ich dokończenie. Nie wiedział co robić. I wtedy przyszedł kolejny sen.
Wywarzył on drzwi świadomości Roberta i wpadł z impetem w jego nocne życie. Nie był to sen, po którym budzimy się rześcy, wypoczęci i zadowoleni. Niszczył on wypoczynek zupełnie jak wielkie, włochate pająki wrzucone nam do wanny podczas relaksującej kąpieli. Ten sen miał niszczyć spokój i pokazać część prawdy. Ten sen był wołaniem o wybawienie.
Leżał na ziemi cały mokry od krwi. Sapał ciężko wypluwając resztki gęstej cieczy z żołądka. Podniósł się i zaczął rozglądać. Co dziwne dookoła nie było żadnego krwistego morza ani zbiornika wodnego. Wszędzie tylko ogromne pola kwiatów. To znaczy tak mu się z początku wydawało. Gdy podszedł bliżej, by przyjrzeć się im dokładnie, zwymiotował. Otóż na tym ogromnym polu nie znajdowały się kwiaty. Z ziemi wyrastały setki, a może nawet tysiące bladych niczym lilie małych dłoni. Te dziecięce dłonie rozczapierzały palce ku niebu. Co najdziwniejsze i najbardziej przerażające było w tym wszystkim, to ich zapach. One pachniały kwiatami. Podszedł do jednej z nich i zaczął ciągnąć. Dłoń zaczęła wysuwać się z ziemi coraz bardziej, ukazując wychudzoną rękę. Robert się rozpłakał. Płakał we śnie jak dziecko. Jak matka, która trzyma zwłoki swego dziecka na kolanach. Nagle poczuł coś mokrego na swojej dłoni. Była to krew, która sączyła się spod paznokci ofiary. Odrzucił ją z obrzydzeniem. Dookoła niego tysiące dłoni krwawiło. Ich blady kolor całkowicie pokrył się czerwienią. Robert upadł na kolana. Był wstrząśnięty tym widokiem. Zamknął oczy, przyciskając do nich pięści. Chciał je wydłubać, lecz właśnie w tym momencie obudził się. Obudził się po raz ostatni w tym domu.
Pani Mira mieszkała w schronisku dla bezdomnych ulokowanym w samym centrum miasta. Zdziwił się ,mijając kolejne ulice, jak wiele zaszło tu zmian. Owo schronisko było niegdyś fabryką kartonów, w której czasem dorabiał, pracując popołudniami.
- Nie mamy już miejsc – krzyknął do niego jakiś ksiądz, gdy mijał bramę, ale Robert zignorował go całkowicie. Gdy znalazł Mirę rozmawiała z kilkoma bezdomnymi. Wszyscy się śmiali z jej historii. Fryzurę miała ułożoną inaczej niż dotychczas. Była ubrana w skromną białą sukienkę, wyglądała znaczniej młodziej niż ostatnim razem. Nie unosiła też głowy w powietrze by porozmawiać ze swym urojonym mężem. Gdy ujrzała Roberta, uśmiechnęła się, przeprosiła swych słuchaczy i podeszła do niego.
- Witaj!
- Dzień dobry pani!
- Co cię sprowadza w moje skromne progi? – rzekła spokojnie.
- Cóż musimy porozmawiać o snach.
- Wiedziałam, że do tego dojdzie.
Opowiedziałem jej wszystko dokładnie. Pierwszy sen, gdy moje ciało spadało coraz niżej, by zatopić się w głębi krwistego morza, oraz drugi sen, gdy szedłem pośród zakopanych ciał. Kobieta potakiwała głową z przejęciem.
- Hm.. rozumiem. No cóż młodzieńcze. Na twoim miejscu bym się nie przejmowała tym wszystkim, po prostu ulegasz histerii. Sprzedaj dom, wyjedź gdzieś na jakieś długie wakacje. Tak będzie najlepiej. Co do snów. To myślę, że mogą one być projekcją dawnych wspomnień. Na pewno nie raz słyszałeś o Polach Niewinnej Krwi?
Coś mu świtało jakieś stare opowieści wieczorne, które mówiła babcia. Jednak to było zbyt dawno, by sobie przypomnieć.
- Widzę, że nie pamiętasz. Cóż w czasie drugiej wojny światowej, stacjonujące w tym mieście wojska niemieckie pozbywały się żydowskich dzieci zakopując je na pobliskich polach. Kiedyś były na nich ogromne plantacje kwiatów. Uprawiano tu różne gatunki. Można powiedzieć, że Jaśminowe Wzgórza były otoczone kwiatami. Niemcy jednak zniszczyli to wszystko, robiąc ogromne cmentarzysko dla dzieci. Tak było taniej niż by mieli je wywozić do obozów. Kilkanaście lat po wojnie próbowano odkopać wszystkie ciała i złożyć je w zbiorowych grobach za miastem. Nawet początkowo się to udało. Jednak plantacje kwiatów nigdy nie powróciły. Zupełnie jakby ktoś rzucił klątwę na te ziemie. Dopiero od paru lat zaczęła rosnąć na nich trawa. Kto wie, może kiedyś i kwiaty powrócą. Myślę, więc Robercie, że ten sen, był po prostu projekcją starych opowieści, które niegdyś musiałeś słyszeć.
Fakt, ta historia nie była mu obca. Jednak nie to było najważniejsze. Otóż coś zaświtało mu w głowie. Jakieś odkrycie pulsujące na dnie jego umysłu.
- Dziękuję za te informację pani Miro! – powiedział po czym pobiegł czym prędzej do pensjonatu.
Z piwnicy wyjął tylko to, co było mu niezbędne – łopatę, rękawiczki i latarkę, gdyby przyszło mu kopać w nocy. Wiedział gdzie leży Róża, i jeśli będzie miał szczęście, jeszcze dziś ją odnajdzie.
Pola Niewinnej Krwi, jak je nazwała pani Mira, były dość rozległym obszarem. Nieskończonym dla kogoś kto nie wiedział gdzie szukać. Robert miał jednak klucz do rozwiązania tej zagadki. Bardzo szybko połączył fakty. Otóż jakaś cząsteczka Róży próbowała mu je przekazać podczas snów. Ktoś zamordował ją okrutnie zadając mnóstwo ciętych ran. Róża, dosłownie, musiała topić się w swojej własnej krwi. Potem wziął jej ciało na te pola i wykorzystał fakt, że nikt tu nie przychodzi, zakopując jej ciało, tak jak niegdyś Niemcy zakopywali tu ciała żydowskich dzieci. Wszędzie dookoła rozciągała się zielona trawa. Wystarczyło więc znaleźć miejsce, gdzie trawa nie rosła, lub była delikatnie przerzedzona. Modlił się w duchu, o to, żeby morderca wykazał się większą nieuwagą i w ogóle nie posypał tego miejsca nasionami.
Po kilku godzinach bezowocnej prac, udało się. Trafił na mały cypelek ziemi, kompletnie pozbawionej trawy. Bez chwili zastanowienia zaczął kopać. Powoli zapadał zmierzch, gdy natrafił na coś twardego. Nachylił się i zaczął odgarniać ziemię rękoma. Po paru sekundach zobaczył gnijącą dłoń, z której już prawie całkowicie zeszła skóra. Bingo! Pomyślał. Jednak zaraz po tym niezwykłym odkryciu przyszło następne, mianowicie, że tu na tych polach nie jest sam, co potwierdziło mocne uderzenie łopaty w jego głowę.
Uderzenie było na tyle silne, że stracił przytomność, nie mógł więc słyszeć cichego dialogu, między wydawać by się mogło dwoma postaciami.
- Mało brakowało… Mówiłem ci ten facet to był kawał sprytnego skurczybyka.
- Poradziłabym sobie z nim, prędzej czy później.
- Tak i znając ciebie raczej byłoby to później.
- Och przestań – kobieta się wyraźnie rozzłościła. – Umiesz zwracać tylko uwagę.
- No dobrze, przepraszam, ale to już nie ważne, teraz nikt nie przeszkodzi nam w przejęciu pensjonatu.
- Muszę przyznać, że twój plan był niezwykły. Najpierw wystraszenie gości pensjonatu za pomącą kilku sztuczek. Potem pozbycie się co bardziej opornych, w tym tej wścibskiej Róży, która prawie zepsuła nasz plan podsłuchując jak rozmawialiśmy. Potem ciągłe dręczenie i zastraszanie właścicielki pensjonatu, by się wyniosła w cholerę, a gdy to nie skutkowało, wysłanie jej do innego pensjonatu, tkwiącego w niebie. Chociaż muszę przyznać, że zabójstwo to była ostatnia rzecz do jakiej chciałam się posunąć. Zresztą niech się cieszy, że chociaż godnie ją pochowaliśmy na cmentarzu. Potem już było z górki. Oczekiwanie na panicza Roberta i pozbycie się ostatniego spadkobiercy posiadłości.
- Nie ująłbym tego lepiej kochanie.
Kobieta zaczęła okładać nieprzytomnego Roberta łopatą. Czuła jak wzbierają w niej siły. Każde uderzenie dawało jej niezwykła satysfakcję.
- Przestań, on już nie żyje – usłyszała głos w swojej głowie. Minęło dobre pięć minut od kiedy zaczęła maltretować ciało Roberta. Nie zauważyła nawet kilku kropel krwi jakie prysnęły jej na twarz i sukienkę. – Czas zakopać ciało. Potem skopiować jego podpis pod oświadczeniem testamentu i witaj nowy świecie!
- Aż mi się nie chcę wierzyć, że to było takie proste.
- To wszystko kochanie nie udałoby się bez ciebie.
Minęła dobra godzina, gdy Robert został złożony do świeżo wykopanego dołu. Ciężka ziemia spadała na jego twarz niczym deszcz krwi.
- Już po wszystkim – rzekł głos. – Należy ci się odpoczynek kochanie.
- Chyba masz rację.
- Wiem, że to były ciężkie chwilę, ale pomyśl teraz tylko ile dostaniemy pieniędzy za pensjonat. Nowi inwestorzy będę się zabijać za ten ostatni bastion starych czasów. Potem już tylko bilet, samolot i wieczne wakacje.
- Tak, nie mogę się doczekać, któż by przypuszczał, że tak się może skończyć nasze życie.
- Nikt! Pamiętaj, że mówiłem ci od dzieciństwa, że jestem głosem twojego rozsądku, bratem, który nigdy się nie narodził, mężem, którego nie poślubiłaś, głosem szaleństwa i rozkoszy, marzeń i pragnień. To ja doprowadziłem cię do tego sukcesu.
- Wiem i jestem ci za to dozgonnie wdzięczna, tak jak wtedy, gdy uciszyliśmy na zawsze rodziców…
- O tak… zawsze wchodzili nam w drogę.
- Wiesz co? Tak sobie pomyłam, że imię Mira nigdy mi się nie podobało. Chciałabym je zmienić, co ty na to?
- Myślę, że to dobry pomysł. Z takimi pieniędzmi może pani zrobić wszystko – dodał uległe głos.
- Co powiesz na Róża? Nie lubiłam tej ladacznicy, ale jej imię jak najbardziej przypadło mi do gustu
- Czego tylko sobie zażyczysz, najdroższa.
- Nie wydaje ci się to nawet zabawne? Przyjmowanie imienia po ofierze i pensjonacie, który ma nam dać taki sukces?
- Heh… Nawet bardzo, któż by przypuszczał, że do tego dojdzie…
- Tak, któż by przypuszczał…


3 marca 2006




Mroczna Dusza.
komentarz[12] |

Komentarze do "Siła Przypuszczeń"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.032104 sek. pg: