..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0


Kartka wypadła z rąk Nainen i z cichym szelestem upadła na ziemię. W pomieszczeniu panowała cisza. Okropna, straszliwie ciążąca cisza. Natłok myśli wprost przytłaczał dziewczynę. Czuła się samotna, nie dość że straciła brata i narzeczonego to teraz jeszcze wyszło na jaw, że jej ukochany ojciec był zdrajcą... współpracował z Delaiwen... a być może nawet stamtąd pochodził. Tego było już za wiele.
Gdy obie kobiety uspokoiły się w końcu na tyle by podnieść się z podłogi było już południe. Po pogodnym świcie, nastał pochmurny dzień. Właśnie zaczął siąpić deszcz, a gdzieś daleko przetoczył się grzmot i niebo przecięła błyskawica.



***

Gdy młody żołnierz wpadł na dziedziniec zamku królewskiego było dokładnie południe. Spieniony koń ledwo trzymał się na nogach, podobnie jak jeździec. Strażnicy widząc na jego przepoconym odzieniu barwy twierdzy Zandia, nie zatrzymywali go, bez problemu pozwolili wejść do wnętrza. Tuż przed drzwiami sali audiencyjnej zachwiał się i prawie upadł. Jednak nie zatrzymał się. Nie czekając, aż pozwolą mu wejść, wbiegł do sali przerywając naradę. Wysocy oficerowie spojrzeli na niego zaskoczeni.
- Zandia.....eekh.. została... zaatakowana, Wasza Królewska Mość!!! – mówił szybko, gwałtownie wciągając powietrze przy każdym oddechu.
- Zandia została zdobyta – głos Darwy brzmiał ponuro wręcz kipiał wściekłością
- To nie możliwe!!!
- Ale to prawda. Jesteś prawdopodobnie jedynym z załogi twierdzy, który żyje – tego było za wiele dla młodego chłopca, nie udało mu się panować kolejnej chwili słabości i ciężko osunął się na podłogę. Kilku służących podbiegło i wyniosło go z sali, gdzie próbowano go ocucić.
Król z zafrasowaniem potarł czoło. Doradcy milczeli. Deimian miał przed sobą trudną decyzję.
Mieszkańców Safer nie było gdzie ewakuować. W całej swojej historii stolica Inkany nigdy nie była zagrożona. Teraz zagrożenie była aż nadto rzeczywiste. Było pewne, że miasta nie uda się obronić, szczególnie że nie miało ona charakteru warownego. Jedyną drogą ucieczki mógł być ewentualnie las Selor
Kilka godzin przed przybyciem jedynego ocalałego z Zandii z władcą skontaktował się sam
Gelanvian. Zaproponował aby Deimian poddał stolicę bez walki. Zaoferował, że jeżeli tak się stanie, ludność cywilna zostanie oszczędzona. Jednak w przypadku gdyby próbowano stawiać opór miasto zostanie zrównane z ziemią.
Serce nakazywało królowi walczyć, ale rozum podpowiadał mu, że lepiej będzie jeżeli podda stolicę. Dobro ludności było najważniejsze. Król spojrzał z nadzieją na swoich towarzyszy. Każdy z nich czuł podobnie, chociaż nic nie powiedzieli władca podświadomie wiedział, że poprą każdą jego decyzję niezależnie od tego jaka by ona nie była.
Czas dany na zastanowienie minął. Powietrze po środku sali zamigotało. Przez pomieszczenie przebiegł podmuch wiatru. Nagle błysnęło i przed królem stanęła naprawdę doskonała iluzja władcy Delaiwen. Był on mężczyzną wysokim i bardzo przystojnym. Kruczoczarne włosy opadały mu na ramiona, stalowoszare oczy błyszczały okrucieństwem. Na czole lśnił diadem z czerwonym rubinem osadzonym w nim. Z ramion opadał ku ziemi przepiękny purpurowy płaszcz. Sylwetka mimo, że będąca tylko czarem emanowała dostojeństwem ale i zimną nienawiścią
- Czy Wasza Szanowna Wysokość podjęła już decyzję – głos mężczyzny był drwiący wręcz
szydzący
- Tak podjąłem decyzję – Deimian wstał, prostując się dumnie
- Mam nadzieję, że jest ona rozsądna!
- My, król Deimian Anvardel Gerwist, władca Inkany, dla dobra mieszkańców miasta
zdecydowaliśmy się poddać je bez walki. Taka jest nasza ostateczna decyzja. Mam nadzieję, że wywiążesz się ze swoich zobowiązań.
- Doskonała decyzja, wiedziałem że to co mówi się o twojej mądrości nie jest ani trochę
przesadzone. Oczekuj mnie! – widmo znikło uśmiechając się tryumfalnie.
W pomieszczeniu ponownie zapanowała cisza. Król powolny ruchem zsunął koronę z głowy.
Z ciężkim westchnieniem położył ją na pięknym wysadzanym klejnotami tronie.
- Roześlijcie heroldów z wiadomością do mieszkańców, muszą wiedzieć co się stało. Mam nadzieję, że wybaczą mi to i zrozumieją, że to dla ich dobra. Następnie władca skierował się ciężkim krokiem w stronę swoich prywatnych apartamentów.

***

Nainen nie wierzyła w ani jedno słowa jakie usłyszała z ust herolda. Jakoś nie bardzo docierały do niej niewiarygodne obietnice Gelanviana. Na wszelki wypadek poprosiła mamę, żeby spakowała co cenniejsze rzeczy i była przygotowana na ucieczkę w głąb Seloru – wielkiej i potężnej puszczy, która jakby pazurem wcinała się w terytorium Inkany i na obrzeżach, której rozrastało się Safer. Kobieta nie usłuchała jednak. Załamana stratą męża i syna wydawała się zupełnie nieczuła na to co działo się naokoło niej.
Dzielnica była spokojna, za spokojna. Większość mieszkańców uspokojonych słowami herolda okazywało duża niefrasobliwość. Wszystko było tak jakby nic się nie działo.
Dziewczyna poklepała po boku piękną , białą klacz i wskoczyła na siodło. Puściła się galopem prosto przed siebie, starając się zgubić swoje smutki. Rzeczywiście po kilkudziesięciu minutach poczuła się lepiej. Zwolniła. A po chwili zatrzymała się na niewielkim wzgórzu kilka kilometrów za miastem i spojrzała na roztaczającą się przed nią panoramę. Miasto było takie ciche.
Nagle gdzieś po wschodniej stronie rozległ się dźwięk dzwonów. Ich bicie było rozpaczliwe. Melodię szybko podjęły pozostałe świątynie. Równocześnie w niebo uniósł się słup ognia i dymu. Wysoko na nad dachami domów Nainen dostrzegła krążącą jaszczurzą sylwetkę. Nie zastanawiając się puściła konia w galop, kierując się w stronę miasta.
Gdy po pewnym czasie wjechała w prowadzącą do jej domu alejkę prawie kogoś potrąciła. W pełnym pędzie zeskoczyła z grzbietu konia i wbiegła do budynku. Ludzie w dzielnicy wpadli w panikę. Bezładna bieganina i totalne zamieszanie czyniły sytuację jeszcze dramatyczniejszą.
W niebo strzelały kolejne słupy ognia. Szybko zasnuło się ono dymem. Za wielką chmurą znikła tarcza słoneczna i cały świat pogrążył się w półmroku.
Niewielu zauważyło, że wieża arcymaga błysnęła jaskrawym światłem i została otoczona połyskująca barierą. Magiczny ogień prowadzony z niej zgasł jak zdmuchnięty płomień. Po chwili budynek stanął w ogniu. Zamek królewski trwał w tym morzu ognia nienaruszony. Wydawał się wyspą w ognistym oceanie. Część bijących na alarm dzwonów zamilkła. Echem niosły się natomiast krzyki przerażonych ludzi.
Nainen właśnie wybiegała z domu niosąc woreczek z najcenniejszymi klejnotami rodzinnymi i swój łuk. Zatrzymał się gwałtownie widząc siadającą kilkadziesiąt metrów dalej wielką, czerwoną bestię. Przez chwilę smok i kobieta patrzyli sobie w oczy. Przez chwilę miała wrażenie, że widzi w oczach zwierzęcia smutek i jakby prośbę o wybaczenie. A potem jakaś niejasna obawa kazała jej rzucić w bok. Fala ognia osmaliła jej ubranie i poparzyła rękę. Koziołkując po trawie wypuściła woreczek. Zawieszony na ramieniu łuk boleśnie wbił się w bark. Trochę potłuczona szybko zerwała się na nogi. Zobaczyła, że tylnymi drzwiami wybiega jej matka.
- Mamo!!! Uciekaj południową ścieżką
Andariel usłyszała głos córki, mimo że w panującym zamęcie brzmiał on tylko jak cichy szept. Biegła
najszybciej jak mogła w stronę stajni. Wskoczyła na jednego z osiodłanych przez stajennego koni. Nainen też siedziała już z powrotem w siodle.
- Gdzie gosposia? – dopiero teraz uświadomiła sobie, że pośród wskakujących na konie,
nielicznych służących, nie ma starszej kobiety
- Nie wiem poszła do miasta i nie zdążyła wrócić! – koń na którym siedziała Andariel gwałtownie zarżał
- Czekamy? – pytanie może i było bez sensu, ale dziewczyna wiedziała, że musi je zadać
- Na co! Za chwilę nas usmażą! Musimy uciekać! – matka z córką spojrzały sobie w oczy – Nie ma czasu! Przykro mi!
Uliczka napełniła się krzykami wbiegających w nią żołnierzy. Kolejny dom stanął w płomieniach. Nainen jeszcze przez chwilę widziała swoją matkę galopującą kawałek przed nią, ale potem gęsty dym
snujący się uliczką przesłonił oddalającą się kobietę. Południową ścieżką biegło lub jechało wielu ludzi.
Gdzieś za nimi rozległ się potężny huk. Pod uderzeniem smoczego ogona zawaliła się fasada domu arcymaga. Podmuch ognia, który podpalił wspaniały ogród otaczający dom Nainen szybko trawił piękne rośliny. Po chwili zajął się i sad.
W gęsto zabudowanym centrum miasta panowało prawdziwe piekło. Stamtąd nie było już drogi ucieczki. Postawieni w sytuacji bez wyjścia ludzie za plecami mieli ścianę ognia, a przed sobą wrogich żołnierzy. Nieliczni zdołali schronić się w głównej świątyni, która jednak bardzo szybko stała się celem zmasowanych ataków. Wszystko było w miarę dobrze dopóki wielkich, zdobionych witrażami okien nie zniszczył strumień ognia.
Liczne drewniane budynki same zawalały się jak domki z kart. Murowanym i kamiennym pomagały smoki, grzebiąc w gruzach tych, którzy nie zdążyli wyjść lub ukryli się w ich wnętrzu licząc, że tam będą bezpieczni.
Po kilkunastu minutach ucieczki Nainen wypadła spomiędzy zabudowań na pas łąk. Uciekinierów
nieliczny oddział. Co jakiś czas śmigała koła niej strzała. Gdzieś przed nią czerniała ściana lasu.
- Trzymaj się Nainen ! – cętkowany koń minął ją w pełnym galopie. Dziewczyna zdołała zauważyć
falujące w podmuchach wiatru czarne włosy. – Jeszcze kawałek!
Chciała coś odkrzyknąć, ale zrezygnowała. Skupiła całą swoją uwagę na zbliżającej się szybko linii drzew, gdy poczuła przeraźliwy ból rozlewający się w okolicach lewej łopatki. Zachwiała się w siodle, ale jeszcze mocniej chwyciła lejce. Czarne plamy przed oczyma przesłoniły jej widoczność i pozbawiły ostrości widzenia. Zakrztusiła się a po brodzie pociekła jej stróżka krwi.
Koń dotarł w końcu do linii drzew. Nainen zarejestrowała to na skraju świadomości, prawie tracąc przytomność. Cała swoją wolę skupiała w tym aby utrzymać tą resztkę przytomności która jej pozostała.
Ścigający ich żołnierze zatrzymali się gwałtownie przed pierwszym szeregiem drzew. Teren był im zupełnie obcy, nie chcieli więc ryzykować. Woleli wrócić do płonącego miasta, by zająć się jego grabieniem.
Pomiędzy drzewami panował mrok i cisza. Spłoszona klacz powoli uspokajała się. Nainen kurczowo trzymała się resztek świadomości, ale po kilkunastu minutach kluczenia pomiędzy drzewami zabrakło jej sił i dziewczyna osunęła się nieprzytomna na ziemię.

***

Gdy Deimian z okien swojego pałacu dostrzegł wzbijające się w niebo, coraz liczniejsze, słupy dymu i ognia, zrozumiał swój błąd i uświadomił sobie głębię swojej naiwności.
- Zgubiłem swój lud – pomyślał ze łzami w oczach – Ci ludzie giną przeze mnie. Ależ byłem głupi.
Nie było już najmniejszych możliwości zorganizowanej obrony. Żołnierze nie byli przygotowani do podjęcia jakichkolwiek działań. Zresztą koszary zapłonęły jako jeden z pierwszych budynków. Nawet do jego zamku docierały przeraźliwe krzyki.
W przypływie nagłej frustracji król chwycił swój piękny miecz i chciał wbić go sobie między żebra.
Jednak gdy poczuł ukłucie chłodnej stali wzdrygnął się i zrezygnowany opuścił miecz. Nie miał w sobie dość odwagi by zakończyć to samemu w ten sposób, chociaż uważał że tak było by najlepiej. Powoli osunął się na ziemię, przytłoczony tym co się stało. Siedział tak kilkadziesiąt minut, zupełnie nieświadomy tego co się wokół niego dzieje.
Potem gwałtownie wybiegł z komnaty. Na korytarzu spotkał swoją żonę z córką na ręku. Obie były
zapłakane i przerażone. Księżniczka dygotała wstrząsana spazmami szlochu. Królowa mimo płynących po policzkach łez, starała się zachować jakieś pozory odwagi. Deimian objął obie swoimi muskularnymi ramionami. Nie umiał znaleźć słów pocieszenia więc nic nie mówił. Stali tak długo zupełnie obojętni na dochodzące z pola walki, albo raczej pola rzezi, krzyki. Przez chwilę byli tylko oni, ale to była tylko chwila.
Potem wyszli na dwór. Z drugie strony zbliżał się orszak na czele którego powiewał czarny sztandar
z wyhaftowanym na nim srebrnym mieczem. Za sztandarem jechało kilkunastu mężczyzn w bardzo kunsztownych i misternie wykonanych zbrojach. Każdy z nich miał na rękach wysadzane rubinami bransolety. Otaczali oni mężczyznę odzianego w purpurowy płaszcz – Gelanviana Jahner’oning.
Pochód zatrzymał się i rycerz podjechał na koniu do stojącego wraz z rodziną przed pałacem
władcy. Król nie spuścił głowy, stał dumnie wyprostowany, nadal obejmując żonę i córeczkę.
- Oszukałeś mnie!- powiedział z wyrzutem
- A czego się spodziewałeś? – jego głos zabrzmiał szyderczo - Dla osiągnięcia swojego celu, nie cofnę się przed niczym
- Jesteś nikim... – Deimian nie dokończył, błyskawicznie wyciągnięte ostrze śmignęło w powietrzu znacząc twarz króla czerwoną smugą
- Zamilknij! Stoisz przed twoim władcą! – Gelanvian wybuchł diabolicznym śmiechem, który niósł się echem po płonącym mieście. Teraz już cichym, przepełnionym ciszą śmierci i cichym szlochem tych którzy przeżyli.

***

Wraz ze świadomością wrócił ból, tym razem już nie tylko w łopatce, ale w całym ciele... wróciły też
wspomnienia ostatnich dni. Powoli otworzyła oczy. Jej wzrok zatrzymał się na niewyraźnym, zbudowanym chyba z gałęzi dachu. Początkowo całkowicie rozmazany obraz powoli stawał się klarowny i po chwili rozróżniała już poszczególne elementy tworzące zadaszenie. Zastanawiała się gdzie jest, gdy jej uwagę przykuł lekki ruch i szelest gdzieś po lewej. Wychwyciła go kątem oka. Z wielkim trudem obróciła głowę i dostrzegła średniego wzrostu, bardzo szczupłego mężczyznę o bladej cerze, głęboko osadzonych oczach i jasnych, krótkich włosach. Nieznajomy uśmiechnął się do niej smutnym uśmiechem samych tylko ust. Domyśliła się, że ma przed sobą jednego z tajemniczych, stanowiących bardzo zamkniętą grupę druidów.
- Nareszcie się obudziłaś. Jak się czujesz?- mężczyzna mówił we wspólnym, ale miał dziwny
akcent. Wydawało się, że nie jest przyzwyczajony do używania tego języka.
- Fatalnie. Wszystko mnie boli – jej głos był cichy i z trudem wydobywał się z wyschniętego gardła
- Miałaś dużo szczęścia, gdyby znaleźli cię później mogłoby być już po tobie.
- Znaleźli? – zdziwiła się
- Uciekinierzy z Safer. Niewielka kilkunastoosobowa grupka. Kilku mężczyzn, reszta kobiety i dzieci. Raczej bardzo ubodzy, bo mieli na sobie skromne ubrania. Większość z nich nieco poraniona, ale nikt poważnie, za to wszyscy straszliwie przerażeni i pełni zwątpienia. – mężczyzna podszedł do niej niosąc w dłoni kubek z parującą zawartością- Wypij to! Ból trochę zmaleje.
Pomógł jej lekko się podnieść. Niepewnie chwyciła naczynie. Ręce jej drżały. Płyn okropnie
śmierdział ziołami. Skrzywiła się i pokręciła nosem, ale wypiła. Napój był ohydny jednak chwilę po wypiciu go rzeczywiście poczuła, że ból nieco zelżał.
- Co z tymi uciekinierami? – zapytała, gdy z powrotem położyła się na posłaniu.
- Dołączyli do większej grupy, która osiedliła się kilkanaście kilometrów stąd. Tworzą tam
niewielką osadę. Wyjątkowo zgodziłem się na to. Mam nadzieję, że nie zrobią zbyt dużej krzywdy lasowi. – oczy Nainen zabłysnęły zainteresowaniem, ale i zdumieniem.
- Skąd więc wzięłam się u ciebie?
- Spotkałem ich, gdy wędrowałem przez las. Prosili o pomoc dla ciebie. Musieli skądś cię znać.
Wiesz, dostałaś strzałą w płuco. Tradycyjne metody leczenia nie miały szans na powodzenie. Tu potrzebna była magia lecznicza. Tyle, że cały ten las jest strefą antymagii. Sam w sobie, owszem jest magiczny, ale pochłania każdą obcą magię. Są w nim jednak nieliczne miejsca, gdzie magia funkcjonuje normalnie. To jest właśnie takie miejsce. Nie mam zbyt wielkich umiejętności w zakresie leczenia magią, ale zrobiłem co mogłem. Resztę musi dokończyć twój organizm. Być może za kilka dni będziesz mogła wstać. Udało mi się również odnaleźć twoją klacz, bardzo piękne zwierzę. Niezwykle zadbane i naprawdę inteligentne.
- Dziękuję – uśmiechnęła się blado.
- Nie ma za co! Ale mam wrażenie, że rany ciała to nie wszystko – ton mężczyzny nagle stał się
bardzo poważny.
Nainen nie odpowiedziała. Zamknęła oczy, próbując powstrzymać zbierające się pod powiekami łzy.
- Majaczyłaś! Wołałaś Kerina... Tierina... Andar...
- Przestań!!!- dziewczyna prawie krzyknęła, a potem dodała ciszej – Proszę!
Tym razem Nainen nie powstrzymywała płaczu. Gorące łzy potoczyły się po jej bladych policzkach
a piersią wstrząsnął szloch. Druid siedział w milczeniu. Po chwili delikatnie wziął ją za rękę. Nainen płakała... czując, że to przynosi jej ulgę.

***

Magiczny towarzysz druida zatrzymał się warcząc. Konie tylko lekko zachrapały. Nainen zauważyła,
że pierścień towarzyszącego jej mężczyzny, zazwyczaj świecący delikatnym, zielonym światłem, zamigotał i zgasł. Wielki wilk nadal siedział w miejscu głucho warcząc. Derionis nieznacznie poruszył dłonią, odprawiając przyjaciela. Wkroczyli w strefę antymagii.
Podjęli przerwaną wędrówkę. Jechali powoli, nie forsując wierzchowców. Rany dziewczyny były już
prawie całkowicie wygojone, jednak dotyczyło to tylko ran na ciele, bo jej dusza nadal pozostawała rozdzierana bolesnymi wspomnieniami.
Mimo to Nainen z zainteresowaniem przyglądała się puszczy, o wiele dzikszej niż wokół siedziby
Derionisa. Szum drzew układał się w cichą rozmowę. Czasami dziewczyna miała wrażenie, że rozróżnia poszczególne słowa. Wysoko nad ich głowami konary splatały się, tworząc sklepienie nad prowizoryczną ścieżką. Promienie słoneczne z trudem przedostawały się do ziemi, tworząc na niej fantastyczne wzory. Między pniami panował więc półmrok. Dusznym powietrzem nie poruszał nawet lekki podmuch wiatru. Pachniało ono ziemią i wilgotnymi liśćmi. Mimo panującej ciszy las zdawał się tętnić ukrytym życiem. Co jakiś czas odległy odgłos docierał do wędrowców wraz ze swoim echem, zaburzając na chwilę idealny spokój i budząc do życia falę innych dźwięków.
Po krótkim czasie dotarł do nich szmer typowo ludzkich odgłosów. Gdzieś krzyczało dziecko, gdzieś
stukał młotek. Las nie przerzedzał się, ale drzewa stawały się coraz wyższe. Zaczęły one przypominać kolumny jakiejś gigantycznej świątyni. Pomiędzy pniami zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze szałasy i inne prowizoryczny schronienia. Nieliczne promienie słoneczne przebijające się przez korony drzew tańczyły na ich dachach. Przed końmi, czasami nawet w bardzo małej odległości przebiegały bawiące się dzieci, ale ogólnie atmosfera była przygnębiająca.
- Ile osób się tu schroniło? – Nainen przerwała panujące między nimi milczenie.
- Nie wiem. Ciężko to stwierdzić. Ten obszar bardzo wysokich drzew to dość duża przestrzeń
o powierzchni jakiś kilkudziesięciu kilometrów kwadratowych. W tym miejscu osiedliło się około 400- 450 osób. W tym bardzo dużo kobiet z dziećmi – druid popatrzył na nią. Zauważył, że przygląda się bacznie mijanym kobietom. Domyślał się kogo szuka, ale o nic nie pytał.
- Często tu bywasz?
- Nie! Jestem tu pierwszy raz. Natomiast ci ludzie byli u mnie kilka razy, gdy byłaś nieprzytomna. Pytali o to jak gospodarować, żeby nie narazić się na gniew Seloru. Dałem im kilka rad i widzę, że się do nich stosują.
- Gdzie jedziemy? - Nainen odwróciła na chwilę wzrok od mijanych kobiet.
- Szukam Seigielina, on chyba tutaj dowodzi
Znowu zapadła cisza. Nainen mocno zdziwiło, że nie wzbudzają żadnego zainteresowania. Dostrzegła
jednak w oczach mijanych ludzi rozpacz i zwątpienie, co wszystko wyjaśniało.
Po kilku minutach dojechali do niewielkiej polanki, nad którą zawieszona była kopuła z konarów. Na
ich spotkanie ruszył wysoki barczysty człowiek. Derionis szturchnął Nainen wskazując, że jego właśnie szukali. Dziewczyna nie zwróciła jednak na niego żadnej uwagi. Wszystkie jej myśli skupiły się na stojącej kilkanaście metrów dalej kobiecie. Energicznie wydawała ona polecenia grupce mężczyzn.
Dziewczyna prawie bezwiednie zsunęła się z konia. Rzuciła się biegiem w stronę kobiety.
- Mamo ! – głos z trudem przeszedł jej przez ściśnięte gardło – Mamo!
Jasnowłosa odwróciła się błyskawicznie. Na jej zasmuconej twarzy pojawił się pełen niedowierzania
uśmiech, a podkrążonych oczach zapaliła się iskierka. Towarzyszący jej mężczyźni przerwali pracę. Kobieta już biegła w stronę dziewczyny. Obie padły sobie w ramiona.
- Nainen! Moje dziecko! – tylko tyle zdołała wyszeptać łamiącym się głosem
Derionis z uśmiechem przyglądał się tej wzruszającej scenie. A potem zawrócił konia i odjechał bez pożegnania. Doszedł do wniosku, że tak będzie lepiej...

***

Cichy odgłos zwalnianej cięciwy i ozdobiona żółtymi piórami strzała trafiła w sam środek
prowizorycznej tarczy. Po chwili tuż obok wbiła się druga i trzecia. Nainen opuściła łuk i powiodła wymownym spojrzeniem po grupce otaczających ją półkolem chłopców. Wszyscy byli bardzo młodzi. Mniej więcej dziesięcio, jedenastoletni, nieliczni mieli po czternaście lat . Ich rozdziawione w podziwie usta doskonale świadczyły o tym jakie wrażenie zrobił na nich ten mały pokaz łucznictwa.
Dziewczyna odsunęła się i wskazała na pierwszego z brzegu spośród chłopców.
Skrzywiła się, gdy zobaczyła jak niepewnie chwyta broń i jak niezręcznie napina cięciwę. Strzał był
niecelny, tak jak kilka następnych. Drugiemu chłopcu poszło lepiej, wszystkie strzały umieścił w tarczy. Kolejnych dwóch również nie miało zielonego pojęcia o łucznictwie. Grupka która nie strzelała szybko się zmniejszała. Wielu z chłopców nie miało styczności ze strzelaniem, jednak kilku było naprawdę niezłych. Ogólnie mimo dużych braków w wyszkoleniu większość z nich miała szansę być dobrymi łucznikami,. Byli jeszcze bardzo młodzi i powinni mieć czas aby szlifować swoje umiejętności. Czasu jednak nie mieli, nie tylko zresztą na to. Musieli bardzo szybko dojrzeć. W momencie, gdy Safer zapłonęło stracili swoje dzieciństwo. I już nigdy nie będą go w stanie odzyskać. Nainen ze smutkiem pomyślała o tym jak wiele w życiu ich być może ominie.
Ostatni z chłopców przymierzał się właśnie do strzału, gdy zza drzew wypadł zdyszany, czarnowłosy mężczyzna. Wszyscy spojrzeli na niego zdumieni. Nainen chciała go zawołać, ale Rednar znikał już we wnętrzu dużego szałasu będącego siedzibą Seigielina. Dziewczyna nie zwlekając pobiegła za nim. W odległości kilku metrów od wejścia, dobiegła ją gorączkowa rozmowa.
- Około dwudziestu, jadą szlakiem kilka kilometrów w kierunku wschodnim – Rednar mówił
szybko, starając się jednocześnie złapać oddech.
- Jesteś pewien? – głos Seigielina był zafrasowany- Czy to na pewno żołnierze Delaiwen?
W tym momencie Nainen wbiegła do pomieszczenia. Seigielin skinął jej głową na powitanie,
natomiast Rednar nawet nie raczył zaszczycić ją spojrzeniem, czym zresztą nie bardzo się przejęła.
- Tak! To na pewno oni! – mężczyzna był pewien siebie – Wiem co widziałem!
- Co powinniśmy według ciebie zrobić? – do rozmowy wtrącił się, stojący do tej pory w milczeniu, przyrodni brat Rednara – Aldor – Jeśli odkryją jakiekolwiek ślady naszej obecności będziemy straceni, bo pewnie wrócą tu całą armią.
- Uważam, że powinniśmy ich wyeliminować... - Rednar zamilkł pod zdumionymi spojrzeniami. Wszyscy o tym pomyśleli, ale nikt nie spodziewał się, że mężczyzna zaproponuje to tak otwarcie i prawie bez namysłu. – Tak, chyba będzie najlepiej... dla nas wszystkich!
Seigielin odwrócił się w stronę Nainen najwyraźniej chcąc poznać jej zdanie. Dziewczyna wzruszyła
ramionami.
- Wiesz, że nie jestem zwolenniczką zabijania...
- To są żołnierze Delaiwen – nie dał jej dokończyć Rednar – Któryś z nich mógł zabić Tierina. W oczach Nainen pojawił się niebezpieczny błysk. Nie znosiła, gdy ktoś przy niej używał imienia jej zmarłego brata... w jej uszach brzmiało to jak bluźnierstwo,
- Róbcie co uważacie za słuszne! – tylko tyle była w stanie powiedzieć, po chwili jednaj dodała –
Tylko nie narażajcie niepotrzebnie ludzi. Niewielu wśród nas jest zdolnych do walki. Większość z tych chłopców nie ma o niej pojęcia. Część z nich powinna się jeszcze bawić.
- Dobrze, wobec tego decyzja zapadła. Zbierzcie oddział! – Seigielin chwycił za ramię oddalającą się Nainen – Idziesz z nami?
Nie odpowiedziała, ale skinęła głową. W jej oczach dostrzegł rezygnację mieszająca się z chęcią
zemsty. Wybiegła z szałasu, koło którego zgromadził się tłumek gapiów. Ruchem ręki wskazała trzech najstarszych i zarazem najlepiej strzelających chłopców z jej grupy. Od razu wiedzieli o co chodzi. Na ich twarzach zajaśniały uśmiechy dumy. Pozostali wydawali się mocno zawiedzeni, że to nie ich spotkało takie wyróżnienie, ale zdawali się rozumieć, że jeszcze nie nadszedł ich czas.
Po kilkunastu minutach trzydziestoosobowy oddziałek wyruszył za Rednarem, pozostawiając za sobą pełen obaw obóz.



strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[12] |

Komentarze do "Płomień"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.044923 sek. pg: