..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0


Pozostawiłam ten jakże fascynujący pokój i obeszłam resztę gospodarstwa. Kilkanaście metrów dalej, stał mały kurnik, w którym mieszkały trzy dość dorodne kury i jeden kogut. Wkurzył się trochę na mój widok, ale szybko się odsunęłam od drzwiczek, więc uniknęłam śmierci przez zadziobanie.
Młyn wyglądał na dość stary, ale nadający się do użytku. Nie był wysoki, miał może jakieś pięć metrów. Wyglądał raczej jak ozdoba, niż budynek użytkowy. Kiedy chciałam wejść do środka, okazało się, że drzwi są zatrzaśnięte. Cóż, nie mam jeszcze pewności, że to tu ukrywa się demon, więc włamywanie się nie miało sensu i byłoby raczej nierozsądne.
Na koniec zostawiłam sobie stodołę. Od razu przykuła moją uwagę, ale oględziny (przynajmniej powierzchowne) domu, wydały mi się ważniejsze.
Stodoła była raczej niewielka. Nie była zamknięta, więc postanowiłam zwiedzić ją od środka.
Było tam pełno siana. Oprócz tego, pod ścianą stały widły, szpadel i grabie. Ot, zwykła chłopska stodoła.
Kiedy tak się po niej przechadzałam, potknęłam się o coś. Kiedy schyliłam się, żeby zobaczyć, co było przyczyną mojego niespodziewanego potknięcia zauważyłam coś przypominającego klapę w podłodze. Odgarnęłam siano. Tak, to była klapa w podłodze. Ale bez klamki, czy czegoś innego służącego do podnoszenia. Stawałam na nią, siadałam, naciskałam rękami, próbowałam podważyć nożem, ale nie drgnęła. Tu byłby potrzebny Bernard, on zna się na takich rzeczach. Ale o tej klapie nie wolno mi zapomnieć. Tak samo jak o zwiedzeniu młyna.
Trochę za długo zamarudziłam przy oglądaniu gospodarstwa. Kiedy wyszłam ze stodoły, zobaczyłam idących z daleka ludzi, którzy wracali z kościoła. Musiałam szybko się wymknąć, żeby nikt (zwłaszcza Hanz albo Anna) mnie nie zauważył. Na szczęście udało się i już po kilku chwilach spokojnie maszerowałam do karczmy, gdzie miałam spotkać się z Żyłą i Bernardem.
Chłopcy już tam na mnie czekali. Widać było, że czują się nieswojo, w tak cichej karczmie. W Jurgensburgu w takich miejscach trudno było usiedzieć nie odnosząc żadnych obrażeń, a tutaj nikt ich nawet nie zaczepił, tylko jakaś dziewczynka przestraszyła się Żyły. Dlaczego ja się z nim zadaję?
Usiadłam przy stole ich wypytałam.
- I co? – nachyliłam się do nich, żeby nie podsłuchał nas nikt postronny.
- Jego matka nazywa się Lobelia. Mieszka w parterowym domu z białego kamienia. Prawie w ogóle jej nie było, bo ciągle chodziła do kościoła. Kiedy wracała, odmawiała dziesiątkę różańca, zjadała obiad, robiła pranie, znowu odmawiała dziesiątkę i szła na drugą mszę. – Bernard wzruszył ramionami, a Żyła powiódł łakomym wzrokiem za kobietą, która właśnie weszła.
- A co ty znalazłaś? – Bernard kiwnął głową a moją stronę, a Żyła bardziej się nachylił, żeby nie uronić ani jednego słowa.
- Anna Mabon mieszka z Richterem i będzie miała dziecko. Richter ma spore gospodarstwo. Dom, młyn, kurnik i stodołę. Młyn był zamknięty, a w stodole jest klapa w podłodze, której nie mogłam otworzyć. Trzeba będzie jeszcze porozmawiać z matką Godryga i Richterem. A potem sprawdzić, czy to o niego chodzi. I koniec. Wracamy do Jurgensburga.
- Świetnie. Tutaj się żyć nie da…- Żyła rozejrzał się z niechęcią po karczmie.
- Co ty nie powiesz…dobra, zrobimy tak. Bernard pójdzie ze mną do Richtera, a ty Żyła popilnujesz Lobelii. Jasne? – rzuciłam im pytające spojrzenie.
- Jasne. – obaj kiwnęli głowami.
- No to zbieramy się. Chodź Bernard.
- To już? – spojrzał na mnie z wyrzutem.
- A chcecie wracać do Jurgensburga? – spojrzałam na niego ponaglająco i od razu zerwał się z krzesła. Żyła dopił tymczasem piwo i również wyszedł.
Słonce grzało nas mocno w plecy, kiedy szliśmy do gospodarstwa Richtera. Bernard rozglądał się ciągle jakby sprawdzał, czy ktoś nas nie śledził. Nie podzielałam jego obaw. Zamiast tego, wsłuchiwałam się w śpiew ptaków, które nas otaczały.
Kiedy doszliśmy do gospodarstwa, wepchnęłam Bernarda w krzaki i ukryłam się tam razem z nim. Zauważyłam bowiem Annę, która wychodziła z domu. Mówiła coś w stronę drzwi, ale nie usłyszałam, co. Odczekałam, aż odejdzie poczym nachyliłam się do Bernarda.
- Pójdziesz do stodoły i znajdziesz tą klapę, o której ci mówiłam. Później wrócisz tutaj i zaczekasz na mnie. Zrozumiałeś?
- Idę, sprawdzam, wracam. Jasne. – kiwnął głowę i odszedł. Popatrzyłam jeszcze jak wchodzi do stodoły i poszłam do domu Hanza.
Zapukałam. Po chwili usłyszałam kroki, a potem skrzypnięcie zawiasów, kiedy drzwi się otworzyły. Przede mną stał Hanz Richter.
Trzeba było przyznać, że jest przystojny. Miał jasne loki i zielone oczy. Był dość wysoki, ale niższy ode mnie. Wrażenie psuły tylko jego pożółkłe zęby.
- Hanz Richter? – weszłam do środka odpychając go na bok. Spojrzał na mnie pytająco – Tak się nazywasz, prawda?
Nie odpowiedział, tylko pokiwał głową. Wskazał ręką jakiś kierunek, poczym zaprowadził mnie do pokoju, w którym stał stół. Ten sam, który widziałam przez okno. Usiadłam, a Hanz przyniósł butelkę z jakimś przeźroczystym płynem i dwa gliniane kubki.
- Pije pani? – miał dość niski głos; pokiwałam głową, więc nalał mi i sobie. Upił łyk i zapytał – Co panią tu sprowadza? Chociaż ważniejsze jest chyba, kim pani jest….
- Nazywam się Maria. Jestem przyjaciółką Anny…- kłamstwo nie było wielkie, więc łatwo przeszło mi przez usta – Bardzo się o nią martwię. Powiedziała, że dziwnie się zachowujesz i boi się o ciebie. Jakby…coś cię opętało.
Celowo użyłam tego słowa. Chciałam sprawdzić, jak na nie zareaguje. Czy tylko mi się wydawało, czy drgnęła mu powieka? Chyba jestem coraz bliżej rozwiązania.
- Nie wiem dlaczego. Nic mi nie mówiła…- odwrócił się, a ja niepostrzeżenie wrzuciłam mu kilka ziarenek do kubka. Były to nasionka dziwnego kwiatu, nie pamiętam jego nazwy, powodujące wzmocnienie działania alkoholu. Osoby podchmielone mówią czasem rzeczy, których normalnie nigdy by nie powiedziały. Nie wiem, czy sztuczka uda się, jeśli w chłopcu jest demon, ale mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem.
- Oczywiście, że nie. Nie chciałam wprawiać cię w zakłopotanie. Ona ma takie dobre serce…- udałam wzruszenie – Poza tym, źle się czuje po śmierci Godryga. Czuje się winna. Myśli, że nie powinna wychodzić za ciebie. Przez pamięć na niego. – kłamstwa były szyte grubą nicią, ale skąd miałam wiedzieć, czy nie jest tak naprawdę?
Chłopak wydawał się trochę zakłopotany, może nawet zdenerwowany. Wspomnienie rywala na pewno musiało być bolesne. Napił się, a po wyrazie jego oczu wywnioskowałam, że nasiona na niego podziałały. Może nawet silniej, niż się spodziewałam.
- Godryg był…nie mógł dać jej dziecka. Jak mogłaby być z nim szczęśliwa? – jego głos zasugerował pytanie.
- Jest taka młoda…- poddałam, żeby zachęcić go do kontynuowania tematu.
- Ale jak kobita, to dzieci mieć musi – napił się jeszcze raz i język zaczął mu się plątać – To jak tamten umarł, to do mnie przyszła, żeby ją pocieszyć. To było…- uśmiechnął się, na wspomnienie tamtego wydarzenia. Domyśliłam się, co się stało – No i zbrzuchaciała. To i wyjść za mnie musi, bo inaczej ją ubiczują. Bo to u nas takie prawo. – spojrzał na mnie dziwnie i uśmiechnął się – Z tobą też bym się zabawił – położył się na stole i zasnął.
- Idiota – mruknęłam i wyszłam.
Poszłam na piętro. Był tam tylko jeden pokój. Drzwi były zamknięte tylko na klamkę, więc weszłam.
Na środku pokoju stało coś w rodzaju ławy, stołu, rzeźbionego w mahoniowym drewnie. Dotknęłam go ręką. Drewno było lodowate. Zaraz, zaraz. Drewno? W pokoju? Lodowate?! Coś tu jest nie tak.
Obejrzałam osobliwy przedmiot dokładniej. Stał na czterech mocnych nogach, które były tak samo zimne. Ale pod spodem coś było. Jakiś wzór, wyryty najprawdopodobniej nożem. Weszłam pod stół. Jakieś stworzenie…coś jak groteskowy obraz dziecka. Ohydne. Przeszedł mnie dreszcz i wstałam. Zeszłam na dół, upewniłam się, że Richter wciąż śpi i wyszłam z domu.
Skierowałam się do krzaków, gdzie czekał na mnie Bernard. Siedział (a właściwie pół leżał) na trawie. Kiedy mnie zobaczył, natychmiast się podniósł. Usiadłam koło niego i nachyliłam się, żeby krzaki lepiej mnie zasłoniły.
- I co?
- Dziwna ta klapa. Na środku, w jednej desce, jest maleńka dziurka. Jak się w nią wsadzi nóż, to można podnieść, jak za klamkę – wzruszył ramiona.
- A co było pod nią? – ponagliłam go, bo jeszcze nie skończyliśmy naszej pracy tutaj.
- Spichlerz. Wina, mięso, sery. Chłopek jest bogaty.
- Na pewno? Tylko to?
- Nic więcej. Co teraz? – spojrzał na mnie pytająco.
- Idziemy do młyna. – powiedziałam i wstałam.
Nic nie powiedział, tylko poszedł za mną.
Młyn był zamknięty, tak samo jak przed południem. Bernard wsadził nóż pomiędzy drzwi a framugę, trochę nim pokręcił i drzwi się otworzyły z cichym skrzypnięciem.
Było tu kilka worków, większość ze zbożem i kilka z mąką. Pyzatym, trochę drewna i bele jakiegoś materiału. Ot, składzik.
Oglądaliśmy wszystkie ściany, podłogę. Nagle, Bernard świsnął przez zęby, że aż podskoczyłam i przywołał mnie do siebie.
Pokazał mi małe wgłębienie w ścianie. Kiedy je nacisnął, ściana naprzeciwko nas, no, przesunęła się, ukazując schody prowadzące w dół.
Wzięłam małą szczapę drewna, a Bernard wykrzesał ogień. No to mamy pochodnię.
Szliśmy równo, bo schody były dość szerokie. Znajdowaliśmy się już kilka metrów pod ziemią, tego byłam pewna.
Schody skończyły się i staliśmy przed trójkątnymi drzwiami. Bernard pchnął je lekko. Uchyliły się. Weszliśmy tam powoli. Zauważyłam, że Bernard ściska w ręku sztylet. Więc nie byłam osamotniona w tej kwestii.
Nagle, zapłonęły światła. Tak, jakby jakaś niewidzialna ręka rozpaliła świecie w kandelabrach. I naszym oczom ukazał się ohydny widok.
Wszędzie, dosłownie wszędzie, była krew. Pod ścianą, leżały zwłoki, rzucone niedbale na sterty. Śmierdziało tu tak, że przez chwilę kręciło mi się w głowie. Miałam już dość. Wiedziałam wystarczająco dużo, żeby przygotować ostatnią fazę planu.
- Wracamy Bernard – szepnęłam.
Pokiwał głową i wróciliśmy do młyna. Tam, nacisnął wgłębienie i ściana wróciła na swoje miejsce. Wyszliśmy i skierowaliśmy się z powrotem do miasta. Musimy wrócić teraz do karczmy, gdzie powinien czekać na nas Żyła.
Jutro rano to zakończę. Dzisiaj w nocy złożymy wizytę Annie Mabon i dowiemy się wszystkiego, co jest nam potrzebne. Sprawdzanie matki Godryga sobie odpuszczę.
Pozostała jeszcze jedna kwestia. Teoretycznie, powinnam oddać sprawę pod sąd Świętego Officjum. Ale jego najbliższa siedziba znajdowała się dwa dni drogi stąd. Podróż tam nie miałaby sensu, a w ciągu dwóch, a właściwie czterech (wliczając powrót) wiele może się zdarzyć. Dlatego po zakończeniu wszystkich działań, wybiorę się tam razem z „dowodami”
Żyła, tak jak się spodziewałam, czekał na nas w karczmie. Wyglądał na wściekłego (a właśnie, skąd on ma tego siniaka pod okiem). Kiedy poznałam przyczynę (siniaka i wściekłości Żyły), o mało nie umarłam ze śmiechu. Okazało się, że kiedy wrócił z pod domu Lobelii (która poszła spać), zaczął zaczepiać jakąś dziewczynę. Doszłoby zapewne do… „rękoczynów”, ale przyszła matka owej panny i spuściła Żyle łomot. On, zawodowy morderca, pobity przez staruszkę!
Kiedy skończyłam się z niego naśmiewać (trochę mi to zajęło), przeszłam do konkretów.
- Złożymy dzisiaj wizytę pewnej młodej damie. Trochę z nią sobie porozmawiamy i pójdziemy do jej ukochanego. Tam zabawimy się…mniej przyjemniej, a jutro wieczorem wyruszymy do Jurgensburga. Co wy na to? – zapytałam, a chłopcy uśmiechnęli się. Ja też. Miałam już dość tego miasta.
Kazałam im poczekać w karczmie, po czym wybrałam się do księdza. Siedział w ogródku na tyłach plebani i przyglądał się zwiędłym marchewkom.
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, ojcze. – powiedziałam, a on odwrócił się powoli w moją stronę.
- Na wieki wieków. – ukłonił się lekko – Dowiedziała się pani czegoś?
- Więcej, niż bym sobie życzyła. Muszę księdza prosić o kilka rzeczy.
- Czego pani potrzebuje? – podszedł do mnie a w jego oczach malowało się pytanie.
- Wody święconej, krzyża…i szczerej modlitwy – dodałam, po chwili namysłu.
- Chodźmy do kościoła.
Trzeba przyznać, ksiądz obdarował mnie szczodrze. Dostałam metalowy krzyż (nie jakieś tam dwa kawałki zbitego drewna) z rzeźbioną postacią Chrystusa, flakonik wody święconej i biblie po łacinie (nie wiem, skąd taką miał, ani czy się przyda, ale strzeżonego Pan Bóg strzeże). Kiedy wychodziłam, widziałam, jak klęczał przed ołtarzem i modlił się półgłosem. Mam nadzieję, że za mnie.
Chłopcy byli już gotowi. Kiedy weszłam do karczmy, oboje poderwali się i stanęli niemal na baczność. Uśmiechnęłam się na ten widok. Pora iść do Anny.
Kiedy z nią rozmawiałam, dokładnie powiedziała mi, gdzie mieszka. Od karczmy, w której byliśmy, trzeba iść na główny rynek, po czym wejść w uliczkę na wschód. Anna mieszka w parterowym domu z jasnej cegły.
Odczekaliśmy kilka godzin, poczym pod osłoną nocy, wkradliśmy się do domu. Anna siedziała przy oknie haftując. Nie usłyszała trzaśnięcia drzwi ani kroków Żyły, który stanął za nią i przyłożył jej sztylet do gardła, nakazując milczenie. Bernard przywiązał jej ręce i nogi do krzesła, żeby mieć pewność, że nie będzie próbowała ucieczki. Stanęłam przed nią, a jej oczy stały się wielkie jak spodki.
- Maria?!- zapytała, a w jej głosie słychać było panikę.
- Maria de Valés, egzorcystka Jego Ekscelencji, biskupa Jurgensburga. – podniosłam przedmiot, który upuściła. Była to haftowana (oczywiście przez nią) narzuta, taka, jaką kładzie się na kołdrze – Ładne. To dla dziecka?
- Co? Skąd ty…? – zamilkła, bo Żyła docisnął nieco sztylet.
- Ty odpowiadasz, pani pyta. Jasne? – zaszeptał jej prosto do ucha. W odpowiedzi pokiwała głową.
- To dziecko Hanza czy demona, który nim włada? – spytałam bez cienia ironii.
Z oczu Anny popłynęły łzy. Była to aż nazbyt wyraźna odpowiedź. Nachyliłam się do niej tak, żeby patrzyła mi prosto w oczy.
- Kiedy? – spytałam, wiedząc, że dziewczyna zrozumie, o co mi chodzi.
- Po śmierci Godryga – powiedziała, przełykając łzy.
- Dlaczego?
- Hanz nam groził. Powiedział, że jak nie będę z nim spółkować, to zabije Godryga. A ja go kochałam…- głos uwiązł jej w gardle, a ja poczekałam, aż się uspokoi – A ja się nie zgodziłam. Nie chciałam. I wtedy…on do nas przyszedł. To było ohydne. Jakby coś z niego wyszło…i to coś, to…- odwróciła się i rozpłakała.
- Zabiło Godryga. Co było później? – nie chciałam jej stresować, ale czas nas naglił.
- Rzucił mnie na łóżko i…i…- przygryzła wargi i spojrzała na mnie błagalnie.
- Rozumiem. – wstałam i powiedziałam do Bernarda – Zwiąż ją i idziemy.
Chłopcy szybko się uwinęli i już parę minut później staliśmy przed młynem. Żyła pilnował Anny, a Bernard poszedł sprawdzić, czy Hanz jest w podziemnym pokoju. Wrócił po chwili i powiedział, że go tam nie ma. A więc pokój z czarnym stołem.
- Chodźcie – szepnęłam i cicho jak cienie pobiegliśmy do domu. Anna zaczęła coś mówić – Co?
- Jak nie przyjdę, on się wścieknie…
- Och…więc pójdziesz pierwsza. A my za tobą.
- Ale…- zawahała się, kiedy Bernard zdejmował z niej sznury.
- Idź – Żyła popchnął i wtedy weszła.
W domu było cholernie ciemno. Szliśmy bardzo powoli uważając, żeby o coś się nie potknąć. Anna szła pierwsza, całą roztrzęsiona. Chwilami wyczuwałam jej strach. Choć starałam się opanować swoje uczucia i emocje, współczułam jej. Taka młoda dziewczyna, którą posiadł demon. Zabrał jej wszystko. A co dał w zamian? Gówno, mości państwo. Gówno.
Weszliśmy na piętro. Z pokoju dobiegało łagodne światło, jakby bijące od ognia. Anna podeszła do drzwi.
- Hanz? Już jestem? – uchyliła nieco mocniej drzwi. Do moich nozdrzy dobiegł wtedy zapach…trupa? Więc jednak.
Wyjęłam krucyfiks z torby i zaczęłam się modlić. Cicho odmawiałam Oracio ad Sanctam Crucem. Z pokoju dobiegł krzyk. Był tak pełen bólu i cierpienia, że aż zmroziło mi krew w żyłach. Chciałam upaść na kolana i wyć, ale nie przerwałam modlitwy. Mocniej ścisnęłam krzyż i weszłam do pokoju.
Zemdliło mnie. Na stole leżało ciało, chyba młodej kobiety. Hanz leżał na środku pokoju wijąc się w konwulsjach. Nad nim, unosił się jakiś kształt, jakby cień. Zdawał się wibrować. Anna siedziała skulona pod ścianą.
Hanz spojrzał w moją stroną. Jego oczy! Czarne, z czerwonymi plamkami. Wpatrywał się we mnie, a w jego spojrzeniu było tyle nienawiści, ile nie zdołaliby w sobie pomieścić wszyscy ludzie na świecie. I wtedy to poczułam. Próbował rzucić na mnie urok. Cóż, zawiedzie się. żaden urok na mnie nie podziała. I on już o tym wie.
Podeszłam do niego i podetknęłam mu krzyż przed oczy. Krucyfiks jaśniał oślepiającym światłem, które wypełniło cały pokój. I wtedy ukazał się przede mną Lughnasadh. Był ohydny. Jakby ciało mężczyzny, pozbawione kończyn i ociekające krwią. Z korpusu zdawały się wyrastać pokryte zwisającą skórą rogi. Przez chwilę zebrało mi się na mdłości.
- Kim…jesteś…? – zapytał, jakby każde słowo sprawiało mu ból. Jego głos zatrząsł szybami w oknach.
- Ty wiesz…. – spojrzałam mu w oczy, powstrzymując mdłości.
- Ach…to ty…. – czy mi się zdawało, czy demon się uśmiechnął? – Mówił mi…o tobie….
- Nie pokonasz mnie – wyszeptałam i uniosłam krzyż w górę. Przymknęłam oczy i wezwałam swojego Anioła Stróża. Potem, zobaczyłam tylko światłość i usłyszałam rozdzierający krzyk. W tej samej chwili, zemdlałam.

Epilog.

Jadę na koniu. Bernard siedzi za mną i mnie podtrzymuje. Przed nami jedzie Żyła i ciągnie za sobą dwie postacie. Dziewczynę o jasnych włosach i jakiegoś chłopaka. To chyba Hanz i Anna. A może tylko mi się wydaje?
- Co…co się stało? – spróbowałam odwrócić się do Bernarda, ale ból był zbyt duży.
- Twój Anioł Stróż trochę przesadził. Rozwalił tego demona. Rozpłynął się. A ty…- przełknął ślinę, jakby nie wiedział, co powiedzieć – Zemdlałaś. Myśleliśmy, że nie żyjesz. Poszliśmy z tobą do księdza. Dał ci jakieś leki. Leżałaś cztery dni, bez życia. Kiedy się obudziłaś, kazałaś nam zabrać tych dwoje – wskazał na Hanza i Annę – i jechać do najbliższego oddziału Inkwizytorium. Właśnie dojeżdżamy.
Wjechaliśmy na rynek. Czekało tam już na nas kilku inkwizytorów. Żyła coś im powiedział. Zabrali Hanza i Annę. Jeden z nich podszedł do mnie.
- Jesteśmy wdzięczni za rozwiązanie tej sprawy. Skontaktujemy się z biskupem Jurgensburga. Z pewnością wynagrodzi ci trudy. Dziękuję. – ukłonił się lekko i odszedł.
- Jedźmy…do domu. – poprosiłam. Bernard chyba pokiwał głową, bo już po chwili ruszyliśmy w dalszą drogę..
Byłam tak zmęczona, że już parę minut później zasnęłam.
Obudziłam się dopiero w Jurgensburgu. Ktoś, chyba Bernard, zaprowadził mnie do mojej kwatery w karczmie „Pod Zdechłym Kotem”. Położył mnie na łóżku i okrył narzutą. Sen. Błogosławiony sen.
Światło. Promień słońca wpadający przez otwór okienny łagodnie ogrzewa mi twarz. Czuję się lepiej. Na tyle dobrze, że wstałam. w pokoju było niezwykle jasno. Świtało. Rozejrzałam się dookoła. Żyła spał rozwalony na zydlu, a Bernard czyścił swój nóż. Czy on w ogóle robi coś innego?
Kiedy się podniosłam, podszedł do mnie i pomógł stanąć mi na nogi. Przytrzymał mnie przez chwilę i doprowadził do ściany, żebym mogła się o nią oprzeć.
- Dziękuję – uśmiechnęłam się do niego.
- Proszę bardzo – posadził mnie na zydlu i stanął naprzeciwko – Jak się czujesz?
- Jakby mnie torturowali. To już koniec?
Pokiwał głową z uśmiechem. Przygryzł wargę, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. Podniósł na mnie wzrok. Z jego spojrzenia nic nie dało się wyczytać.
- Wtedy, kiedy tam leżałaś, a Anioł odszedł, ja…- miał zamglone oczy, kiedy to mówił – Chciałem…bałem się, że ty…
- Wiem. – przyłożyłam dłoń do jego twarzy – Ja wiem. Ale nie mogę.
Pokiwał głową i poszedł obudzić Żyłę. Ten zaklął soczyście, zleciał z zydla i rozejrzał się nieprzytomnie po izbie.

Tego samego dnia poszłam do biskupa i złożyłam stosowny raport. Otrzymałam tam wypłatę i dodatkową premię od inkwizytorów, którzy byli wdzięczni za pozbycie się demona.
Później, siedząc w pokoju, usłyszałam kroki na korytarzu przed drzwiami, a po chwili rozległo się pukanie. Otworzyłam drzwi. Nikogo nie było, ale na podłodze leżała małą skrzyneczka z misternie rzeźbionymi wzorami. Położyłam ją na łóżku i wpatrywałam się w nią chwilę, zanim ją otworzyłam. Było w niej białe pióro, dużo większe od ptasiego, zakończone stalowym hakiem. Powiodłam po nim palcami.
Lughnasadh wiedział, kim jestem. Powiedział mu? Jak widać, on ciągle o mnie pamięta.
Niezbadane są ścieżki, którymi błądzą myśli aniołów i demonów. Zwłaszcza demonów.

Anioł Zagłady.


strony: [1] [2]
komentarz[10] |

Komentarze do "Nie wszystko złoto, co się świeci"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.040875 sek. pg: