..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0


***
Nazajutrz obudzono ich brutalnie realistycznym dźwiękiem rogu skoro świt i po jakimś podłym posiłku, pozbawionym zupełnie smaku, którego Salwin i tak nie dojadł, kazano dosiąść koni i wyruszyć. Stało się tak, jak myślał. Wraz z jego oddziałem, jako dowódca wyruszył właśnie Beon. Miał nadzieję, że jakiś wyjątkowo nie honorowy elf wbije mu sztylet w pachwinę i porzuci gdzieś na skraju pola walki, gdzie ten spokojnie i przede wszystkim powoli wykrwawi się wśród spazmów i jęków. Właściwie to miał nadzieje, że zdechnie jak stary nikomu niepotrzebny pies wśród własnego gówna. Żałował tylko, że sam nie może tego dokonać. Był żołnierzem i nie zależnie od tego jak nienawidził swego dowódcy, nadal pozostawał pod jego komendą.
Jechali cały dzień bez przerwy. Nie jedli posiłków i nie zwalniali tempa. Dowódca wciąż poganiał konie. Dla Salwinia był to znak, że zaczyna brakować żołnierzy sprawnych do walki, a to z kolei nie wróżyło najlepiej. Elfy najwidoczniej rosły w siłę. Ich położenie musiało być wręcz tragiczne skoro pozwolono wcielić do armii człowieka powiązanego z odmieńcami, który mógł zdradzić. To już przestała być walka o terytorium, o sprawę, to zaczynała być walka o przetrwanie zarówno z jednej, jak i z drugiej strony konfliktu.
Zabójcze tempo strasznie męczyło konie tak, że gdy dojechali do obozu, nie miały już sił stać na nogach, trzy z nich okulały, a cztery zdechły. Salwin tak, jak i poprzedniej nocy po oporządzeniu własnego zwierzaka, ułożył się nieopodal na kawałku szmaty i zasnął kamiennym snem. Niskie wymagania zdecydowanie należały do zalet wiedźminów i wojowników z Bractwa.
Kolejny dzień także nie był weselszy. Na śniadanie podano coś, co kucharze nazywali „zupą”, choć przypominało to raczej przetrawione przez konia resztki. Ale w tej chwili nie było to ważne. Salwin był tak głodny, że zjadłby cokolwiek by podano. Oddałby wszystko za choćby łyczek piwa, ale niestety, w obozie nie mógł liczyć na tym podobne luksusy. Czuł jak pragnienie drapie go w gardle. Miał wrażenie, że jego przełyk wręcz jęczy o łyk alkoholu.
Wśród swojego oddziału tylko on nadawał się do walki na dobrą sprawę. Wśród towarzyszy był wyrzutkiem, ale do tego zdążył się już przyzwyczaić. W końcu zmagał się ze sobą już od dwóch lat. Tym razem zezwolono na jeden postój, nim dotrą wzmocnić walczący oddział.
Wybiło południe. Słońce strasznie grzało, jakby nie była końcówka kwietnia, tylko środek czerwca. Wszyscy jednakowo intensywnie się pocili, ściągali przez to stado much, pchających się nachalnie do oczu. Konie zaczynały się niecierpliwić. Salwin odszedł spory kawałek od grupy. Przyglądał się swojemu karoszowi, który sączył wodę z rzeki, jakby nigdy nic. On jedyny towarzyszył mu już dłuższy czas i jakoś do tej pory nie narzekał na towarzystwo.
Przez polanę po drugiej stronie rzeki przebiegały lekko i zwinnie trzy sarny. Jedna z nich stanęła przez chwilę w miejscu, obejrzałasię i zatrzymała swoje małe czarne oczka na postaci Salwina. Jej sierść była nadzwyczaj ciemna, jak na sarnę. Po chwili dołączyła do dwóch pozostałych. Zaświeciły lusterkami zadów i zniknęły w kniejach. Salwin spoglądał za nimi z tęskotą i zazdrością jednocześnie. Miał nadzieję, że kiedyś podzieli ich beztroskość.
Po kilku minutach podszedł do niego Beon. Na jego twarzy malował się paskudny uśmiech, prawie tak paskudny, jak Salwina. Gdyby nie okoliczności zapewne któryś wyciągnąłby broń i zakończyliby swój spór raz na zawsze.
- Zabiję cię, ty gównojadzie - warknął Beon.
- Odejdź, bo nie ręczę za siebie - odparł Salwin.
- Mam nadzieję, że zdechniesz na dyzenterię.
- A ja mam nadzieję, że wytrzymam twoją obecność.
Ich dialogi nigdy nie były ani sympatyczne, ani zbytnio elokwentne. Ale po wymianie zdań zawsze jeden rezygnował z dalszej kłótni i odchodził. Tym razem był to Beon.
Po chwili dowódca zarządził odjazd.
***
- Tak, Panowie i Pani historia Salwina Walecznego to kawał dobrej historii, która winna być dla was wzorcem - tłumaczył trzysta lat później lektor Akademii Vislawiańskiej - Iwan - zwany przez studentów Szerokonosym. - Ten zaledwie dwudziestokilkuletni blond włosy chłopaczek już od wejścia do obozu był bohaterem. Właśnie takich kadetów, jak on, potrzebuje akademia, a jeśli nie potraficie tacy być, poddajcie się już teraz i nie traćcie czasu swojego, waszych wykładowców, a przede wszystkim Akademii. No, ale jeśli chodzi o Salwina, to nawet dla niego pole walki okazało się trudną grą, mimo wcześniejszego doświadczenia.
Tak opowiadały o Salwinie podręczniki do historii, ale nie zawsze zgadzały się one z prawdą.
***
Nad rzeką Swardą toczył się krwawy bój. Wśród błota, krwi i wrzasków warzyły się losy ludzi i elfów. Oddział pod wodzą Beona wpadł na pole walki niczym strzała, jednak tylko on i Salwin wiedzieli, jak się zachować. Obaj od razu ruszyli do walki. Salwin błyskawicznymi ruchami ręki zadawał śmiertelne rany. Był mistrzem w posługiwaniu się mieczem. Zwykli ludzie nie byli w stanie tak szybko wymachiwać czymkolwiek, a już na pewno nie jednym z niewielu Czarnych mieczy. Była to broń, która zadawała rany tylko i wyłącznie śmiertelne.
W pewnym momencie mimo starań i ogromnej sprawności Salwina koń potknął się i zrzucił go z grzbietu. Chłopak wylądował w pół przysiadzie otoczony elfami z każdej strony. Przeszedł przez nich pół piruetem zadając piękny cios przeciwnikowi stojącemu po jego prawej stronie. Ciął tuż za uchem. Wybity z rytmu omal nie upadł. Odbił się i zawirował w paradzie. Znów cięcie szybkie i krótkie. Kolejny elf upadł w błoto. Cios z tyłu. Salwin sparował cięcie. Sprawny piruet i kolejny cios. Wśród potu, krzyków i jęków wirował precyzyjnie, jakby od tego nie zależało jego życie. Te ruchy zdradzały jego pochodzenie, zdradzały miejsce wychowania. Odzyskał rytm. Balansując między kolejnymi hordami elfów torował sobie drogę do zwycięstwa. Cios za ciosem. Parada, cios, półpiruet cios, finta z dexteru i cios, kolejny balans, krzyk, krew, cios. Wpadł w szał zabijania. Był wojownikiem. Tak go wychowano, choć tak bardzo chciał temu zaprzeczyć. Wśród wizgu koni i potępieńczych wrzasków czuł się najlepiej. Nie mógł się dłużej okłamywać, wojna to jego żywioł, to jego praca, hobby i sposób na życie, którego go pozbawiono. Nie, którego pozbawił się sam
Mijały cenne dla nich minuty, sił ubywało, a przeciwnicy wciąż nacierali. W pewnym momencie poczuł ostrze w dole pleców, a potem takie dziwne uczucie odprężenia. Ciepły strumień wsiąkał w spodnie i kamizelkę, plamił płaszcz. Nie czuł bólu. Zanim stracił przytomność zdołał się odwrócić. Ostatnie, co zobaczył, to obleśny, zdradliwy uśmiech Beona, chowającego właśnie nóż w cholewkę buta. Zamknął oczy. Chwile potem ujrzał postać czarnowłosej elfki, próbującej podejść dowódcę od tyłu. Szybkie proste cięcie i szyderczy uśmiech na zawsze zastygł na martwej twarzy Beona.
Salwin stracił przytomność.
***
Kilka godzin później obudził się w szpitalu polowym, albo przynajmniej tak mu się wydawało. W końcu gdzie indziej są setki barłogów, zapach krwi, rozkładu i jęki umierających, och no i ten smród chloroformu. To musiał być szpital. Sięgnął dłonią w dół pleców. Poczuł pod palcami świeże szwy i prowizoryczny opatrunek. Dopiero teraz dotarł do niego straszliwy ból. Dwadzieścia minut później wśród przekleństw, syczenia i ogólnych narzekań zdołał się ubrać. Wstał. Przypiął z powrotem miecz. Kulejąc wyszedł przed namiot. Na zewnątrz stało dwóch wyrostków.
- Która godzina? - zapytał.
- Późno panie. Prawie północ - odparł jeden.
- Wynik bitwy, jaki?
- Elfy pierzchły do lasu. Wygraliśmy. Myślę, że wojna niedługo się skończy - paplał małolat zachwycony walką, w której zapewne i tak niewielki miał udział.
- Elfy wrócą i to szybciej niż myślicie - skwitował Salwin.
- Wzięły nogi za pas szybciej, jak wiedźmin miecz wyciąga - mówił drugi wyrostek. Spojrzał jednak w oczy Salwina i natychmiast zamilkł.
- Co się gapisz? - żachnął się Salwin, widząc przerażenie rosnące w oczach małolata. Wiedział, że dzieciak zwyczajnie nie mógł widzieć oczu wilka z bliska i stąd jego zdziwienie oczami wiedźmina, które wyglądały podobnie. Przemiana oczu w przypadku Salwina przebiegła bez powikłań.
- Przepraszam panie, ja... - jąkał pierwszy z dzieciaków.
- Powiedz innym, że Salwin potrzebuje piętnastu najlepszych do przełamania obrony elfów. One jutro wrócą - mówił żołnierz.
Obaj chłopcy natychmiast pobiegli do obozu. Wiedział, że walka to nie najlepszy pomysł, ale nie zamierzał zdechnąć w oparach śmierci lub na szpitalnym stole. Zamierzał zginąć w walce.
W plecach Salwina nagle odezwał się ból porażający zmysły. Przysiadł na leżących przed namiotem zwłokach. Włożył dłoń pod koszulę. Wciąż miał medalion, który niegdyś podarował mu Egbert. Przeszukał kieszenie. Na szczęście został mu jeszcze jeden eliksir. Ostatni, jaki kupił. Wiedział, że wypicie Białego Kruka postawi go na nogi, ale jeśli odniesie poważne rany, napój go wykończy. Postanowił zaryzykować.
Był zmęczony, senny i obolały. Dawno nie walczył. Oparł się o jakąś belkę i zasnął.
Noc była wyjątkowo ciepła. W powietrzu wisiało napięcie. Wśród ciszy słychać było szum delikatnego wiatru i śpiew drzew wśród ciemności rozświetlanej srebrem gwiazd i księżyca. Czując narastający ból Salwin wstał i położył się na trawie dość daleko od obozu i szpitala. Chłodna trawa łagodziła ciało, dawała odprężenie. Zmoczone potem długie, jasne włosy posklejały się w strąki. Czuł się brudny, ale chwilowo nie mógł na to nic poradzić. Nie zamierzał rozmyślać. Chciał rozluźnić mięśnie i umysł, zanim za parę godzin porwie go wir walki.
Złożył dłonie na brzuchu, jak zwykł to robić przy odpoczynku. Leżał z na wpółprzymkniętymi oczami starając się zapomnieć o całym świecie, gdy nagle poczuł coś chłodnego i mokrego na dłoni. Pomyślał, że zwyczajnie zaczyna padać, ale mimo to nie zamierzał ruszyć się z miejsca. Po chwili poczuł, że to zimne coś trąca go wyraźnie, próbując zwrócić jego uwagę. Otworzył oczy. Ujrzał swojego karosza. Na twarzy chłopaka pojawił się serdeczny uśmiech. Radość nie trwała długo. Kilka minut potem zmorzył go przyjemny sen.
***
Nazajutrz mimo narastającego bólu w plecach i osłabienia Salwin postanowił poprowadzić ludzi do walki, poprowadzić ich w ramiona zwycięstwa. Dostał od pielęgniarek talerz dobrej pożywnej zupy oraz sporą porcję chleba. Wzmocniony nieco posiłkiem wypił eliksir i poszedł chwiejnym krokiem do obozu.
- Nie możemy walczyć. Te cholerne elfy wytłukły nam dowódców. Jesteśmy jak dzieci. Gdzie pośród tego bajzlu znajdziemy kogokolwiek, kto miałby przedtem styczność z wojskiem - mówił człowiek ewidentnie wyglądający na stratega.
- Ja ich poprowadzę - krzyknął Salwin.
- A ty, kto? - zapytał oburzony człowiek.
- Salwin von Datrewińsk - odparł.
- Dobra, nieważne. Ileś w wojsku służył?
- Cztery lata.
- Co proponujesz?
- Ty jesteś strateg, jak mniemam. Ja ich poprowadzę. Zagrzeję do walki. Dam, co trzeba. Zginę z nimi, albo zwyciężę - mówił Salwin wywołując nie lada zdziwienie w oczach stratega.
- O to ten! - rozległ się znajomy głosik chłopca, którego spotkał w nocy przed namiotem szpitalnym.
- Dobra. I tak nie mamy wyjścia - rzucił człowiek.
Salwin jednak był bystry i zauważył, że wyrażenie zgody wynikało bardziej ze strachu, niż rezygnacji. Wiedział, że strateg zauważył jego oczy i charakterystyczne ruchy. Poznał go. Ale nie miało to większego znaczenia. W końcu, co za różnica, kto poprowadzi oddział? Ważne czy wróci.
Dwadzieścia minut później, po omówieniu kilku spraw związanych z wymarszem był gotów stać się dowódcą. Stanęło przed nim dwunastu najlepszych, dwunastu żywych, którzy jeszcze nadawali się do jechania w kulbace. Wszyscy patrzyli na niego zdumionym wzrokiem. Każdy z nich zauważył poplamione krwią ubranie i długi półtoraręczny miecz wiszący przy pasie. Podświadomie zaczynali mu ufać. Mimo ciężkiej rany stał prosto, majestatycznie i dumnie. Wewnątrz jednak odczuwał ogromną potrzebę wrzaśnięcia z bólu i wypicia kilku piw w celu znieczulenia, choćby lekkiego. Ale nie było na to ani czasu, ani sposobności.
- Okulbaczyć konie! - krzyczał.
Sam także osiodłał konia i podjechał do centrum obozu zobaczyć, jak wygląda to u jego podwładnych. Przez tyle miesięcy okłamywał się, że wojna to nie jego rzecz. Wiedział jednak podświadomie, że walka to jedyne, w czym jest dobry, jedyne, czego go nauczono. Taka była prawda. Nie chciał tej prawdy zaakceptować, ale kiedyś przecież musiał. W końcu taki już jest.
Przyglądał się przygotowaniom, gdy z wieży obserwacyjnej rozległ się dźwięk rogu. Wróg nadjeżdżał. Tak, jak przewidywał, elfy wracały w całym majestacie, aby dobić ich, rozgnieść jak robaki.
Niedoczekanie - myślał.
- Żołnierze w koń!
Wszyscy natychmiast wykonali rozkaz. Kilka minut później szaleńczym tempem za swym przywódcą wyruszyli na starcie z wrogiem, dla wielu prawdopodobnie ostatnie starcie w ich życiu.
Słońce odbijało się złotymi refleksami od kling mieczy i metalu tarcz. Żar od samego rana lał się z nieba. Rozgrzane konie gnały na złamanie karku. Przerażeni żołnierze - niedobitki żegnali się z życiem już teraz, bo za chwilę nie zdążą tego zrobić.
- Sześciu na jedną, a sześciu na drugą stronę! Reszta za mną! Weźmiemy ich z dwóch stron! Jazda!
Obie fale konnych starły się z potężną siłą. Wir walki rozgorzał na nowo. Kilka minut później już nikt nie siedział na koniu. Wszystkie nagle znikły, rozmyły się w kurzu. Salwin zeskoczył z karosza i klapsem w zad popędził go w stronę obozu. Raniony przez młodego elfa zupełnie tego nie poczuł, odbił następny cios i balansując między dwoma kolejnymi przeciwnikami ciął z półobrotu zabijając całą trójkę. Wyrównał oddech i serią uników wywinął się spod ciosów. Wykonał zgrabny piruet i ciął z dołu. Stojący przed nim elf został rozpłatany na pół.
Czuł jak z ramienia sączy się krew. Nie czuł jednak bólu. Eliksir skutecznie zagłuszył ból, wyostrzył ruchy i otrzeźwił zmysły, jak dawniej. Poczuł, że odżywa, że znów wraca do niego to, co nazywa się pragnieniem przetrwania.
Zaraza, przeciął mi tętnice. Niech to szlag! - myślał gorączkowo
Z upływu krwi jego ruchy zaczynały być coraz wolniejsze. W oczach pojawiały się czarne plamy. Nie mógł się opanować. Obraz stawał się rozmazany, wszystko działo się jakby w zwolnionym tempie. Przeciwników ubywało. Szala zwycięstwa przechyliła się na stronę ludzi. Posoka lała się na ziemię. Zalewała Salwinowi twarz, oczy. Cios i nagle stała się ciemność.



strony: [1] [2] [3]
komentarz[15] |

Komentarze do "Rosenstolz"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.044291 sek. pg: