..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Miejsce na ziemi



Marcinowi, Piotrowi i Johny’emu, czyli najzajebistszym facetom na świecie…

Chodził tędy tak wiele razy, a wciąż zachwycała go ta ulica. Ta malutka ulica w centrum małej miejscowości, w pewnym małym państwie, na małej wysepce. Nie wierzył w czary, jednak sam nazywał to miejsce magicznym. Nic dziwnego. Brukowana ulica miała zaledwie sto kroków długości, a jednak mieściła w sobie wiele niezwykłych zjawisk. Szedł oczarowany jak każdego wieczoru. Słońce schowało się już prawie całe w morzu, zostawiając po sobie jedynie żółto czerwoną poświatę na niebie i wodzie, które w ciągu dnia miały fascynująco identyczny kolor. Na tej wysepce każdy zachód słońca był inny. Niekiedy przypominał prawdziwy pożar, rozprzestrzeniający się po firmamencie i morzu, innym razem zaś przybierał postać tęczy, złożonej jedynie z ciepłych kolorów, zaś wczoraj jego widok nasuwał skojarzenie z burzą blond-rudych włosów. Mężczyzna miał na sobie czarny długi płaszcz, chociaż było lato i, mimo późnej pory, było bardzo ciepło. Czarne włosy miał zaczesane tak, że ustawione były prawie pionowo. Czarne oczy mieściły w sobie wiele tajemnicy, ale teraz także radosnego oczekiwania, co przyniesie mu dzisiaj spacer ulicą Różaną. Codziennie nadkładał drogi, idąc do pracy i z niej wracając, by zajrzeć do tutejszej herbaciarni i popatrzeć na kamieniczki, ludzi, okna… Tutaj inaczej biegł czas, nie było „kiedyś”, „teraz”, „w przyszłości”. Nie było „wczoraj”, „dziś” i „jutro”. Była tylko Ulica Różana, będąca poza zwykłym rozumieniem czasu i przestrzeni. Już jakiś czas temu uznał, że mieściła się na niej cała kwintesencja poezji. Najcudowniejsze wiersze, a był poetą, tworzył właśnie podczas tego krótkiego czasu, gdy szedł zapominając o wszystkim.
To był ciężki dzień. Jeden z tych, w czasie których mało co idzie tak, jak trzeba, bo wszystko należało zrobić na wczoraj. Poczynając od projektu dla szefa, przez rozmowę z synem i miłość, kończąc na życiu. Żyć i kochać też należało już wczoraj. Jak każdego dnia, bo gdy choć raz o tym zapomnieć, później niełatwo jest wrócić, a ogarniające człowieka uczucie pustki, straty jest wykańczające. Spędzenie choćby jednego dnia dzielącego nas od śmierci w niebycie, w nieżyciu, w niekochaniu, to marnotrawstwo z niczym nieporównywalne. A następny dzień to zmaganie się z rzeczywistością, by nadrobić to, co się straciło. Taki właśnie był ten dzień, następujący po przerwie, wytartym wyrazie z prozy życia. Poprzedniego dnia nie chciał pamiętać, a gdy wszedł w ulicą Różaną, czuł, jakby stracił nie czas między jednym wschodem i zachodem słońca, a całą wieczność, miłość i radość.
W oknach pozapalały się światła tak, że na ulicy pojawiła się niepokojąca poświata. Spojrzał w górę, na niebo usiane gwiazdami, które mrugały do niego radośnie. Nie wiedział, czy to sympatyczny gest, czy wręcz przeciwnie, chęć zniknięcia na chwilę, by nie mógł ich widzieć. Dopadło go jedno z tych odkryć, jakie czyni wiele ludzi, a każdemu wydaje się, że jest pierwszy. Gwiazdy są dla ludzi, są, by mogli się nimi cieszyć. Istnieją, by być inspiracją dla poetów, tłem dla zakochanych, fascynacją dla astronomów. By każdy, kto zobaczy jakąś gwiazdę spadającą, mógł pomyśleć życzenie. Jednak również one, te gazowe kule, które są bardziej metafizyczne niż fizyczne, potrzebują czasem chwili oddechu od nieustannej służby ludzkości, nieprzerwanego czynienia świata piękniejszym. Wtedy, choćby na krótką chwilę, gwiazda niknie, by pojawić się z nowym przesłaniem, być natchnieniem dla innego poety, towarzyszką innych zakochanych. By spełnić kolejne, takie same w swojej inności, życzenie.
Szedł powoli, napawając się tym, co widział. Po prawej stronie ulicy zobaczył siedzącego, opartego plecami o ścianę młodzieńca, który trzymał w ręku gitarę. Miał na sobie podarte dżinsy, flanelową koszulę i bandamkę na głowie. Długie, brązowe włosy spływały mu na ramiona. Grał smętną melodię i cicho śpiewał coś, co brzmiało jak nieudolne i pełne młodzieńczej grafomanii wyznanie miłości, tak charakterystyczne dla odurzonych nastolatków, którzy wciąż pełni są idealizmu i wiary, że różą, nie mieczem, należy walczyć. Zatrzymał się na chwilę, by przyjrzeć się młodzieńcowi, który nawet nie zwrócił na niego uwagi. Nie było możliwości, by zobaczyć jakiekolwiek podobieństwo z wyglądu między tym chłopakiem, a jego synem, a mimo to doznał dziwnego wrażenia, że widzi swojego pierworodnego. Te same, choć innego koloru, smutne oczy, ta sama, choć z innymi rysami, twarz pełna słońca, te same, choć wiele drobniejsze, dłonie, znające gitarę na pamięć. Wiedział, że dziś będzie musiał porozmawiać z synem. Że powie mu, że żałuje, że chciałby raz jeszcze, że kocha go, niczym powietrze, acz zdecydowanie mocniej, że jest jego jedynym sensem. Że przeprasza i że nie chce wybaczenia, a choćby uśmiechu. Że kocha. Znał drogę do domu syna na pamięć, podchodził tam codziennie, patrzył w jego okna i odchodził. Nie potrafił. Codziennie przekonywał się, że tego dnia to zrobi, by wieczorem wyrzucać sobie, że znów nie dał rady. Kiedyś pomyślał, że gdy był piętnastolatkiem, miał ten sam problem, gdy postanowił sobie skończyć z masturbacją. Chciał, bo po każdym razie czuł do siebie obrzydzenie, większe z każdym kolejnym razem, gdy nie wytrzymywał w decyzji. Myśl, że jego godność przegrywa z penisem była bolesna. Teraz miłość przegrywała z godnością i dumą. Nie potrafił spojrzeć w oczy własnemu synowi. Ale dziś miał to zrobić. Był o tym przekonany codziennie…
Wszedł do swojej ukochanej herbaciarni, która, jak zwykle o tej porze, była pusta. Pachniało tam niebezpiecznie wanilią, pomarańczą, truskawką i lawendą. Najmocniejszy był zapach dzikiej róży. Herbaty wszystkich rodzajów walczyły o pierwszeństwo. Usiadł przy stoliku najbardziej w rogu w sali i uśmiechnął się do siebie. Po chwili podszedł do niego właściciel knajpki z tacą z dwiema filiżankami gorącej herbaty w dłoniach. Dobrze wiedział, czego będzie chciał przybysz, widział go w końcu co dzień od kilkunastu lat. Byli przyjaciółmi, bardzo bliskimi. Na ścianie w mieszkaniu ciemnowłosego wisiały zdjęcia zrobione przez towarzysza picia herbaty. Pasją właściciela herbaciarni była fotografia. Jego najbardziej udanym dziełem było zdjęcie, na którym mała dziewczynka w białej sukience biegnie Ulicą Różaną w stronę nabrzeża podczas zachodu słońca.
- Dzika róża? – spytał gość.
- Jak w każdy wtorek – uśmiechnął się gospodarz. – Jak się trzymasz bracie?
- Jak w każdy wtorek – odpowiedział bez cienia ironii ciemnowłosy.
Nie powiedzieli więcej ani słowa. Obaj byli smutnymi ludźmi. Obaj byli sami, jeden od zawsze zakochany w tej samej kobiecie, która nie potrafiła docenić jego miłości, drugi mający syna z kobietą, która zmarła przy porodzie. W końcu wstali, popatrzyli sobie w oczy, podali ręce, po czym przybysz wyszedł, nieco, jak zwykle po tych milczących wizytach, weselszy. Nie wiedział, z czego to wynika, że przyjaciel, bez choćby jednego słowa potrafił dać mu tak wiele.
Pomyślał, że mają rację ci, którzy mówią, że język to sposób komunikacji straszliwie niedoskonały. W słowach nie da się umieścić wszystkiego, każdej łzy i uśmiechu, uderzenia serca, które bije jedynie, by kochać. Nie opisze się wspólnie wypitej wódki dla zabicia smutków. Nie ma sensu opisywanie bliskości dwóch ciał, które stają się jedną wielką mapą doznań, jeśli samemu się tego nie przeżyło…
Na ulicy nie było już poświaty, późna pora pogasiła światła i powoli usypiała wszystkich ludzi. Jedynie kilka osób wciąż zostało na Ulicy Różanej.
Minął ciemny zaułek, w którym zobaczył kochającą się parę, piękną w swoim zaangażowaniu. On zdążył jedynie opuścić spodnie do kolan, ona tylko podwinęła sukienkę. Jego ręka błądziła w okolicach biustu kochanki, która wygięta do tyłu wzdychała cicho z rozkoszy. Nie chciał im przeszkadzać, być katem chwili. Odszedł. Próbował sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz uprawiał seks. Miał ponad czterdzieści lat, a wciąż obcował fizycznie tylko z jedną osobą… To było latem, dwadzieścia cztery lata wcześniej. Wyjechał ze swoją piękną narzeczoną o lazurowych oczach i ciemnobrązowych włosach, które zawsze pachniały waniliowym szamponem. Byli zafascynowani sobą bez reszty, tak jak ta para, która oddawała się sobie mimo niewygody. Kochali się na pustej, dzikiej plaży. Potem leżeli obok siebie i rozmawiali często nawet do wschodu słońca. To były jego najszczęśliwsze chwile… Potem był syn i śmierć idący pod rękę.
Ulica Różana była pięknym miejscem, idealnym do malarstwa. Po drodze minął już kilku ulicznych artystów, malujących nocne miasto. Wiedział, że osiągnęli oni to, o co on walczy całe życie – satysfakcję z wykonywanej pracy. Mimo że nie dało się wyżyć ze sztuki, byli często wyśmiewani, spełniali swoje marzenie. Kochali to, co robili, robili to tylko dlatego, że to kochali. On dla odmiany codziennie męczył się niemiłosiernie w pracy biurowej, będącej dla niego katorgą. A jego największym marzeniem było otrzymanie literackiej Nagrody Nobla. Wiedział, że jest to niewykonalne i że ze swoim poziomem pióra nigdy tego nie osiągnie, jednak, wbrew logice, wciąż tego pragnął, tak jak małe dziecko marzy o psie, mimo alergii obojga rodziców, czy o zostaniu astronautą. Piękne mrzonki to ułomność przypisana człowiekowi, wpisana w jego naturę, pomyślał. I wiedział, że jest tego najdobitniejszym przykładem…
Nagle przestało być widać gwiazdy, za to zaczął padać deszcz. Uwielbiał, jak krople spadały mu na twarz, a on stał z wyprostowanymi ramionami i uniesioną głową. Teraz także tak zrobił. Dawno nie padało na wysepce. Malarze w pośpiechu zaczęli zbierać sztalugi, płótna i farby, para, wciąż wpół ubrana, wybiegła z zaułka, a młody gitarzysta już dawno zniknął. Ciemnowłosy pozostał na Ulicy Różanej sam, jedynie z deszczem, nocą i swoimi urojonymi marzeniami. Takie towarzystwo najbardziej kochał. Ruszył wolno przed siebie. W końcu wyszedł z uliczki, którą tak bardzo uwielbiał na mały rynek. Przyspieszył kroku. Wiedział już, jaki napisze wiersz po powrocie do domu i zapaleniu świeczki. Powie światu, w sposób jak zwykle mierny, że Ulica Różana jest jego miejscem na ziemi. Po raz tysiąc czterysta siedemdziesiąty czwarty. Nikt nie chciał wydać jego poezji…


Dudek.
komentarz[6] |

Komentarze do "Miejsce na Ziemi"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.023590 sek. pg: