..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

[wersja nie poprawiona, nie do druku.]

O tej, która wygrała.



-I-


Ta noc była piękna. Gwiazdy świeciły jasno, nie było widać żadnych ciemnych chmur, a nocny wiatr zamiast dąć powiewał tylko z lekka. W dodatku wielka tarcza księżyca była dziś widoczna w pełni, połyskując i świecąc tak, że można było spokojnie wyjść i iść na spacer, nie obawiając się przy tym, że się zabłądzi lub trafi na jakieś nieprzyjemne, nocne stworzenia.
Miriam lubiła takie spacery. Zawsze wychodziła późną nocą, kiedy wszyscy już spali i udawała się do swojego ulubionego miejsca - sporego rozmiaru wzniesienie, które z drugiej strony kończyło się wielkim klifem opadającym stromo wprost do morza.
Był stąd wspaniały widok. Miriam niemal czuła, że gdyby wyciągła ręce przed siebie to z pewnością mogłaby złapać księżyc i zdjąc go tak jak zdejmuje się kapelusz z wieszaka. Cieszyła się z tego. Bardzo się cieszyła. A jej radość wzmagała się jeszcze bardziej, kiedy przypominała sobie pierwszą, fascynującą noc, gdy tutaj trafiła.
Jej ojciec, kowal nigdy nie wierzył w jej zdolności. Był typem prostego, wierzącego w stare prawdy człowieka, który nijak się miał do tego co mówili i uważali inni. Po prostu żył po swojemu.
Jej matka za to, zielarka, od początku wierzyła w swoje dziecko. Wierzyła tym bardziej, że usłyszała od wędrownego barda przepowiednię, która głosiła, że jej dziecko będzie miało zaszczyt spotkać się z Mocą. A kiedy jeszcze udało się wreszcie namówić ojca na fundusze pozostało znaleźć nauczyciela. I znaleźli.
Stary Rath uznał pewnego dnia, ślęcząc nad starymi księgami, że już niedługo nadejdzie czas, gdy będzie musiał ponownie wziąść uczniów na nauki. Powody były bardzo proste - kurz w jego starej wierzy miał grubość kilku centymetrów, a w dodatku spiżarnia zaczynała świecić pustkami. A poza tym brakowało mu towarzystwa. Więc jak zwykle się okazało, gdy poszukał, to znalazł.
Co prawda nie był co do swego wyboru do końca przekonany. Wziął bowiem dwoje uczniów. Cłopca pochodzącego z dalekich krajów zamorskich imieniem Armes, który prezentował jak na swój wiek można by rzec "zasobny" potencjał magiczny oraz dziewczynkę imieniem Miriam pochodzącą z małej, zapyziałej wioski, która to z kolei była zasobna w wielkie pokłady chęci i cierpliwości. Stary Rath nigdy nie mógł zrozumieć tego, iż chłopcy dysponowali najczęściej mocą, a dziewczęta chęciami bo bardzo rzadko trafiały się "okazy" mające w sobie jedno i drugie. Dlatego mając do wyboru sporą grupkę młodych ludzi wybrał tę dwójkę. Świat potrzebował bowiem zarówno jednych, jak i drugich.
Miriam ziewnęła sobie przeciągle i spojrzała w dół klifu. Niewielkie fale z cichym szumem roztrzaskiwały się na kamienistym wybrzeżu. Lubiła odgłos i zapach morza. Zawsze ją to uspakajało, powodowało, iż dawała upust temu swojemu zapałowi, który mijał tu jak z bicza strzelił i powodował, że robiła się w końcu śpiąca.
Pora wracać - pomyślała. Spoglądnęła jeszcze raz, pożegnalnie na księżyc, morze po czym odwróciła się i pędem zbiegła w dół zbocza. Zatrzymała się zdyszana dopiero pod drzwiami starej wieży mistrza. Odsapnęła chwilkę, a następnie cichutko pchnęła drzwi. Skrzypnęły na początku, cicho stawiając opór; potem jednak ustapiły i dziewczynka cicho i miękko jak puch na wietrze wpłynęła do środka.
Stary Rath pochrapywał sobie z cicha, czasem mrucząc coś, a czasem przewracając się z boku na bok. Miriam zachichotała i zasłoniła dłonią usta. Na palcach zbliżyła się do spiralnych schodów i ruszyła w górę. Wieża co prawda nie była wysoka, jednak jej akurat trafił się pokój na samej górze. Z jednej strony była tym zachwycona ponieważ miała wspaniały widok na okolicę, a z drugiej jednak martwiła się bo każdego wieczora miała dłuższą, a przez to "niebezpieczniejszą" drogę.
Sunąc tak niczym cień minęła kolejno, drzwi do jadalni i kuchni, potem dwa piętra biblioteki, pracownię, kilka pustych pomieszczeń, a następnie tajemnicze drzwi do pokoju Armesa no i wreszcie jej małe drzwiczki od pokoju. Po cichtuku weszła tam zamykając je ze swojej strony małym kluczykiem. Położyła go potem na stoliku obok łóżka, zrzuciła z siebie ubranie, wpadła w koszulę nocną i padła plackiem na łóżko.

-II-


Rankiem zbudziły ją ciepłe promienie wschodzącego słońca, które miało już w zwyczaju codziennie zaglądnąć do jej pokoju i przywitać się. Miriam pociągnęła nosem, ziewnęła przeciągając się w łóżku po czym szybko wstała. Wrzuciła na siebie ubranie, wzięła kluczyk i otworyła drzwi.
Biegnąc w dół po schodach omal nie wpadła na Armesa, który w ostatniej chwili zdążył przypaść się do ściany unikając dzięki temu zderzenia. Stanął potem, strzepnął kurz z ramion, spoglądnął z pod byka tymi swoimi blado-szarymi oczami i rzekł spokojnie jak zawsze.
- Mogłabyś trochę uważać. Chodź, zaraz zaczynamy.
Miriam wpierw poczuła się głupio. Kiedy jednak wspomniał o treningu jej spokój także wziął górę. Zawsze umieć nad sobą panować - powtarzała w myślach słowa mistrza - Zawsze. Dlatego wzruszyła tylko ramionami i kiwając głową powiedziała.
- Przepraszam
On już schodził w dół i nawet nie zważył na jej słowa. Stała tam jeszcze przez chwilę i także ruszyła.
Zawsze, kiedy rano przychodzili mistrz był już na nogach i przygotowywał dla nich zajęcia. Tak było i tym razem. Stary Rath siedział w swoim ulubionym fotelu bujanym dzierżąc w starczych, bladych dłoniach niewielką księgę (pewno magiczną-myślała Miriam). Kiedy weszli okładka wydała z siebie cichy trzask, a dziwna klamra zamknęła się z dziwnym skrzypnięciem.
- Witaj mistrzu - rzekł Armes jak to miał w zwyczaju. Miriam wystąpiła kilka kroków w przód i także się przywitała.
- Dzień dobry, mistrzu
Stary Rath powoli wstał opierając się na swojej lasce, pokiwał im kilka razy głową, wzdechnął i zapytał charczącym głosem.
- Czy jesteście gotowi ?
Oboje twiedząco skinęli głowami. Mistrz ponownie pokiwał głową.
- Dzisiaj mam dla was proste zadania. Ty Armesie dostaniesz do przestudiowania pewną księgę, natomiast ty, Miriam przygotujesz nam coś do jedzenia - Armes uśmiechnął się złośliwie i podszedł do mistrza. Miriam tylko lekko wydęła wargi wzruszając ramionami i pobiegła do kuchni.
Tam pogrzebała w szafkach, wyciągnęła chleb, masło, nóż i trochę mięsa po czym wzięła się za robienie kanapek.
Czasem zastanawiała się dlaczego wszystko jest tak jak jest. Prawdą było, że przyjechała tu studiować wiedzę magiczną, uczyć się i wogóle aby w przyszłości móc pomagać ludziom (takie było jej zdanie o tym dlaczego ludzie parają się magią), a w rzeczywistości mistrz jakby czasem zbywał ją, omijał, a z rzadka nawet nie zwracał na nią uwagi. Nie zrażała się co prawda; jej zapał bowiem nie pozwalał jej na to. Z ochotą wykonywała zlecone przez mistrza prace i obowiązki jako nagrodę biorąc sobie to, że pozwalał jej przeglądać co niektóre stare księgi z biblioteki. Jednak czasami coś sprawiało, że zaczynała się nad tym zastanawiać trochę z innej strony.
Z tych rozmyślań wyrwał ją ostry impuls bólu, kiedy skaleczyła się nożem. Stęknęła cicho i zaczęła ssać palec. Zawsze tak robiła od dzieciństwa. Pomagało.
Wzięła potem talerze i wróciła z powrotem na dół.
Mistrz siedział naprzeciw Armesa pokazując mu palcem coś na zwojach rozłożonych po stole. Ten z aprobatą kiwał głową i odpowiadał na pytania, które mistrza jej zadawał. Miriam podeszła.
- Mistrzu - zwróciła się do niego. Ten nawet nie odwracając się machnął na nią ręką i rzekł tylko.
- Nie teraz - po czym wrócił do tłumaczenia Armesowi kolejnych rzeczy. Miriam stała tak jeszcze kilka chwil i nie wiedziała dlaczego, ale poczuła jak w jej oczach zaczynają płonąć łzy. Najpierw piekły ją i starała się opanować, ale potem poczuła nagle, że pierwszy raz od bardzo długiego czasu miała ogromną ochotę zapłakać tak jak to robiła, gdy była mała. To właśnie ta ochota sprawiła, że taca zsunęła się z jej rąk mimowolnie i z głośnym brzdęknięciem uderzyłą o podłogę. Potem odwróciła się na pięcie i szlochając biegiem ruszyła w górę po schodach wpadając do swojego pokoju. Ciężko dysząc oparła się plecami o drzwi, potem zamknęła je i legła na łóżku zalewając się łzami zupełnie jak małe dziecko płaczące do poduszki.

-III-


Płakała długo, bardzo długo. Przelała wiele łez bólu i rozpaczy. Trwało to może nawet kilka godzin. Potem z lekka zaczęła się uspokajać. Powoli, ale zawsze.
Nie minęło kolejne pół godziny jak leżała już tylko pociągając nosem. Jedwabistą chustą, którą otrzymała w dniu wyjazdu od mamy otarła swoje wielkie łzy. Przewróciła się na plecy i wlepiła mokry wzrok w sufit. Nie lubię Armesa - pomyślała - Jest dla mnie zawsze taki obojętny i traktuje mnie jeszcze gorzej niż mistrz, traktuje mnie jak powietrze.
Między jedną myślą, a drugą pociągała przeciągle nosem. Mistrza także nie lubię. Nie rozumiem, dlaczego mistrz woli jego ode mnie. W czym mu zawiniłam ? Przecież starałam się cały czas jak mogłam, robiłam wszystko, co tylko powiedział. Naprawdę się starałam. Więc dlaczego ? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie na to pytanie. Przemyślała to sobie jeszcze trochę, a potem wyciągnęła z siebie głębokie postanowienie - Pójdę do mistrza i powiem mu wszystko to co o nim myślę. Choćbym miała przerwać te "nauki" i wrócić zaraz do domu zrobię to.
I z tym postanowieniem wstała i podeszła do drzwi. Nagle poczuła jakby jej nogi były z waty, ugieły się pod ciężarem nie tyle co ciała, a strachu. Oj, bała się. W ustach zrobiło się jej nagle sucho i nie mogła się zdobyć choćby na to, aby sięgnąć po klamkę.
Dlatego z powątpiewaniem wróciła do łóżka i padła na nie jak worek ziemniaków.

-IV-


Nie pospała długo. Ktoś zbudził ją łomotaniem do drzwi. Wstała i przestraszyła się bardzo myśląc wpierw, że mistrz mógł się bardzo, ale to bardzo rozgniewać. Przezwyciężyła się jednak na tyle, aby otworzyć drzwi. Kiedy tylko lekko się uchyliły, ktoś z drugiej storny pchnął je z całej siły czy może nawet kopnął. Miriam upadła na plecy jak kłoda. W drzwiach stał Armes. Na jego widok przełknęła nerwowo ślinę. Był bowiem czerwony, spocony i miał łzy na policzkach, zaciskał nerwowo pięści i dyszał jak szalony.
Postąpił krok do przodu grożąc jej palcem.
- To - wyrzekł przez zaciśnięte zęby - To twoja wina.
Miriam nie wiedziała o co mu chodzi.
- To przez ciebie - powiedział z trudem cedząc każde słowo - Jutro ma nas już tu nie być, mamy się stąd wynosić.
Miriam dopiero po chwili uświadomiła sobie to co on jej powiedział. Poczuła jak coś w środku mówi - nie. I powiedziała to na głos.
- Nie - wstała i otrzepała ubranie. Ze strachem minęła Armesa i ruszyła na dół.
Mistrz siedział w swojej pracowni studiując tę samą jak zwykle księgę. Podeszła z trudem opanowując emocje.
- Mistrzu - rzekła. Za pierwszym razem nawet nie zareagował - Mistrzu - za drugim uniósł tylko oczy znad książki - Uważam, że postąpiłeś bardzo nieładnie traktując mnie tak... tak jak powietrze - Stary Rath jakby z niedowierzaniem zacisnął kilkakrotnie powieki. Miriam co słowo gryzła nerowo wargi - Zawsze stawiałeś Armesa przede mną, zawsze to on otrzymywał pochwały, a mnie mistrzu pozostawiałeś skarpety do zacerowania i naczynia do zmywania. I... i dlatego myślę, że postąpiłeś bardzo nieładnie.
Start Rath patrzył w nią swoimi małymi oczkami przez dłuższą chwilę. Potem głośny trzask zamykanej księgi przerwał ciszę. Książka uderzyła o blat stołu. Mistrz splótł palce i wyrzekł mróżąc oczy.
- A co, mała księżniczko. Może uważamy się za niewiadomo kogo, że możemy jednym pstryknięciem palca zgasić słońce ? Armes ma talent i moc, a powiedz mi co ty masz ? Może uważasz, że to ty jesteś lepsza ?
Że to ciebie powinienem szkolić najlepiej jak tylko się da ? Miriam poczuła jak każde słowo rani coś w jej wnętrzu. Nie wiedziała co to jest, ale poczuła ból. Poczuła jak coś pęka.
- Ty nie potrafisz niczego więcej, ponad te najprostsze zaklęcia, które opanowało by nawet dziecko dwukroć młodsze od ciebie. Co z tego, że chcesz, jeśli nie możesz. Nie można bowiem zażyczyć sobie Mocy. Ją się albo ma, albo się nie ma. Co mi po twoich chęciach jeśli nie masz predyspozycji ?
Miriam chciała zapłakać, ale nie mogła. Ból i wstrząs był dla niej zbyt wielki. Stała tylko i niemo słuchała słów mistrza.
- Czy nadal uważasz, że twoje nauki mają sens ? Odejdź stąd i nie wracaj nigdy. Nie kalaj swoimi próbami imienia Mocy.
Na te słowa jej usta mimowolnie rozchyliły się i powiedziała:
- Nie. Uważam mistrzu, że nie masz racji.
Stary Rath aż zaniemówił. Po chwili dopiero wyrzekł.
- Tak sądzisz ? Dobrze więc, zobaczymy.
Promyk nadzieji pojawił się w umyśle Miriam. Został jednak rozwiany zaraz potem.
- Wyślę was na wyprawę. Ciebie i Armesa. To będzie ciężka wyprawa. Ciężka dla ciebie, nie dla niego. Armesie !
Na schodach dały się słyszeć głośne kroki. Po chwili pojawił się.
- Poddam was próbie. Słyszeliście kiedyś o kamieniach Rly'hay. Nie ? To posłuchajcie.
Żył sobie niegdy czarnoksiężnik zwany Arreas Wielki. Był to człowiek parający się zarówno ciemną strona mocy, jak i jasną. Badał on różne zjawiska zależności pomędzy jedną stroną, a drugą. I odkrył, że jeśli ktoś poszukuje największej potęgi musi zaczerpnąć zarówno z chaosu jak i z czystego dobra. I aby sprawdzić swoją teorię stworzył dwa bardzo potężne magicze przedmioty. Jeden z nich zawierał ogromne pokłady negatywnej energii, drugi natomiast pozytywnej. I udało mu się. Każy z osobna dawał wielką moc, ale połączone razem stawały się stokroć silniejsze. Wielki Arreas zginął jednak podczas Wojny, a oba przedmioty zaginęły na wiele lat. Ja znam ich położenie. Sęk w tym, że zły przedmiot bez kontroli swojego właściciela stał się jeszcze gorszy i teraz każdy kto się do niego zbliży umiera. Wasze zadanie będzie polegało na dokonaniu wyboru, biorąc pod uwagę moje nauki i swoją wiedzę oraz umiejętności, gdzie znajduje się dobry kamień. Wskaże wam te miejsca, a wy będziecie musieli określić położenie tego dobrego. Jeśli obydwoje wybierzecie to samo miejsce będziecie musieli ze sobą walczyć, a jeśli wybierzecie osobne, cóż. Jedno z was nie powróci z tej wyprawy.

-V-


Miriam pierwszy raz bała się tak jak teraz.
Szła już przeszło kilka godzin, prawie bez celu posuwając się w kierunku wskazanym jej przez mistrza. Nie wiedziała jednak co dalej.
Armes wyruszył z pewnością siebie, ona ledwo zdołała opanować strach. On posiadał wiedzę, umiejętności i Moc, a jej brakło wszystkiego tego plus jeszcze tych chęci i zapału, które zawsze miała.
Teraz szła jak kukiełka pchana do przodu wolą władcy. I nie wiedziała co dalej. Po prostu nie miała zielonego pojęcia.
Może - pochlipywała - Może mistrz miał rację ? Może wcale nic nie umiem, nic się nie nauczę i mam zbyt małą Moc, aby móc korzystać z magii ?
Bo w końcu liczbę znanych zaklęć mogę policzyć na palcach jednej ręki, a kiedy się nimi posługuję od razu tracę siły. Może miał rację...
Swoją drobną dłonią chwyciła naszyjnik, który nosiła na szyi, a który był podarunkiem od taty i spojrzała na niego. Przedstawiał małego, odlanego z brązu konika stojącego na tylnich kopytach.
W jej myślach pojawiły się obrazy ciepłych i radosnych chwil, kiedy jeszcze była w domu i nie musiała się o nic martwić. Kiedy tata jak zwykle przychodził z pracy, brał ją na kolana i opowiadał jakąś zabawną historyjkę, albo kiedy mama wołała ją do kuchni i razem piekły różne smakowite ciasta. To były bardzo miłe wspomnienia. Poprzez czerwone, mokre od łez oczy uśmiech zagościł na jej twarzy i choć chwilowo poczuła znowu radość to jednak zaraz potem nieprzyjemne odczucia znów powróciły i sprawiły, że głęboko zapragnęła być teraz w domu, wrócić tam i być ze swoją mamą oraz tatą. Z dala od mistrza i od Armesa. Od tej ich wyższości, pychy i pogardy jaką okazywali.
Rozmyślania przerwał jej cichy odgłos gry na flecie. Bardzo pięknej gry. Ten kto grał ukazał się tuż zaraz wychodząc zza zakrętu leśnej drogi. Nosił zielony jak las strój, brązowy jak łoś kubrak, czarny jak noc kapelusz. Był to bardzo przystojny, młody mężczyzna. Szedł tanecznym krokiem wydobywając z instrumentu zadziwiające, cudowne wręcz dźwięki. Kiedy ją ujrzał przyśpieszył kroku i gdy się z nią zrównał zakręcił i zaczął tańczyć chodząc wokół niej. Melodia trochę zmieniła się, stała się jeszcze cieplejsza, a Miriam stała jak zauroczona starając się śledzić każy ruch barda.
Nagle jednak przerwał grę, stanął przed nią i skłonił się nisko zataczając spory łuk kapeluszem z piórami.
- Witaj, młoda damo - jego głos był miękki i melodyjny - Czemóż widzę zarówno wielki smutek jak i promienie radości na twej pięknej twarzy ? Miriam chciała coś powiedzieć, słowa jednak ugrzęzły jej w ustach. Po chwili dopiero wyrzekła.
- Jestem uczennicą mistrza Ratha
Bard przewrócił oczami jakby sobie coś przypominając. Potem kiwnął twierdząco głową i uśmiechnął się.
- Słyszałem o nim. Mój znajomy czarodziej opowiadał mi o Starym Rathu, jednak słyszałem, iż umarł już dawno temu. Widzę jednak, żem źle usłyszał. Ale, cóż cię tu sprowadza ? Wioska leży w innym kierunku, a tutaj przecież nie ma nic, tylko zaczynają się góry. Zgubiłaś może drogę piękna łanio ?
Miriam poczuła jak się rumieni. Przestąpiła z nogi na nogę i odpowiedziała.
- Mistrz wysłał mnie na wyprawę. Idę na poszukiwania kamieni Rly'hay, słyszałeś o nich może ?
Bard uniósł pytająco powieki. Zaraz potem jego oczy jakby powiększyły swoje rozmiary. Zauważyła jak nerwowo przełyka ślinę.
- Tak, słyszałem o nich wiele historii. Jednak rzec nie mogę ile w nich prawdy. Wiem jednak, że są to przedmioty śmiertelnie niebezpieczne i pozwól, iż odradzę ci tą wyprawę. Naprawdę. Wielu wspaniałych i wielkich wtajemniczonych próbowało. Żadnemu się jednak nie udało. A o ile mi wiadomo nawet Stary Rath próbował tego dokonać i jako jedyny zdołał umknąć nim było za późno.
Pod wpływem tych pytań w głowie Miriam zaczęło pojawiać się mnóstwo pytań. Jednak nie znała na żadne, niestety odpowiedzi.
- Dlatego dziwi mnie, iż wysłał cię na tą wyprawę chyba, że pokłada w tobie wielkie nadzieje, albo...
W tym momencie bard urwał. Wbił wzrok w czubek butów i odwrócił się do niej plecami. Spoglądnął do góry, na wielkie słońce.
- Wiedz kruszynko, że twój mistrz, Stary Rath jest złym człowiekiem. Naprawdę złym. Wiele z jego złych czynów widziałem, a o jeszcze więcej słyszałem. I jest tak, że albo posiadasz niezwykłą moc, wiedzę i umiejętności, albo on chce się ciebie po prostu pozbyć.
Miriam była wstrząśnięta. Poczuła tylko jak opuszcza ją świadomość, a przed upadkiem ratują ją, czyjeś zręczne, delikatne ręce.

-VI-


Otworzyła powoli oczy.
Była noc. Ogień ogniska trzaskał cicho. W jego jasnym świetle dojrzała barda piekącego kawałek mięsa. Kiwał z lekka głową i usłyszała jak nuci sobie jakąś melodię. Usiadła.
- Powiedz proszę - rzekł nagle bard - Jak masz na imię ?
Miriam dziwiła się, że wiedział, iż się obudziła.
- Miriam - odpowiedziała z wolna - A ty ?
- Ja mam na imię Sall.
Nie wiedziała co ma zrobić. Zaczęły powracać nieprzyjemne wspomnienia.
- Nie myśl o tym. Myślenie w tak młodym wieku szkodzi - rzekł niemal odgadując jej myśli. Rozdziawiła usta i wytrzeszczyła oczy.
- Skąd... - zaczęła po chwili, ale zmieniła temat - Powiedz proszę, dlaczego wszystko musi być takie jakie jest ? Dlaczego wszystko co dobre, musi się zawsze skończyć ?
Bard przez chwilę nie odpowiadał. Rzekł:
- Wszystko jest takim jakie je czynimy. A dobro kończy się tak jak kończy się woda w studni. Wysycha za każdym razem kiedy ktoś przychodzi i bierze trochę. Bierze i sam nie wie jak wykorzystać to co otrzymał. Psuje to. Tworzy zło, aby samemu mieć więcej dobra.
Miriam zważyła jego słowa. Brzmiały w jego ustach zupełnie identycznie jakby wypowiadał je jej mistrz czy jakikolwiek inny, czyli jakby mówili starą prawdę. Wtedy doznała nizwykłego wręcz olśnienia. W myślach pojawiło się ciśnięte niczym grom imię.
- Sallevoy Potężny - wyrzekła wtapiając wzrok w ogień - Sall-levoy.
Bard drgnął i spiął się jak struna. Westchnął głęboko.
- Znałem go niegdyś - wyrzekł, jakby wspominając stare czasy - Bardzo dawno temu. On jednak umarł... umarł.
Miriam zerwała się z ziemi.
- To ty ! - wskazała na niego palcem - To ty nim jesteś !. Ty jesteś Sallevoy Potężny, o którym krąży setka legend ! Powiedz, powiedz ! Bard nie odpowiadał. Spuścił tylko głowę i milczał jak skarcone dziecko. Miriam też się nie odzywała. On jednak przemówił.
- Bardzo dawno temu razem z twoim mistrzem próbowaliśmy odnaleźć kamienie Rly'hay. Podjęliśmy to wyzwanie nie wiedząc co nas czeka. Nie będę opowiadał ci całej historii. Powiem tylko, że to on trafił na zły kamień. Niewiem jak to zrobił, że ocalał, ale chyba domyślam się. Wiem, że stracił całą swoją moc. I to chyba była cena, jaką musiał zapłacić, a wiedz, że nie ma dla wtajemniczonych nic cenniejszego ponad ich własna moc. On jednak uznał, że cenniejsze dla niego jest życie. I wybrał. Ja natomiast pozostawiłem kamień tam, gdzie był ponieważ nie byłem w stanie okiełznać jego mocy. Musisz wiedzieć, że minęło wiele lat, a przez ten czas oba przedmioty spotęgowały swoją moc. A nie wydaje mi się abyś była jakimś szczególnie uzdolnionym dzieckiem. Aura twej mocy jest ledwo wyczuwalna. Nie widzę też, abyś dysponowała odpowiednim zasobem wiedzy. Niewiem jak z umiejętnościami. Nie będę kłamał. Wiedz, że jeśli spróbujesz to z pewnością umrzesz, bez względu na który przedmiot trafisz. Oba są tak potężne, że... - bard potrząsnał głową.
Miriam przetrawiła całą tą historię jednak nie przekonywała ją ona. Wręcz przeciwnie. Czuła, że to nic. Że z pewnością jej się uda. I taką podjęła decyzję.
- Spróbuję - powiedziała.

-VII-


Następnego ranka już go nie zobaczyła. Nie pomogły głośne nawoływania. Nie było go po prostu, odszedł.
Ognisko dogasało. Obok zauważyła skórzaną torbę z żywnością. Wzięła ją i udała się w drogę.
Kiedy weszła w obszar gór poczuła, że jej buty niezbyt nadawały się na takie wyprawy. Powinnam założyć mocne, skórzane buty zamiast tych lekkich trzewiczków - pomyślała.
Mimo to jednak szła nieprzerwanie twardą, kamienistą ścieżką. Wokoło zaczęło pojawiać się coraz więcej wielkich głazów, a ziemia stawała się raz za razem twardsza i mniej przystępna. Co jakiś czas przystawała pod jakąś samotną skałą, czy przy strumieniu aby odpocząć i zaczerpnąć nieco sił. Wtedy zaczęła odczuwać samotność. I znowu zaczęła się zastanawiać. Tym razem jej myśli zamiast zamartwiać ją powędrowały w stronę Armesa. Ciekawe, gdzie jest ? - pytała siebie - Może już odnalazł któryś z kamieni ? A może już wrócił ? Wątpiła w to co prawda, bo przecież on wyruszył nieco inną, jak się orientowała dłuższą drogą, więc nie mógł by jeszcze dojść na miejsce, a tym bardziej wrócić.
Rozpamiętywała jego wielce wściekłą minę jeszcze zanim wyruszyli.
Powiedział wtedy - Zobaczysz, zemszczę się po powrocie. O ile zdąże - i jeszcze ten jego okropny, drwiący śmiech. Coś znowu sprawiło, że poczuła się małą, zagubioną dziewczynką, która pędziła wprost w objęcia śmierci. Brzmiało jej to w uszach jakoś niesamowicie, nie wiedziała czemu, ale wydawało się jej, że zaczyna już odczuwać zew obu przedmiotów. Jej mistrz nauczył ją wyczuwać emanancje Mocy i wiedziała także jak je odróżnić od siebie. Wiedziała, że w zależności od odczuć mogła identyfikować rodzaj Mocy i kierunek z którego ona emanowała.
Tego jednak nauczyła się sama.
Wiedziała, że w miarę zbliżania się, uczucie będzie wzrastało, nie przypuszczała jednak, że nie da jej to spać.
Kręciła się z boku na bok w kocach, ale nie potrafiła zmróżyć oczu. Na dodatek kamienista posadzka był twarda i chłodna. Dopiero po kilku godzinach, kiedy była już bardzo zmęczona udało sie jej zasnąć.
Dnia kolejnego jakieś dziwne odgłosy wyrwały ją ze snu. Otworzyła wpierw jedno oko, potem drugie, a zaraz potem obydwa ze zdziwienia i strachu.
Zwierze było małe, kudłate i wyraźnie chciało zjeść mięso, które miała przy sobie bez względu na to czy z torbą czy bez. Włochata kulka była wyposażona w ogromny nos, a oczów nie było widać. Z tyłu falował cienki, długi ogon zakończony włochatą kulką. Stworzenie miało cztery krótkie nóżki i głośno obwąchiwało torbę z mięsem.
Miriam usiadła, a stworek skoczył jak rażony gromem. Niestety skoczył wprost na ścianę i z głuchym uderzeniem wylądował na ziemi. Stęknął coś niewyraźnie i potrząsknął ciałem. Wciągnął powietrze i ruszył małymi kroczkami w jej stronę. Miriam przestraszyła się. Zaczęła pełznąć w tył, jednak stworek nieubłaganie szedł kołysząc się na boki w jej stronę. Przeraziła się w momencie, kiedy poczuła za plecami ścainę. Szybko postanowiła, że nie będzie się ruszać. Zwierzątko podeszło na wyciągnięcie ręki. Wielkie nozdrza raz po razie rozrzeżały się. Podeszło bliżej i poczuła jak wilgotny nochal dotyka jej kostki. Ten wąchał i wąchał jakby się nie mógł nadziwić, a Miriam z trudem opanowywała śmiech. Kiedy jednak spróbował ją ugryźć kopła odruchowo drugą nogą. Potworek przeleciał niskim łukiem i ponownie uderzył o ścianę. Skarciła siebie w myślach, bowiem jego ząbki były nieszkodliwe i ugryzienie nic ne bolało, a ona sama zadała mu ból. Stworek nie ruszał się.
Wstała wzięła torbę i podeszła do niego. Wyciągnęła jedną rękę aby go pogłaskać (był miły w dotyku) a drugą wyciągnęła kawałek mięsa. Zareagował od razu na pachnący zapach, nie zwrócił natomiast uwagi na jej dłoń, która czesała jego kudłatą sierść.
Capnął mięso i zaczął przeżuwać. Potem połknął i wywalił wielki, różowy język. Miriam ucieszyła się. Znalazła namiastki towarzystwa, które wystarczały jej jednak w zupełności. Wiedziała, że pora ruszać i miała nadzieję, że to coś, pójdzie razem z nią.
Tak też się stało. Kiedy ruszyła usłyszała to jego wąchanie, jakiś nieartykułowany odgłos stąpania jego małych stóp. Poszedł za nią.

-VII-


Dwa dni później wiedziała, że jest bardzo blisko. Niemal czuła wibrującą w powietrzu potęgę, prawie mogła ją dotknąć.
Jej włochaty przyjaciel wiernie dreptał za nią puki tylko co jaki czas dawała mu kawałek mięsa. Była szczęśliwa, że chociaż on jest tutaj z nią i nie jest dzięki temu całkiem sama.
Domyślała się, że będzie musiała dokonać wyboru. Ślepego wyboru. Nie wiedziała bowiem zbytnio jakich sposobów użyć, aby zwiększyć swoje szanse, że trafi na właściwy kamień. Wolała nie myśleć o tym, co stanie się wtedy, gdy odnajdzie zły (chociaż biorąc pod uwagę słowa Sallevoya nie było różnicy) lub kiedy trafi do tego samego, który wybrał Armes. Nie chciała z nim walczyć. Mógłby ją pokonać zarówno fizycznie, jak i używając magii, więc mogła co najwyżej liczyć na szczęście, a i co do niego ostatnio podchodziła raczej nieufnie.
W każdym razie z każdym krokiem zbliżała się, a zaszła już zbyt daleko aby był sens się wycofać.
Dotarła w końcu do miejsca, w którym droga rozgałęziała się na dwie odnogi i wtedy wiedziała, że musi wybrać.
Spoglądnęła wpierw w lewo - dróżka pięła się wyraźnie pod górę wijąc się tak, że nikła z widoku po kilku zakrętach pośród coraz wyższych skał. Ta po prawej szła mniej więcej równo co do jej położenia i widziała wyraźnie, że niczym innym się nie różniła.
Wzruszyła ramionami i pogłaskała stworka. Nagle, w głowie jakby same przypłynęły słowa jej mamy "Jeśli masz wybierać, zdaj się na swoją intuicję". Wtedy co prawda nie wiedziała co to znaczy, ale teraz wydawało jej się że doskonale rozumie. Więc wybrała bezwiednie drogę w prawo i ruszyła. Problem pojawił się zaraz gdy postąpiła kilka pierwszych kroków. Otóż jej kudłaty przyjaciel zatrzymał się i ani myślał iść dalej. Nie pomogły wołania, ani kawałki mięsa. Stworzenie tylko machało ogonem i wydawało z siebie różne pomruki. Ze smutkiem jednak zdecydowała się ruszyć dalej sama. Pożegnała się z nim najczulej jak potrafiła, zostawiła spory kawał mięsa i poszła.
Zatrzymała się dopiero kilka godzin później.
Przed nią widniało ziejące ciemnością wejście, jak się domyślała do wielkich i strasznych podziemi strzeżonych przez mnóstwo bestii z piekła rodem na których końcu czekał ich wielki i straszny pan. Na samą myśl ciarki przechodziły jej po plecach. Nie mogła zebrać się na to, aby przekroczyć próg wejścia. Bała się po prostu. Zastanawiała się ile z tych potwornych opowieści o takich miejscach mogło być prawdą. Zdecydowanie zbyt wiele - stwierdziła po chwili namysłu i ruszyła w objęcia mroku.

-VIII-


Na początku szła z ręką na ścianie. Ostrożnie badała nogą podłoże, aby uniknąć upadku i starała się dojrzeć coś w panujących wszędzie ciemnościach. Na próźno jednak. Straciła już nawet zza pleców światło bijące od wejścia.
Aura bijąca od przedmiotu była olśniewająca. Miriam czuła, że może ją prawie dotknąć, a wskazywało to na niezwykłą potęgę przedmiotu. Z tego co się orientowała droga wiodła dość wyraźnie w dół łagodnie wijąc się niczym wąż. W myślach przeklinała swoją głupotę, że nie zabrała ze sobą żadnej pochodni. Potem zdenerwowała się jeszcze bardziej, iż nie wpadła na pomysł użycia magii.
Stanęła więc w rozkroku, podwinęła rękawy i skoncentrowała swoją wolę. Uniosła prawą dłoń, a jej wskazujący palec zakreślił świecącą, iskrzącą się linię, która po chwili przybrała kształt mniejszej runy ognia. W chwilę potem mrok został rozjaśniony przez jarzącą się kulę białego światła, które unosiło się kilkanaście centymetrów nad powierzchnią małej dłoni Miriam.
Uśmiechnięta ruszyła kilka kroków po czym stanęła jak wryta, kiedy jej wzrok natrafił najpierw na najbliższą ścianę, potem na sufit i podłogę. Całe pokryte były wielkimi, czarnymi symbolami, które zdawały się być wypalone na powierzchni kamienia. W dodatku pomiędzy nimi widniały sceny rzezi, mordu i zniszczenia jakby znaki tworzyły obramowanie dla piekielnego obrazu. To tak - pomyślała Miriam - Jakby autor bał się, że rysunki nagle ożyją - wiedziała bowiem, iż tego rodzaju runy są znakami ochronnymi, a takich nie daje się z byle powodu. No, ale równiie dobrze mogło to oznaczać dziesiątki innych rzeczy, więc przełykając nerwowo ślinę ruszyła dalej.
Układ wzorów pozostawał niezmienny, za to rysunki wewnątrz obramowań co krok stawały się inne. Miriam próbowała rozszyfrować o czym mówią te wszystkie obrazy z marnym jednak skutkiem.
W końcu zauważyła, że wzory znikły ze ścian, które przestały być krzywe i wyżłobione, a stawały się coraz bardziej symetryczne. W końcu jaskinny tunel zmienił się w wyciosany korytarz na tyle wielki, aby dwóch mężczyzn mogło w nim stanąć ramię w ramię. Gładkość ścian za to mogła wprawić najlepszych rzemieślników w zakłopotanie.
Miriam ciekawa zrobiła krok w przód jednak poczuła jak uderza boleśnie nosem o nieistniejącą ścianę. Znaczy się ściana była tam, ale nie było jej widać.
Miriam rozmasowała bolący nosek i wyciagnęła przed siebie rękę. Jej dłoń natrafiła na opór tak samo, jakby przyłożyła rękę do kamiennej ściany.
- Może ja mógłbym pomóc ? - na dźwięk czyjegoś głosu Miriam skoczyła jak szalona w bok uderzając plecami w ścianę. Spojrzała w stronę, skąd dochodził głos, jednak nikogo nie ujrzała.
- Nie możesz mnie zobaczyć, ale nie bój się - głos nie brzmiał dla niej szczególnie przyjemnie, ale opanowała drżenie rąk i zdołała wystękać:
- K-kim jesteś ?
- Hmmm, to dobre pytanie - odpowiedział głos - W sumie to jestem tą ścianą - kontynuował - Ale, biorąc pod uwagę, że jestem tylko iluzją to istnieję tylko w teorii, bo w praktyce będę tutaj, puki we mnie wierzysz.
Miriam zastanowiła się nad jego/jej słowami. Po chwili podniosła się z ziemi i rzekła.
- W takim razie po co tu jesteś ?
- Kiedyś, jakieś trzysta lat temu byłam całkiem materialną iluzją, jednak nawet tak potężne zaklęcie jak ja nie trwa wiecznie.
Miriam wpierw przyszła do głowy myśl o Sallevoyu i jej mistrzu. To niesamowite - pomyślała - obydwaj musieli mieć ponad trzyta lat ! A przecież Sallevoy był bardzo młody, Stary Rath też nie był aż tak znowu stary.
- A dlaczego potrafisz mówić ?
- To przez przedmiot. Jego moc jest niezwykle potężna. Na tyle, że on sam, choć wykonany z najżadszych minerałów jakie istnieją nie jest w stanie utrzymać samej mocy. Więc ona wycieka tworząc takie wybryki jak ja.
- Czy mogę więc przejść na drugą stronę ?
- Wpierw zagadka.
- Jaka zagadka ?
- No... zagadka. Jeśli dobrze odpowiesz przepuszczę cię.
- Ile razy mogę się pomylić ? - zapytała przezornie.
- Dowolnie. Mam dużo czasu.
- Powiedz więc.
Ściana odchrząknęła i rzekła nieco zmienionym głosem.
- Jak daleko można wejść w las ?
Miriam przygryzła nerwowo wargę i zastanowiła się. Starała się jakby coś policzyć, jakby zmierzyć taką odległość nie biorąc pod uwagę logiki, a tylko błądziła w swoich myślach. Po chwili podała pierwszą odpowiedź.
- Można wejść tak daleko jak się chce
- Źle - powierzchnia ściany zamigotała i mały, niebieski piorun uderzył ją w udo. KRZYKNĘŁA Z BÓLU i rozmasowała sobie nogę.
- Nie mówiłaś, że będzie boleć, jak źle odpowiem - wyrzekła z wyrzutem robiąc kwaśną minę.
- Aj, przepraszam. Normalnie powinnaś już być tylko kupką popiołu, ale moja moc przygasa.
- Oszukałaś mnie !
Miriam dobrze zastanowiła się nad drugą odpowiedzią. Efekt był jednak podobny do poprzedniego, tylko tym razem oberwała w drugą nogę. Następnie się zdenerwowała. Bardzo się zdenerwowała. Na tyle, że podała poprawną odpowiedź.
- Do połowy, bo potem się z niego wychodzi
- Doskonale. Możesz przejść
Nie miał ochoty się pożegnać, więc bez słowa ruszyła do przodu. Korytarz wiódł prosto jeszcze kilkanaście metrów zanim skręcił o dziewiędziesiąt stopni w lewo. Wtedy zaczęła odczuwać ból głowy. Co do wyczuwania emanancji magicznych była tylko jedna zasada. Im ktoś lepiej to umiał tzn. jego umysł był bardziej czuły tym bardziej odczuwało się potężniejsze natężenia mocy. Ona na szczęście nie opanowała tej techniki na tyle, aby ból dopadł ją o wiele wcześniej. Dlatego tylko przygryzła wargę i poszła dalej.

-IX-


Następnej przeszkody nie było. Trafiła do ogromnej sali, która była bardzo zniszczona. Z różnego rodzaju kamiennych rzeźb, kolumn, obelisków, stółów i bóg wie czego jeszcze pozostały tylko wielkie sterty głazów, jeszcze większe pokłady kurzu i... przedmiot.
Leżał na środku, na urwanej w pół kolumnie. Moc była tak potężna w jego pobliżu, że można ją było zobaczyć: świecąca, czerwona smuga okrążała spiralą całe pomieszczenie i doskonale ją było widać. Sam przedmiot nie prezentował się okazale. Z daleka wyglądał na sporych rozmiarów amulet, który połyskiwał czerwonym światłem.
Miriam zastanowiła się stojąc w progu, który to może być przedmiot ? Czy był to ten dobry, czy zły ? Złapała się jedną ręką za czoło, bo ból stawał się dokuczliwy i zrobiła krok do przodu. W momencie gdy tylko znalazła się pośród czerwonej mgiełki poczuła, jakby jej głowa miała za chwilę eksplodować. Upadła na kolana i złapała się za głowę. Nie miała nawet siły krzyknąć. Resztkami sił wydostała się poza obszar śmiertelnej mgły i padła zemdlona.
Po przebudzeniu ból, mimo iż mniejszy to jednak wciąż sprawiał wrażenie jakby miał roznieść jej umysł na szczątki. Zauważyła obok siebie krew i stwierdziła, że krwawi z nosa i uszu. Otarła się rękawem i podniosła z podłogi.
Przedmiot jak stał tak stał. Czerwona mgiełka także pozostała niewzruszona. Miriam zastanowiła się nad jakimś sposobem, ale nic nie przyszło jej do głowy. Nie znała żadnych czarów rozpraszających bądź też niwelujących działanie magii, a wątpiła czy i to by pomogło.
Postanowiła, że spróbuje dotrzeć do przedmiotu piechotą. Ruszyła i ponownie, gdy tylko znalazła się w obszarze mgiełki ból prawie powalił ją na kolana. Nogi ugięły się pod nią, ale parła do przodu. Jeden krok, drugi, trzeci. Nagle usłyszała cienki, piskliwy głos.
- Marny twój los, dziecino.
Miriam chciała odwrócić się i zobaczyć kto to, ale wiedziała, że głos pochodził z przodu.
- K-kim... ? - zaczęła, jednak głos przerwał jej.
- Jestem jednym z dwóch kamieni Ryl'hay, oczywiście. Miriam chciała zapytać którym, ale głos ponownie się odezwał.
- Myślałem, że mój pierwszy atak cię odstraszy, ale widzę, że bardzo śpieszno ci do śmierci. Odejdź stąd, przerwałaś mi drzemkę.
Miriam poczuła, że ból lekko ustępuje, więc wyprostowała się.
- Odejdź
- D-dlaczego ?
- Dlaczego co ?
- Dlaczego mam odejść ?
Usłyszała głębokie westchnienie jednak to ją nie satysfakcjonowało.
- Bo jeśli tego nie zrobisz, to zaraz zostanie z ciebie kupka popiołu.
- Ale d-dlaczego chcesz mnie zabić ?
- Dlatego, że czekam tu aż przyjdzie ktoś, kto mnie pokona.
- Więc oto jestem.
- Haha, dobre sobie. Odejdź stąd, naprawdę dobrze ci radzę.
- Nie - rzekła krótko i poczuła jak ból zaczyna stopniowo narastać.
- Byli tu przed tobą - rzekł głos spokojnie i stanowczo - Prawie najlepsi wtajemniczeni tego świata, i nikomu się nie udało. Dlaczego więc ty, której Moc nie dorównuje nawet w setnej części najsłabszemu z tych, którzy mnie odwiedzili chcesz spróbować mnie okiełznać. Przecież to bezmyślność. Aż tak mało warty jest dla ciebie twój żywot ? Miriam poczuła, jak wzbierają się w jej oczach łzy. Nie chciała jednak płakać.
- Odejdź stąd, to moje ostatnie ostrzeżenie.
Poczuła się dziwnie. Z jednej strony chciała odejść stąd, a z drugiej zostać i spróbować. W myślach ponownie pojawiły się słowa jej matki "Jeśli masz wybierać, zdaj się na swoją intuicję" i jak zahipnotyzowana zrobiła kilka gwałtownych kroków w przód stając na wyciągnięcie ręki od przedmiotu.
- Więc jednak chcesz zginąć ?
- N-nie. Chcę spróbować.
- Nawet za cenę własnego życia ?
- Nawet. Nigdy się nie poddam.
- Ah. Widzę, że na nic moja dobra wola.
Miriam po chwilowym zastanowieniu stwierdziła, że musi to być raczej ten dobry przedmiot.
- Podejdź więc - powiedział wolno przedmiot, a ona zrobiła jak kazał - I przyłóż do mnie obie dłonie. Zmierzymy się teraz wolą. Jeśli oderwiesz dłonie to przegrasz, albo mówiąc jaśniej, zginiesz. Gotowa ?
- Mhm.
Przedmiot był chłodny w dotyku. Kiedy go dotknęła wokół obu jej dłoni zajaśniała czerwona poświata, przedmiot rozbłysł jasnoczerwonym światłem i poczuła pieczenie u koniuszków palców. Potem lekkie swędzenie, a następnie narastającą temperaturę.
- Robi się cieplutko, prawda ? - wyskrzeczał złośliwie przedmiot. Zignorowała go i mocniej go chwyciła. Ciepło narastało i po niedługim czasie stało się prawie nie do zniesienia. Wydawało jej się jak gdyby trzymała dłonie w palenisku mimo to nie ustępowała. Z bólu przygryzła wargę i w suchych ustach poczuła posmak własnej krwi. Zauważyła jak zaczynają się jej trząść ręce.
- Jeszcze trochę i zostanie z ciebie kupka popiołu - zahichiotał przedmiot.
- Zamknij się - wyszeptała przez zęby. W odpowiedzi usłyszała ponownie tylko śmiech. Zaraz potem zaczęła boleć ją głowa i odczuła, że robi się jej bardzo duszno i gorąco. W oczach poczuła słone łzy bólu. Jęknęła. Wydawało się jej jakby ktoś wbił w jej ciało tysiące małych, rozpalonych do czerwoności igiełek. Cicho stękała z bólu i walczyła, aby nie oderwać dłoni. Każda sekunda wydawała się być minutą, każda minuta godziną... Czas dłużył się niemiłosiernie i podczas, gdy ona już ledwo stała na nogach, przedmiot nawet nie stracił choćby części swej mocy.
Po kilku dłuższych chwilach opadła na kolana jednak dłonie nadal spoczywały na białym z gorąca przedmiocie.
Nie mogę przegrać - powtarzała sobie w myślach - Nie mogę, nie... nie. W głowie pojawił się obraz szydzącego oblicza mistrza, zmartwionej osoby barda-czarodzieja, a potem obraz jej rodziców. Poczuła jak słabnie z otępienia. Nie mogę - powtarzała w kółko - Nie - i osunęła się jeszcze niżej. Dłonie zsunęły się kilka centymetrów, ale palce wciąż spoczywały na jaśniejącym nieludzko przedmiocie.
- Przegrywasz, dziecinko - odezwał się ponownie przedmiot, a w jego skrzekliwym głosie nie widać było śladu zmęczenia - Już długo nie pociągniesz.
Może ma rację - przyszło jej na myśl - Może rację miał i jej mistrz, i Armes oraz Sallevoy, a teraz także złośliwy przedmiot. Może tamten wędrowny bard, którego spotkała w dzieciństwie się pomylił ? Może ja także się myliłam... I oto jaką cenę przyjdzie mi za to zapłacić; zginę w mękach i skończę jako popiół. Przegrałam - powiedziała w myślach. Powiedziała to i na głos. Przedmiot tylko zarechotał, a śmiech ten brzmiał dla niej jakby dochodził z bardzo daleka; zniekształcony jak gdyby mówiono pod wodą. Wszystko zwalniało. Poczuła, że jej serce także zwalnia swój rytm. Po chwili biło już tylko raz na jakiś czas. Już dawno zamknęła oczy, ale nawet przez zaciśnięte z bólu powieki przedostawała się nieziemska poświata przedmiotu. Naprawdę przegrałam. Po raz kolejny. Czy wiec taki los jest mi pisany ? Czy tak giną ludzie dobrzy ? Czy wszystkich dobrych ludzi czeka w życiu tyle bólu ? Dlaczego ? Za co ? Poczuła jak po policzkach ciekną jej wielkie łzy, jednak nie były to tylko łzy bólu; teraz były to także łzy rozpaczy.
Co się ze mną dzieję ? - zapytała samą siebie - Płaczę za ludzi, których spotkało w życiu coś złego, płaczę także za tych, którzy to zło czynili i czynią nadal. Dlaczego ? Może tak dzieje się przed śmiercią? A może już umarła i znalazła się pośród wielu innych dusz, które także płakały za winy ich rasy ? Niewiem... nie mam już siły... umieram... odchodzę... W tej samej chwili w jej umyśle pojawiły sie ponownie słowa jej matki jednak nie wiedziała czy napewno ona je wypowiedziała.
"Nie można się poddawać, nigdy". Poczuła jak jakaś nieznana jej dotąd siła pojawia się w zalążkach jej duszy. Drgnęła i rozwarła powieki. Ku swojemy zdziwnieniu dostrzegła stojącego naprzeciwko niej Sallevoya, który wydawał się być jakiś wyższy i potężniejszy. Miał na sobie cudowną szatę, taką jak ta z opowieści o wspaniałych czarodziejach. Jego dłonie spoczywały na przedmiocie, a ona poczuła jak powracają jej siły. W swojej głowie usłyszała głos Sallevoya: Nie wytrzymam już dłużej, Miriam. Dziwię się, że ty trzymasz tak długo. Chciałbym ci podziękować. Dzięki tobie Sall, bard znów stał się Sallevoyem Potężnym, czarodziejem jakich mało stąpa po tej ziemi. Dzięki tobie moje nadzieje znów się odrodziły, a ja razem z nimi. Widzę, że... - jego ostanie słowa zawisły w powietrzu, a on zamarł. Ogarnęła go ta sama czerwona poświata, która otaczała przedmiot. Sallevoy znikł w ciagu jednego mrugnięcia okiem. Przez chwilę zastanawiała się nawet, czy wogule tam był.
Nie mogę się więc poddać - pomyślała i uniosła się na nogi.
- Haha. Ten głupiec myślał, że za drugim razem mu się uda - zawył przemiot jednak tym razem widać było u niego ślady zmęczenia.
- C-co z nim zrobiłeś ? - zapytała.
- Zabiłem go oczywiście, teraz czas na ciebie.
Coś przytłumiło wszelkie odgłosy. Wszystko ucichło tak, że Miriam nie słyszała nawet dudnienia własnego serca, ani odechu. Nie chciała tego słyszeć.
Przez jej głowę przeleciały znajome obrazy:
Widok zawiedzionych rodziców, którzy pokładali w niej tyle nadzieji; którzy zapłacili masę pieniędzy, aby ona mogła się uczyć.
Widok wszystkich mieszkańców wioski zazdroszczących jej wyjazdu. Widok łez jej matki, a nawet łez ojca, który uronił je chyba po raz pierwszy odkąd pamiętała.
Ujrzała widok tego co opuściła: przepasne doliny mlekiem i miodem płynące; rodzinę, przyjaciół... wszystko.
Dlaczego ?
Dla ideałów, które rodzice wpajali jej od młodości. Dla ideałów, które co prawda były złudne, ale istniały... zawsze istniały.
Widok Starego Ratha, który starał się ją omijać; nie zwracał na nią uwagi.
Widok Armesa ze złośliwą miną i słowami: Zemszczę się.
A potem widok uradowanego Sallevoya Potężnego, którzy podziękował jej za to, że po raz kolejny pozwoliła mu się odrodzić.
I co ? Teraz mam to wszystko zmarnować ? Nigdy nigdy NIGDY NIGDY NI-GDY N-I-G-D-Y !!! Nigdy się nie poddam - po tych słowach stanęła na prostych nogach lekko pochylając się do przodu. Ból niemal rozsadzał jej czaszkę; z uszu, nosa i oczu kapała jej krew. Łzy poleciały wolno niczym spadające piórko i wylądowały na lśniącej powierzchni przedmiotu. Nie poddam się !!! A wy, wszyscy głupcy, którzy to uczyniliście wstydźcie sie !!!
Wszystkie odgłosy powróciły z siła gromów najczarniejszego nieba, z mocą sztormów najbardziej rozszalałego morza, z potęgą tornada wyrywającego góry z ziemi. Rzeczywistość zatrzęsła się pod jej nogami. - NIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIGDYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYYY !!!!!!!!!!!!!!!!! Jej krzyk w miarę jak narastał sprawiał, że cała góra chwiała się w posadach. Z pomiędzy jej palców strzeliły błyskawice i poczuła jak włosy stają jej dęba. Iskry sypały się wszędzie naokoło.
Jedna, przepotężna eksplozja sprawiła, że sufit, który miała nad głową wyleciał po prostu w powietrze.
Ktoś stojacy daleko od tego miejsca ujrzał by jak góra urwana w połowie szybuje w kawałkach niczym głazy wyrzucone z wulkanu.
Potem wybuchły ściany. Pod jej nogami ziemia stawała się czarna i spalona i unosił się z niej czarny dym.
- Przegrałeś !!! - krzyknęła i wiedziała, że ma rację.

-X-


W miejscu, gdzie jeszcze niedawno spoczywały nieprzerwane ramiona wielkiego pasma górskiego teraz widać było, że zostało ono przerwane w pewnym miejscu: jedno z ramion zostało przecięte w pół tak, że zamiast wzniesienia był tam teraz olbrzymi krater wypalonej do czarnego ziemi. Wokoło tej gigantycznej dziury w promieniu kilku kilometrów spoczywały zwęglone resztki owej góry. Wyglądało to jakby spory meteor uderzył w ziemię pozostawiając tylko dziurę i zgliszcza.
Jakaś sylwetka szybowała wolno w kierunku centrum.
Wzrostem przypominała człowieka; odziana była w ciemną szatę. To był Armes. Coś na jego szyi błyszczało tęczowo w promieniach zachodzącego słońca, jakiś nieludzki blask przypominający czarny ogień. Wylądował miękko tuż przed leżącymi bezwładnie zwłokami Miriam. Na jego ustach gościł złośliwy uśmieszek.
- Mówiłem, że ci się nie uda. Dziwię się, że przeżyłaś wybuch, ale to pewnie sprawka tego niby-czarodzieja Sallevoya. Ha, już niedługo moja zemsta, którą ci obiecałem spełni się. Ktoś stojący przed nim zauważyłby czerwony, nienaturalny blask jego oczu.
Podszedł do jej osmolonego, półnagiego ciała, skulonego jak dziecię w łonie swej matki i przyklęknął. Wyjął jej z dłoni łańcuch z drugim kamieniem Ryl'hay (który był tym dobrym) i spoglądnął na jego powierzchnię, która teraz była szklista i niemal przezroczysta. Złowieszczy uśmiech ani na chwilę nie zniknął z dziwnie wykrzywionej twarzy. Nagle wyrwał się z zamyślenia, kiedy zobaczył, że Miriam poruszyła się nieznacznie.
- Widze, że się budzisz - rzekł - To dobrze nie będę musiał czekać. To mówiąc złapał ją brutalnie za włosy i pociągnął za sobą.
Jęknęła cicho, wycieńczona z bólu i zaczęła odzyskiwać przytomność. - Wiesz, już dawno chciałem to zrobić. Już wtedy, gdy latałaś jak głupia po schodach myślałem często, czy by ci nie podciąć nogi. Przypadkiem oczywiście. Albo jak siadałaś na tym klifie. Ciekawe co by był jakbyś przypadkiem spadła i rozstrzaskała się o skały. Haha.
Miriam otrząsneła się na tyle, że poczuła ból. Rękami złapała się za włosy tak, aby go zmniejszyć. Rzekła cicho:
- Puść mnie - w odpowiedzi usłyszała tylko jego złośliwy śmiech.
- Po co ? Albo inaczej. Bo co mi zrobisz ? Jesteś tylko małą, głupią dziewczyną, która zna się na magii tyle co wioskowy chłopek.
Miriam nie zraziła się jego słowami. Wiedziała, że pokonała przedmiot. A tego nie mogła dokonać zwykła, głupia dziewczyna. Dlatego tylko obruciła się i zaparła nogami o ziemię. Armes zatrzymał się, puścił ją. Odwrócił się i uderzył zaciśniętą pięścią. Głowa Miriam odskoczyła w tył, a ona sama upadła na plecy. Z rozbitego nosa poleciała stróżka krwi. Teraz zobaczyła nienaturalny blask w jego oczach. Zlękła się bo wiedziała co to oznacza. Zlękła się tym bardziej, gdy ujrzała czarny wisiorek na jego szyi. Zapytała, znając odpowiedź.
- Pokonałeś przedmiot ?
Jego uśmiech stał się jeszcze szerszy.
- Oczywiście. To nie było nic trudnego. A w dodatku - to mówiąc pokazał jej dobry przedmiot - Mam i twój. Sallevoy przełamał, jak się domyślam wolę przedmotu i poświęcił siebie, aby ocalić ciebie. Bardzo szlachetne i... głupie.
Przez moment wachała się, czy aby nie powiedzieć mu, iż sama wygrała pojedynek woli z przedmiotem, ale coś w głębi jej umysłu podpowiadało, że to nie byłoby zbyt dobrym posunięciem. Dlatego zmyślnie przyznała mu rację.
- Tak, dobrze mówisz. Sallevoy oddał swe życie, aby mnie ratować, ale według mnie nie było to głupie, a piękne. Dziękuję mu za to. Był wielkim człowiekiem.
Armes przechylił lekko głowę i roześmiał się.
- Chyba jednak, uratował cie na marne. A wiesz dlaczego ?
Zaprzeczyła.
- Dlatego, że teraz ja cię zabiję.
Miriam przełknęła nerwowo ślinę. Zaczęła cofać się powoli do tyłu.
- Spójrz, idiotko. I zobacz swoją śmierć.
Podwinął oba rękawy, jak to miał w zwyczaju i uniósł obie ręce nad głowę. Zauważyła, że zamiast oczu ma teraz ziejące czerwienią szpary. Miedzy jego dłońmi zabłysła mała, czerwona kula... ognia.
Miriam poderwała się i chciała uciec, ale wiedziała, że Armes nie chybi. Nie na tym pustkowiu. Kula zwiększała swoje rozmiary i po chwili miała wielkość ludzkiej głowy. Magiczny blask bieli i czerwnieni rozeszedł się po okolicy. Armes roześmiał się.
- Widzisz ? To twoje przeznaczenie - na te słowa coś poruszyło się w jej umyśle. Jakaś zapomniana myśl, która teraz budziła się ze snu.
Zamknęła oczy. Pojawił się obraz minionych chwil. To co czuła podczas ostatnich chwili walki z przedmiotem. I znów ta nieznana dotąd siła napłynęła i poczuła, że zaczyna wypełniać całe jej ciało.
Kula była wielka jak połowa wysokiego mężczyzny. Nadal rosła. Wiązka ognia tańczyła jak szalona kiedy Armes zamachnął się i cisnął kulą ognia niczym gigant głazem. - Giń !!! - krzyknął, a Miriam zdążyła tylko pomyśleć: Nic nie mogę zrobić ?...
Kula uderzyła w nią z całą siłą. Rozbłysk energii magicznej był tak silny, że czarna dotąd ziemia zwęgliła się na popiół. Wybuch odrzucił ciało Miriam jak kukiełkę wiele metrów do tyłu. Padła bezwładnie, osmolona i ze spalonymi włosami. Armes z uśmiechem trzasnął dłońmi jak to się robi po sprzątaniu, odwrócił się i odszedł.

-XI-


Gdzie jestem ? Czy to sen ? Widzę pustkę... pustą przestrzeń... czarno... ciemno...
Moje ciało... unosi się w tej pustce... wiruje... spada... w dół...
Gdzie jestem ?
Widzę punkt światła... zbliża się... powiększa...
Moje ciało staje się przeźroczyste.... zanikam... umieram ?
Czy umrę ? Tak... przegrałam... chcę śmierci... na nic innego nie zasługuję... na nic...
Widzę świetliste drzwi... wirują... ja także... Co jest po drugiej stronie ? To... to... to ty, mamo ? Dlaczego nie odpowiadasz ?
Odpowiedz, mamo proszę... Tato... ty także nie odpowiesz ? Dlaczego ? Dlaczego akurat ja ? Czemu mnie to spotkało ? Tak, chcę umrzeć... naprawdę chcę...
Widzę siebie jak biegnę po łące pełnej kwiatów... zbieram je, śmieję się, kręcę i wiruję; podskakuję... to było kiedyś... gdy mieszkałam z wami, mamo, tato...
Widzę was, jak jedno z was pierze, a drugie kuje w kuźni... Na waszych twarzach jest uśmiech... radość... szczęście...
Ja biegnąc wywracam się... płaczę... boli... skręciłam wtedy nogę...
Gdy wróciłam tato, nakrzyczałeś na mnie za moją niezdarność...
A ty mamo skarciłaś, że nie uważam na siebie... dlaczego ?
Łzy płyną w nieskończoność poprzez otaczającą mnie pustkę...
Są to łzy bólu i rozpaczy... dlaczego... dlaczego ja...
Chcę odejść... odchodzę... umieram... szkoda, że nie mogę się z wami
pożegnać, naprawdę żałuję... żegnajcie...
Drzwi drgnęły i zaczęły się powiększać... ich blask stał się
oślepiający... zaczęły mnie pochłaniać... tak, tego chcę...
NAPEWNO ?
Co ? Kto... kto to powiedział ?
CZY NAPEWNO CHCESZ UMRZEĆ ?
Tak, chcę... jestem nikim...
CZYŻBY ?
...tak
JESTEŚ TĄ, KTÓRA POKONAŁA JEDEN Z KAMIENI RYL'HAY. W TAKIM RAZIE JESTEŚ W STANIE POKONAĆ WSZYSTKO.
... ?
TAK, TO JA. KAMIEŃ RYL'HAY. POKONAŁAŚ MNIE.
... ale jak ?
POKONUJĄC MNIE ZYSKAŁAŚ MOJĄ MOC JEDNAK JEJ POTĘGA ZALEŻY OD CIEBIE.
CZY JESTEŚ TAKA SŁABA ABY ULEC TAKIEJ NĘDZNEJ KULI OGNIA ?
PODCZAS GDY NIE ULEGŁAŚ PALĄCYM OGNIOM MOJEJ WOLI ?
KIEDY TWE CIAŁO PŁONĘŁO ŻYWYM OGNIEM ?
CZY TAKA JEST PRAWDA ?
...
..
.
nie
WSTAŃ
ale jak ?
WSTAŃ !!! PO PROSTU !!!
Obraz pękł jak mydlana bańka. Pozostał tylko chłód nocy i zapach zwęglonej ziemi. Oraz nieznane poczucie siły. Armes był niewielkim punkcikiem na sklepieniu nieba.
- ARMESIE !!! - jej głos brzmiał głośniej niż najgłośniejszy z gromów.
Punkcik zatrzymał się. Zaczął się wracać. Miriam zachciała znaleźć się przy nim i tak się stało. Armes zahamował nagle przed nią.
- Jak...
- ZAMKNIJ SIĘ !!! - jej głos sprawił, że Armes wylewitował w tył.
- Przecież...
- GIŃ !!!
- Haha. Chyba jesteś śmieszna. Czyżbyś zapomniała idiotko, że nie masz kamienia ?
- A NIE CZUJESZ MOJEJ MOCY ?
Brwi Armesa drgnęły.
- CHCESZ JEJ POSMAKOWAĆ ? TO MASZ !!!
Miriam krzyknęła tak głośno, że powietrze zawirowało. Armes został odrzucony, a ziemia zaczęła drżeć. Chmury rozstąpiły się przed jej potęgą.
- CZAS WYRÓWNAĆ RACHUNKI !!!
Nad jej ciałem pojawiła się kula. Kula czystej energii magicznej. Sama esencja, która wyglądała niczym tańczące koło kolorów. W ciągu jednego mrugnięcia okiem przybrała wielkość dziesięciu metrów. W ciągu drugiego była trzy razy większa.
Armes zawisł kilkadziesiat metrów pod nią. Wytrzeszczał oczy.
- OSTATNIE ŻYCZENIE ? - rzekła.
Kula pomknęła szybciej niż błyskawica. Gdy uderzyła w niego nawet się nie zatrzymała. Zrobiła to dopiero głęboko pod ziemią...
Dwóchludzistojącychdalekoodtegomiejsca poczuło trzęsienie ziemi. Spojrzeli w tamtą stronę. Pomiędzy linią ziemi a nieba pojawiło się czerwone światło wybuchu. Chmury w tamtym miejscu znikły ukazując w centrum księżyc. Wyglądało to jakby czyjeś oko spoglądało poprzez dziurę w sklepieniu.
- A więc jednak miałem rację - rzekł Sallevoy.
- Tak, z pewnością - odrzekł stary Rath.
I jego przepowiednia się spełniła...

EPILOG


Miriam była przeciętną uczennicą starego Ratha, mistrza magii. Kiedyś bard dziś znany jako Sallevoy przepowiedział, że czeka ją świetlisty los związany z sztuką magiczną. Dlaczego ? Otóż wysunął on teorię, że człowiek poddany odpowiednim "zabiegom" będzie w stanie stać się niezwykle potężny. Dlatego Rath obnosił się tak z Miriam. W ten sposób wpływał na nią i mimo, że cały czas była to cieńka linia to jednak teoria Sallevoya sprawdziła się. Miriam uczyniła ze swoich słabości punkt, z którego wyciągnęła siłę niezwykle potężną. Rath dał jej złość, rozpacz i ból, ból duszy. To i wpajane od małego słowa typu "Nie poddawaj się" uczyniły swoje. Miriam potrafiła znaleźć w sobie to, czego inni szukają niewiadomo gdzie. Znalazła to w sobie, bowiem wiedziała, że ta prawdziwa i jedyna siła tkwi właśnie w niej. W ten sposób Miriam wygrała. Żadnego morału, tylko pytanie: Gdzie tkwi twoja siła ?


Corwin.
komentarz[1] |

Komentarze do "O tej, która wygrała."



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.036105 sek. pg: