..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

*

Szary ryś odpoczywał na drzewie krzywo wyrosłym nad idącą tędy leśną dróżką, zerkał spode łba na każdego kto tędy przejeżdżał.
Zwierzę uniosło łeb ze złączonych łap, nastawiło uszy, poruszało nosem, łypnęło wielkimi, kocimi oczyma i zwinie zeskoczyło z drzewa ginąć w zaroślach.
- Wydawało mi się że widziałem kota- powiedział Kostek zerkając w krzaki w które wskoczył przed chwilą ryś.- Tak.. To na pewno był kot.
Naytrel miał kamienny wyraz twarzy. Sztyleciarz to zauważył:
- Co jest, Naytrel?
- Wiesz dobrze, co jest.
- Nie nie wiem.. Oświeć mnie.
- Nie musiałeś naciągać tych ludzi.
- Co?! O to ci chodzi?
- A o co niby? Ci wieśniacy wyskrobią dla nas ostatniego grosza, żeby tylko uratować to dziecko.
- Pheeh... To nie o to chodzi, Naytrel.
- A o co niby? Teraz ty mnie oświeć.
- Człowieku, ja wezmę pieniądze od szlachcica, a nie od zgrai tych obdartych baranków,spokojnie.
- Akurat. Wiesz dobrze że ten szlachetka zapłaci pieniędzmi chłopów.
- To już nie mój, ani twój problem.
- Daj spokój. To jest właśnie nasz problem.
- Głupiś czy co? Ty chyba zapomniałeś jakie jest życie Naytrel. Zapomniałeś że teraz liczy się moneta, bez monety nie ma życia. Wygrywają silniejsi i sprytniejsi i dlatego zarobimy na tym czy ci się to podoba czy nie.
- Nie rozumiesz mnie.
- Masz rację, nie rozumiem.. Jak można żyć tak jak ty? Bez grosza w kieszeni, bez miedziaka, bez dachu nad głową? Jak można walać się po krainie od zajazdu do zajazdu, walczyć za nic, po nic, bez celu.
- Jest cel..
- Jaki? Wybić wszystkich magów?
- Odebrać magię i ...
- Głupi jesteś. A jeżeli nawet, mag też człowiek, jego ci nie żal? Nie żal ci?
Rivelv nie odpowiedział. Nie zdążył, zatkało go. Rycerz pojawił się na drodze ni stąd ni zowąd, niczym zjawa. Był daleko, a z tej odległości rivelv dostrzegł, że mężczyzna ten miał na sobie pełną zbroję, odziany był jak na turniej rycerski. W ręce miał kopię.
Jechał w ich stronę powoli. Bardzo powoli. Jego biały rumak, przystrojony pikowanym kropierzem, brzęczał postronkiem, gryzł wędzidło.
W drugiej ręce rycerz miał tarczę. Na głowie miał hełm wielki, z zasłoną w kształcie szerokiego krzyża.
- A to kto?- zapytał Naytrel.
- Nie widzisz?- zaśmiał się niepewnie Kostek.- Rycerz.
- A co robi w środku lasu? Hm?
- Zbiera grzyby?
Rycerz nie ponaglał konia. Jechał przed siebie spokojnie, bardzo spokojnie. Jego rumak szedł przed siebie z gracją, szedł w wyuczonym marszu, wysoko unosił kopyta. Rycerz patrzył w ich stronę. Siedział w siodle sztywno. Milczał, nie gestykulował. Zatrzymał konia w odległości trzydziestu kroków od nich.
Rivelv milczał. Zobaczył że rycerz siedział w sporym siodle kopijniczym, oprócz kopii i tarczy miał nadziak przy siodle, toporek za pasem i miecz u boku. Był groźnym przeciwnikiem.
Kostek zaczął rozmowę:
- Witam waszmość. Co robicie tu w lesie panie? Sami?
Rycerz poruszył hełmem.
- Wy kto?- zabuczał z wnętrzności hełmu.
- Podróżni. A wy ? Panie?
- Na przód chcę wiedzieć czy li ze szlachcicami mam sprawę.
- Ze szlachcicami, mości rycerzu- odparł Kostek kłaniając się w siodle.- Jam jest Findariel de Bonteht. A to mości Naytrel z Dharmonu.
Rycerz poruszył hełmem. Zbrojną rękawicą uderzył się w prawą pierś.
- Jam jest Hern z Talikard. Jestem tu w poszukiwaniu demona, który spokój kapłanów w świątyni Talikardzkiej zakłóca.
- My także- odparł Kostek.- I sami panie tu jesteście?
- Skądże. Skoro i wy szlachcice, zapraszam do obozu. Jest tam napitek i jadło. Za mną!
Na miejsce dojechali w ciszy. Kostek i Naytrel, za plecami rycerza wymieniali ze sobą tylko spojrzenia, jakby bojąc się cokolwiek powiedzieć. Obóz znajdował się na rozległej polanie, przy wysokich skałach, na wydeptanej i ubitej trawie, otoczonej lasem. Nie rozpalone ognisko czekało na ogień nieopodal skał. Bardziej pod nimi stał wóz wyładowany po brzegi beczkami, futrami, przeróżnymi skrzyniami i bronią. Zaraz za nim, stała mała dwukółka, zaprzężona w osiołka, z którego wyprzężeniem męczyła się jakaś kobieta. Oprócz tego, na polance pasły się cztery konie, których właścicielami byli najpewniej mężczyźni siedzący przy ognisku: otyły grubasek w habicie o wyglądzie mnicha, mężczyzna odziany w kolorowe szaty, długowłosy, żujący prymkę tabaki i łysawy mężczyzna, z obandażowaną głową.
- To twoi kompani, mości Hernie z Talikard?- przerwał milczenie Kostek.
Rycerz odwrócił się do nich i dopiero teraz uniósł zasłonę w kształcie krzyża, odsłaniając twarz. Był mężem w sile wieku, o twarzy zapracowanego mężczyzny, naznaczoną wieloma niepotrzebnymi zmarszczkami.
- Tak- powiedział.- Chodź nie ze wszystkimi wyruszyłem z Talikardu na poszukiwanie demona. Chodźcie.
Kopię i hełm rzucił na ziemię, sam zgramolił się powoli z siodła, rozejrzał się dookoła i zagwizdał.
Zza wozu wychyliła się ryża czupryna, potem piegowata buzia, a na końcu wybiegł zza niego mały chłopak w odzieniu giermka.
- Chodź tu Felst, podrostku jeden!- zawołał Hern.- Com ci mówił chłopcze?
- Wybaczy pan- przeprosił chłopak i zaczął odpinać pasy trzymające napierśnik rycerza. Potem wziął się za wspornik kopii, taszki i folgowy fartuch. Na końcu oswobodził rycerza z nakolanników i ciężkich butów z ostrogami, a zrobił to tak szybko, że nie wiadomo kiedy, z wielkiego blaszanego rycerza, sir Hern zmienił się w tylko dobrze zbudowanego mężczyznę.
- Zapraszam- powiedział kierując się w stronę kompanii siedzącej przy ognisku.
Naytrel i Kostek dopiero teraz zwrócili uwagę na to, że przez cały czas mieli otwarte gęby ze zdziwienia. Zsiedli z koni i ruszyli za rycerzem.
- Oto mężowie Findariel de Bonteht i Naytrel z Dharmonu- przedstawił ich Hern.
Z ludzi siedzących przy ognisku, tylko mnich uniósł się z miejsca i uśmiechnął przyjacielsko.
- Brat Morten, panowie- powiedział ściskając ich dłonie.- Zawsze do usług.
- To mój kompan.- wyjaśnił rycerz- Z nim i tym podrostkiem Felstem ruszyliśmy z Talikard w te lasy. Ci panowie i tamta dama, to napotkani tutaj poszukiwacze owego demona. A więc moi i wasi przyjaciele.
Inni mężczyźni siedzieli na swoich miejscach. Zerkali na nowo przybyłych. Kobieta mocowała się z uprzężą osiołka.
Kolorowo odziany mężczyzna, jeden z tych siedzących przy ognisku, miał kpiący wyraz twarzy, jego ubiór przypominał strój jaki zwykli nosić błaźni na dworach królewskich.
Różniło ich tylko to, że ten mężczyzna miał u boku długą szpadę, a błaźni na dworach, zwykli nosić tylko zabawnie wyglądającą kukiełkę.
- Witam- powiedział podając rękę. Nie wstał.- Nazywam się Milton E. Milton. Witam nowych. Skąd to wiatr przyniósł?
- Z Viliany- uśmiechnął się Kostek.
- Viliana?- zapytał nagle łysy z obandażowaną głową siedzący obok.- To tam gdzie ten rivelv jatkę urządził tak?
Kostek zerknął na Naytrela.
- No- powiedział.
- Cholera- parsknął łysy.- Jestem Herfryn, „Sznyta" i byłem wtedy w Vilianie, razem z moimi druhami. Dowodził nami Castor zwany Krwawym, mocarz nad mocarzy. Gdy część moich druhów pojechała do wsi, ja zostałem w kasztelu, żeby pilnować czarownika nazywanego Dewiuszem. We wsi rivelv zabił mego przyjaciela. Prosto w pierś mu trafił. Pies jeden. A później sam Castor wrócił do kasztelu ze smutną nowiną, ze wściekłości zaczął nas wszystkich obijać. Więc uciekłem.
- Ciekawe- podał mu rękę Kostek.
- A wy panie?- sztyleciarz zwrócił się do kolejnego mężczyzny, tego długowłosego.
- To Anzeer- przedstawił go Herfryn nazywany „Sznytą".
Anzeer podziękował Sznycie przelotnym spojrzeniem, wypluł za siebie prymkę żutej tabaki i wstał.
- Anzeer- przedstawił się wyciągając żylastą, pokaleczoną rękę- Łowca, tropiciel i najemnik. Jestem przywódcą tej drobnej gromadki.
Naytrel stał z tyłu w milczeniu. Łowca miał poważną twarz. Szorstką nieogoloną brodę, wystające kości policzkowe, puste, czarne oczy. Bez wyrazu.
Na czerwoną koszulę, narzucony miał kawał grubej ćwiekowanej skóry, sprawiającej wrażenie prymitywnego naramiennika. Koszulę spiętą miał szerokim pasem, a przy nim zwykły, wyszczerbiony miecz. Na nogach wysokie jeździeckie buty z ostrogami.
- Mesfa!- zawołał Anzeer, najpewniej do kobiety mocującej się z uprzężą osiołka. Dziewczyna obróciła się w ich stronę. Kostek uśmiechnął się od ucha do ucha.
Mesfa nie była pięknością, ale Naytrel wiedział że jego nierozgarnięty kompan i tak zrobi zaraz jakieś głupstwo.
A odziana była w skórzany, obcisły strój jeździecki z czarną kurtą przyozdobioną paciorkami i łańcuszkami. U pasa miała mały sztylet i kord, którego rękojeść zdobiło doń przywiązane orle pióro.
Spojrzała na nich zaskoczona. Jak na kobietę miała krótkie włosy; zakrywały jej zaledwie szyję. Ich kolor był nad wyraz dziwny. Naytrel stwierdził jednoznacznie, że kobieta nie raz je farbowała, czy to tylko dla zabawy, czy ku uciesze kompanii, czy też może należała wcześniej do jakiegoś szczególnego ludu, którego zwyczajem było farbowanie pasemek włosów, tak jak ona to robiła. Nie wiedział tego. Domyślał się jednak, że nie mogła być wojowniczką. Żadna blizna nie znaczyła jej twarzy; twarzy niezbyt pięknej, ale mającej swój własny urok. Tak jak ona.
- Findariel de Bonteht- wyszczerzył się Kostek padając w ukłon przed idącą Mesfą. Dziewczyna nie zwolniła kroku, zignorowała go i wyminęła stając przy Anzeerze, obejmując go czule.
- Miło mi, tak czy inaczej- wzruszył ramionami sztyleciarz.
- To jest Mesfa, panowie- powiedział Anzeer: łowca, tropiciel i najemnik.
- Ładna Mesfa- pomachał jej Kostek.
Łowca zamilkł. Puścił mu wrogie spojrzenie.
- Niedługo zmierzch nadejdzie- przerwał Hern.- Przygotujmy się więc na noc. Czas przygotować pieczeń i napitek wyciągnąć z juków. Dalej Felst! Wyskrobku jeden! Dalej! Wyjmij dzbany i antałki! A żwawo!

4.

Ognisko płonęło. Jasne płomienie mknęły ku gwiazdom liżąc czerń nocy.
Wszyscy wpatrywali się w ogień. Braciszek Morten stroił lutnię, rycerz Hern obgryzał nabity na kij kawał rozszarpanego mięsiwa, z tyłu za nimi mały Felst oblizywał palce kończąc właśnie swój kawałek kolacji.
Czwórka pod komendą Anzeera siedziała po drugiej stronie ogniska. Herfryn „Sznyta" wycierał usta kawałkiem szmaty. Twarz umazaną miał w tłuszczu.
Milton E. Milton spał. Mesfa zerkała na Naytrela, leżąc na kolanach swego mężczyzny. Rivelv jednak nie zwracał na nią uwagi. Nie spuszczał z oczu Herfryna. Dziwił się że go jeszcze nie rozpoznał. Wszak to on, nikt inny zabił strzałem z kuszy jednego z tych najemników w wiosce Vilianie. Wiedział, że prędzej czy później to nastąpi. Dlatego też zwrócił na niego swoją uwagę. Herfryn na szczęście zajęty był wyłącznie ocieraniem twarzy z tłuszczu.
Kostek który cały czas siedział obok rivelva zniknął. Gdy Naytrel zwrócił na to uwagę, po sztyleciarzu została tylko wygnieciona trawa na której siedział.
Anzeer żuł prymkę tabaki. Zauważył jego zdziwienie wywołane nagłym zniknięciem przyjaciela.
- Poszedł gdzieś sobie- powiedział jedną ręką gładząc włosy Mesfy.
- Zobaczę- odparł rivelv wstając.
- Pewnie poszedł się odlać. Daj mu spokój.
- Zobaczę.
Anzeer zrobił wredną minę:
- A co wy? Za rączki się prowadzacie?
Mesfa patrzyła na rivelva. Naytrel spojrzał na nią. Na Anzeera, potem znów na nią. Nie spuszczała z niego wzroku.
Nie minęła chwila, usłyszał w oddali głośne beknięcie, wtedy usiadł na miejsce.
- Już jestem!- z ciemności wyłonił się Kostek.- Podlałem krzaki jak trzeba... Anzeer uśmiechnął się paskudnie. Splunął w ognisko.
- Mówiłem- powiedział.
- Co mówiłeś?- sztyleciarz usiadł na swoim miejscu.
- Żeś krzaki podlał.
- A ty skąd wiedziałeś?
Anzeer odwrócił wzrok. Był zły.
Braciszek Morten uderzył w struny lutni zwracając ich uwagę. Zaczął grać spokojną, cichą melodię. Mesfa uśmiechnęła się i położyła wygodniej na kolanach Anzeera.
Kostek zbliżył się do Naytrela, podał mu kubek z winem:
- Znalazłem kogoś w dwukółce – szepnął tajemniczo.
- Co?
- W dwukółce tych łowców. Znalazłem tam kogoś.
- Kogo znalazłeś?
- Ciszej, Nayt. Idź i zobacz. W dwukółce leży. Mały taki, chyba mocno go obili.
Rivelv wypił wino, wstał, otrzepał spodnie i poszedł niknąc w czerni nocy. Wokół panował nieprzenikniony mrok, śpiewały cykady, huczały sowy. Tylko księżyc i ognisko dawały tu nikłe światło pozwalające dojrzeć co większy kamień i uniknąć ewentualnego potknięcia się.
Doszedł do głazów. Usłyszał głośne chrapanie dochodzące ze stojącego tutaj wozu. To zapewne Milton E. Milton, pomyślał rivelv. Facet ubrany jest jak błazen. Kto wie czy śpi, czy tylko udaje. Z takimi nigdy nic nie wiadomo.
W dwukółce leżał zakneblowany niziołek. W każdym razie przypominał niziołka. Był mały, beczkowaty i odziany w śmiesznie wyglądający zielony mundurek z mankietami na których wyszyty miał krótki napis: „Bereen". Jego pyzatą, obrośniętą twarz zniekształcały ciemnogranatowe siniaki; jeden zamienił jego oko w pulchną śliwę.
- A jednak Kostek był trzeźwy- mruknął do siebie Naytrel.
Poklepał go po twarzy, ocucił. Gdy niziołek otworzył zdrowe oko, rivelv nakazał palcem milczenie i wyciągnął z jego ust brudną szmatę.
- Cicho- powiedział.
Niziołek oblizał suche wargi:
- Ty nie jesteś jednym z nich, panie- zaszeptał.
- Ty chyba też nie.
- Nazywam się Berfod Bereen, z Talikardu pochodzę.. Pomóżcie mi!!
- Ciszej!!
- Ajj.. Wybacz mi panie..
- Co ty tu robisz?- zapytał rivelv.
- Wracam z Aplegate, z targów.. Wiozłem trunki, skóry i wybitą Aplegadzką stal do Talikard, gdzie mam w posiadaniu gospodę.
- A co tu robisz?
- Nie pamiętam zbyt wiele..- zmarszczył brwi Berfod- Gdyśmy przez most na ostępie przejeżdżali, napadli nas zbóje i ograbić chcieli... A to sprytne gady!
- Nie miałeś ochrony karle?
- Miałem Vighiego! Po co mi ochrona..- oburzył się niziołek- I żaden ze mnie karzeł ty.. Ty.. Coś ty w ogóle za jeden?!
- Ciszej! Jeśli jeszcze raz się wydrzesz wetknę ci tą szmatę z powrotem w gębę.
- Aj... Wybaczy pan.. Pomożesz mi?
- Najpierw muszę się dowiedzieć co ty robisz w tej dwukółce.
- Leżę w dwukółce!?- zakrzyknął niziołek.
Naytrel szybkim ruchem zatkał mu usta wygniecioną szmatą. Rozejrzał się szybko. Berfod szamotał się jak szalony, próbował wypluć brudną tkaninę.
Usłyszał kroki.
Pech, pomyślał. Ktoś usłyszał krzyki tego małego kretyna.
Powoli sięgnął po szable, nie wyciągnął ich z pochew. Ktoś szedł od ogniska. W świetle ognia, Naytrel zobaczył zgrabną, szczupłą kobiecą sylwetkę.
- Spokojnie- usłyszał- Nie obawiaj się mnie.
Rivelv zmrużył oczy. To była Mesfa.
- Czego chcesz?- zapytał niepewnie- Ja już wracam do obozu.
Mesfa podeszła do niego. Spojrzała mu w twarz. Uśmiechnęła się.
- Pewnie, że tak. Nie bój się. Niczego nie powiem.
- Niby czego nie powiesz?
- Nie umiesz kłamać, podróżniku. Jak się tam nazywasz?
- Naytrel.
- Wiem że rozmawiałeś z karzełkiem. Słyszałam wszystko.
Jest źle, pomyślał Naytrel.
- Ale nic nikomu nie powiem- Mesfa podeszła do dwukółki- Nie narażę cię na gniew Anzeera.
- Niby dlaczego miałabyś tego nie zrobić, pani?
- Bo Anzeer, to zły człowiek a ja jestem jego łuczniczką.
- W takim razie dlaczego się go trzymasz?
- Gdybym tylko mogła, już dawno bym go opuściła. Ale jest to nie możliwe. Nawet jeżeli udałoby mi się uciec, prędzej czy później złapałby mnie i ukarał.
- Więc co zrobisz?
- Opowiem ci coś, Naytrel. Posłuchasz?
Uniósł brwi ze zdziwienia. Zaskoczyła go.
- Posłucham- odparł.
- Chodź. Usiądź obok mnie. Nie bój się. Nikt tego nie zobaczy.
Usiadł.
- Pochodzę z Fliari. Wiesz gdzie to jest?
- Fliari czyli..
- „Wiśniowe Wzgórza" wiesz gdzie to jest?
- Nie.
- To malownicza wioska na południe stąd. Daleko na południe-zastanowiła się chwilę-Cholera już sama nie pamiętam.. Nie wiem czy bym tam trafiła.
- Do domu zawsze się trafia- uśmiechnął się lekko rivelv.
- Wiesz jak długo nie widziałam domu? Wiesz jak dawno mnie tam nie było? Bardzo dawno. I raczej tam nie wrócę.
- Dlaczego?
- Wiesz kim jest Anzeer? Kim jest Milton i Sznyta? Wiesz kim ja jestem? Jesteśmy... – przerwała. Widać było, że kolejne słowa przychodzą jej z trudem- Jesteśmy złodziejami, mordercami i najemnikami. Porywamy ludzi, żeby potem sprzedać ich na jakimś targu, jak przedmioty.
Naytrel zmarszczył brwi.
- Napadliśmy na tego niziołka który leży w dwukółce. To jego wóz. Dwukółka należy do tego rycerza Herna, czy jak mu tam.
- Dlaczego mi to mówisz?
- A komu mam to niby powiedzieć? Jestem uwięziona, Naytrel. Niedawno dowiedziałam się, że krótko po moim wyjeździe mój rodzinny dom spalono a rodziców wywieziono gdzieś poza granice.
- Anzeer?
- Nie wiem. Pragnę żeby to nie był on.
- Dlaczego?
- Bo... Sama nie wiem.. Chyba go...
- Rozumiem.
- Ale to już było.. To uczucie minęło. Teraz nikomu nie mogę ufać. Teraz nie mogę nikomu.
Tylko tobie.
- Dlaczego akurat mi? Skąd wiesz kim jestem? Nie znasz mnie przecież. Mogę być gorszy niż Anzeer.
Niespodziewanie przywarła do niego, pocałowała.
- Znam.. Nikt nie patrzył na mnie tak jak ty.
- To ty na mnie się patrzyłaś...
- Na razie chcę tylko jednego- szepnęła cicho kładąc mu dłoń na udzie.
- Czego?
- Zobaczysz...- przybliżyła się jeszcze bardziej.




strony: [1] [2] [3] [4]
komentarz[12] |

Komentarze do "Rivelv - demon"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.046505 sek. pg: