..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

W cieniu c.d.2



Roth

Było południe. Charakterystyczne dla tej pory dnia ostre słońce wcale nie dawało tyle światła, co w innych zakątkach Lądu. Na północy tego Świata było mroczno nawet o tej wczesnej porze. Pewien niewysoki wojownik w białym odzieniu dosiadał konia. Rumak pędził jakby goniło go stado dzikich wygłodniałych wilków. Mężczyzna często trącał jego boki obcasem, ażeby jeszcze przyspieszył, lecz on niemalże już frunął; czasem potykał się, jakby sam odnosił wrażenie, iż powoli wznosił się w powietrze. Zwierz ciężko dyszał, zapienił się, jak wściekły. Tuż pod mroczną bramą nogi konia ugięły się z wycieńczenia. Jego potężne ciało runęło na ziemię, przygniatając rąb płaszcza swego jeźdźcy. Wojownik zeskoczył z grzbietu, poczym ścisnął miękką tkaninę w garściach i szarpnął za nią. Uwolniwszy się, spojrzał wysoko, ku wieży wartowniczej. Kilku strażników w czarnych szatach wyglądało na przybysza i wyśmiewało go. Mężczyzna chwycił w pieść duży kamień i cisnął nim w wartownika, który w tejże chwili ryknął najgłośniejszym śmiechem. Wojownik oberwał skałką w ramię i bardzo się tym oburzył. Przybysz spostrzegł poruszenie na wieży i raptem ukazał mu się łucznik z napiętą cięciwą.
- Jasna cholera – fuknął do siebie wojownik w białym płaszczu. - To ja, Winrel, głupcze! – wrzasnął mężczyzna, a tamten odłożył szybko łuk i przeprosił. – Przestańcie się na mnie gapić, jakbyście zobaczyli straszydło, kretyni! Wpuśćcie mnie, wy, rechocące szuje! – wartownicy zdębieli w jednej chwili.
Pospieszyli się z otwarciem bramy.
Winrel minął wrota i ruszył drogą do pierwszej stajni jaką zobaczył. Zajrzał do środka i poczuł wstrętny odór końskiego łajna. Nim się obejrzał, ujrzał chłopca stajennego, młodziutkiego człowieka, który wynosił właśnie brudy z jednego z boksów. Młodzik miał umorusane policzki oraz dłonie i całe ubranie, a także czuć od niego było potem. Widać, że brakło mu czasu na mycie. Winrel skrzywił się i zatkał palcami nos. Chłopak skłonił przed nim głowę z rozczochranymi czarnymi włosami, w których sterczały kawałki słomy.
- Czego pan sobie życzy? – zapytał słabym głosem.
- Chcę konia, bo mój padł mi przed bramą – rzekł Winrel. – Musisz się nim potem zająć, gdyż nie chcę, aby zdechł z wycieńczenia. Będzie mi jeszcze potrzebny.
- Oczywiście – odparł tamten i migiem poleciał po doskonałego wierzchowca. Błyskawicznie go oczyścił z drobnych wiórów ze słomy i osiodłał. Wojownik widział, iż dzieciak dobrze sobie radził z końmi i obowiązkami, które nałożył na niego koniuszy. Pomyślał, że pochwaliłby go, lecz status Winrela przewyższał młodzika i nie pozwalał na takie poniżenie. Zresztą, niech koniuszy prawi pochwały swym podwładnym; Winrel nie był od doglądania pracy chłopców stajennych.
Wsiadł na rumaka i wyjechał na nim ze stajni.
Mężczyzna ten był niski, gdyż pochodził z rasy nimf. Miał srebrzyste, pięknie splecione włosy, które opadały mu na plecy w długim sznurze. Przypominały one sieci pajęcze, tyle, że w warkoczu mocno poklejone. Twarz Winrela była młoda, pomimo wielu lat życia. Wojownik ten, choć niewielkiej i niezbyt groźnej postawy, wzbudzał strach w niektórych elfach, ponad którymi stał. Mężczyzny obawiali się jeszcze nieliczni, lecz ci, którzy widzieli, iż rozmawiał z Desuanem, tutejszym ważnym jegomościem, zdobywał respekt coraz to większej grupy Mrocznych.
Winrel przejechał koło karczmy, z której dobiegały głosy pijanych mężczyzn. Słyszał kłótnię i huk bitych butelek z winem. Nagle kilku wojowników wypadło na drogę, przed samego Winrela. Jeden wyleciał przez drzwi, dwaj rozbili szybę w oknie i to nim wydostali się na zewnątrz. Trzej żołnierze padli przed nogami czarnego rumaka. Gdy zoczyli, że mają przed sobą ważnego nimfa, powstali chwiejnie i zasalutowali mu. Winrel splunął pod ich stopy i odwrócił odeń spojrzenie pełne pogardy. Minął ich bez słowa.
Dalej, za dużym spichlerzem, przed który wystawiono dwie puste skrzynie, była studnia. Przy niej siedziało na kamieniach kilku rosłych żołnierzy. Głośno gadali i śmiali się do rozpuku. Nie zauważyli Winrela, więc pojechał dalej, nie licząc na ich powitania.

Dawna cela przypominała dziś pokój żołnierzy. Zamiast materacy, po sali rozsiane były wygodniejsze łóżka. Ściany nadal były szorstkie i zimne, ale wojownicy uprosili od opiekuna grupy okno i duże palenisko. Wewnątrz zawsze było chłodno, a to jedno ognisko wiele dawało ciepła, w porównaniu z tym, co było niegdyś. Słabsi mężczyźni zamarzali nieraz na śmierć. Palono tylko wieczorami, gdyż w dzień rzadko, kiedy ktoś tu siedział. Każdy miał dużo zajęć, szczególnie, że na dworze było ciepło i o wiele przyjemniej niż w tej sypialni.
W południe, po porannej pracy u koniuszego, jeden z żołnierzy wcześniej przyszedł do pokoju. Zakradł się. A kiedy ostrożnie zaglądał do pomieszczenia, ażeby upewnić się, że nikogo tam nie było, wyglądał jak dziecko, sprzed kilkuset już lat. Zgarbiony i zadowolony ze zdobyczy, którą ukrywał za pazuchą, wpadł do sypialni i przeskoczył parę łóżek. Jego czarny płaszcz żywo podskakiwał wraz z jego szczupłym ciałem i bystro falował wokoło ruchliwych nóg. Mężczyzna ten był dorosły, choć twarz jego była młoda i piękna. Policzki zwykle blade, w tej chwili zaczerwieniły się jak ogień, oczy w blasku słońca, którego promienie wpadały do środka przed okno, zdawały się jaśniejsze, niż zwykle, jakoby ktoś zamknął w szklanych kulach błękit nieba o świcie. Ich spojrzenie było błyskotliwe. Usta, zaś, delikatnie zaróżowione, pełne i namiętne, uśmiechały się szyderczo i z radością. Mężczyzna prędko wskoczył na swoje łóżko i zakrył się płaszczem, że z daleka nie widać było jego postaci na tle czarnej pościeli.
Z wolna się poruszył. Wydobył zza czarnego kaftana małą obdartą z okładki książkę. Przewrócił kilka stroniczek i z podnieceniem wąchał papier oraz przyglądał się tytułowi i numerom rozdziałów. W końcu uspokoił podekscytowanie i zaczął czytać pierwszą stronę opowiadania. Robił to w ciszy. Słuchać było od czasu do czasu, jak szurał nogą o nogę, przewracał kartki lub prychał śmiechem z opisu jakieś głupkowatej sceny.
W pomieszczeniu było dosyć jasno, przez co wygodnie się czytało.
Popołudniu, gdy cień zaczął zaglądać do sypialni żołnierzy, wojownik musiał wytężać wzrok i powoli nużył go zapadający zmrok. Tutaj, w Roth chwila zachodu zdawała się następować szybciej, a nawet trwać większość dnia tak, jakby wczesnym popołudniem słońce chyliło się ku swemu domu, ale jego droga dłużyła się i dłużyła. Tak wolno szło, jakoby wcale nie było mu spieszno. Mężczyzna zamknął książeczkę i włożył ją za kaftan. Oparł głowę na swym ramieniu i ułożył się do snu. Ociężałe powieki same mu opadły i z trudem przesłoniły duże oczy. Wojownika szybko dopadł sen, w którym był bohaterem książki, jaką czytał przed momentem. Chodził po górach i odwiedzał zamki, gdzie spotykał dostojne damy.
Nagle hałas zbudził go ze snu. Niechętnie otworzył oczy, aby sprawdzić, co się wyprawiało w sypialni. Zobaczył jednego żołnierza podkładającego drewno do ognia – było już całkiem ciemno, w migotliwym blasku płomieni w kominku oraz dwóch mizernych lamp na oliwę widział paru innych znajomych Mroczków, którzy z hukiem wtargnęli do pokoju. Byli pijany i pewnie z przyzwyczajenia, nikt nie zwracał na nich uwagi. Jednakże, gdyby władca lub chociażby któryś z dowódców, dowiedział się, że wojownicy sprowadzili do siebie dziewki, zostaliby srodze ukarani. Mężczyzna, który jeszcze przed chwilą spał ujrzał gromadkę kolegów prowadzących między łóżkami młodą panienkę, chyba niewolnicę. Zmarszczył brwi ze wstrętu.
Dorosły Gother podszedł do owego mężczyzny i szturchnął go w bok obcasem buta. Ten obruszył się i uderzył pięścią w nogę napastnika.
- Mam tu niezłą kobietę – oznajmił ucieszony wojownik. – Powiedz jedno słowo, a dam ci ją, na jak długo zechcesz.
Ekan rozejrzał się po pokoju. Gother często sprowadzał do sypialni różne dziewczęta i „częstował” nimi kolegów. Stąd te gromady gapiów. Dziewka była młoda, ale wyglądała już jak dojrzały owoc. Nie bała się panicznie, nie drżała a tylko milczała. Nie sprzeciwiła się woli Gothera. Przyszła dobrowolnie, i to nie pierwszy raz. Bił ją. Ekan zauważył, że miała siniaki na wychudzonych rękach oraz policzkach, które zaczynały się zapadać, żebra jej wystawały przez brudne odzienie. Włosy zwisały do kościstych ramion, potargane i w błocie. Ekanowi nie spodobała się ona w ogóle, choć ta patrzyła na niego z pożądaniem i nadzieją, iż zabierze ją dla siebie. Współczuł jej.
Wstał i wyciągnął się po śnie.
- Dzięki, ale nie skorzystam z propozycji – rzekł Ekan. – Ta dziewka jest słaba i brudna. Poza tym znieważył ją niejeden Mroczek, a ja nie lubię kobiet, które kładą się do łóżka z każdym mężczyzną.
- Zapomniałem, że jesteś zwolennikiem dziewic – zaśmiał się Gother. – Pamiętaj, mój drogi przyjacielu, że w Roth nie spotkasz dziewki, która nie byłaby już naruszona. Weź sobie jakieś dziecko. Takich jeszcze nie tknęliśmy. Albo poczekaj, aż pójdę do Rohinu, to przyprowadzę ci jaką młodą wiedźmę, żebyś się mógł zabawić.
- Sam znajdę odpowiednią kobietę, z którą spędzę czas w pościeli – odparł Ekan i wyszedł z pokoju, żeby nie przeszkadzać w „licytacjach”. Gother roześmiał mu się za plecami i mężczyznę opanował spokój.
Kiedy Ekan wyszedł z pomieszczenia, poczuł chłód i smutek, który był jego wiernym druhem. Wziął się pod boki i opasał płaszczem, żeby było cieplej. Minął wąski korytarz i trafił do schodów. Wszedł nimi na parter i przez szeroki mroczny hol wyszedł na zewnątrz Zakonu. Na gościńcu było znacznie przyjemniej niż wewnątrz zamku. Tu wiał nieco cieplejszy i delikatniejszy wiatr niż ten, który dudnił w przeciągach. Było ciemno, ale to na tyle swojski mrok, że widok ten nie przynosił żadnego strachu czy obrzydzenia. Przy wejściach do zamku, czy karczmy lub innych budynków sterczały w stojakach pochodnie, od których dochodziło żałosne blade światło, które na dłuższą odległość nikło w ciemnościach i nie znać było źródła jasności ani jego promieni.
Ekan powędrował do karczmy, która obecnie przypominała ruinę, a nie dobrą oberżę. Cichcem wszedł do środka i nie odzywając się nawet słowem zasiadł przy wolnym stole. Nieco dalej mężczyźni w większości leżeli na blatach lub na podłodze, niektórzy rzygali, gadali do siebie albo walili pięściami we wszystko, co im się nawinęło pod rękę. Ekan spod oka przyglądał się pijakom i cieszył się, iż sam tak nie wyglądał. Powolnie naciągnął kaptur na głowę i spuścił ją nisko, aby się zdrzemnąć.
Raptem dosłyszał wzmożone krzyki, oklaski. Otwarł jedno oko i zobaczył, że gospodarz dostał do pomocy młodą panienkę, która wzbudzała podniecenie pijaków. Dzieweczka pochodziła z rasy ludzi, miała niespełna szesnaście lat, może mniej, ale wyglądała dorośle i była ładna. Ekan obejrzał ją jednym okiem od góry do dołu i z powrotem przymknął oko. Dziewczyna niechętnie przechodziła koło mężczyzn, gdyż ci często i odważnie ją zaczepiali, a gospodarz, który bardzo jej współczuł, nie miał sił ani czasu, aby ją bronić. Niespodzianie oparła się o stół, przy którym siedział Ekan. Blat drgnął gwałtownie i musnął rękę mężczyzny. Otarł znowu jedno oko i zobaczył szczupłą dzieweczkę pochylającą się nad nim ostrożnie, jakoby sprawdzała czy żył. Gdy podniósł powiekę, a drugą tymczasem przesłaniał kaptur, dziewczyna żachnęła się z przerażenia.
- Czy życzy sobie pan czegoś? – zapytała drżącym głosem. – Może piwa? Mamy świeżą dostawę...
- Nie chcę – odrzekł twardo. – Możesz odejść i nie podchodź nie poproszona o to. Pragnę spokoju.
- Przepraszam – mruknęła tylko i obróciła się na pięcie. Zatrzymała się jeszcze, żeby zerknąć na jego oblicze. Ekan nie widział tego, gdyż zamknął oko, lecz wyczuwał jej bystre spojrzenie. Drgnął celowo, aby się ocknęła i odeszła.
- Chcesz się poskarżyć na kogoś? – zapytał nieco cynicznie.
- Nie, przepraszam – odrzekła szybko, lecz dalej stała przed gościem. Ekan uniósł głowę, zirytowany jej uciążliwym spojrzeniem. Drgnęła, gdy otworzył oboje pięknych błękitnych oczu i zmierzył ją wzrokiem. Dziewczyna zarumieniła się, gdy utkwił ich spojrzenie w jej oczach.
- Ciekawię cię, dziewko? – zapytał odważnie. Dziewczyna mocno poczerwieniała i z wolna podeszła do stołu. – Czemu mi się tak przyglądasz? Zaciekawiłem cię?
Dziewczyna nieśmiale przytaknęła. Ekan był pierwszym mężczyzną w Roth, który na nią nigdy nie nakrzyczał, nawet teraz, kiedy mu przeszkodziła wypoczywaniu. On widział ją, co prawda drugi, może trzeci raz, gdyż pracowała tu od niedawna, lecz ona często obserwowała go przez okno i dobrze zapamiętała jego wygląd. Interesował ją od początku.
Dzieweczka struchlała, gdy znów bacznie ją obejrzał. Stała chwilę, patrząc na jego twarz, potem wytarła ręce o fartuszek i przycupnęła do gościa. Chwyciła go pod ramię i stanowczym ruchem włożyła głowę w jego kaptur. Ekan cofnął swoją, aby obie przesłonił jego twardy materiał. Dziewczyna pocałowała męskie usta bardzo odważnie i wcale nie niezdarnie. Ekan wyczuł, iż nie czyniła tego pierwszy raz. Być może inni ją do tego przymuszali. Dzieweczka całowała go długo, lecz lękała się jeszcze i Ekan zdał sobie sprawę, że dziewka ta była dzieckiem. Jej pocałunek zdawał się zbyt dziecinny jak dla takiego mężczyzny jak on. Ekan pragnął pocałunku prawdziwej kobiety. Dotknął językiem jej wargi i wówczas dziewczyna zatrzęsła się z przerażenia, lecz nie ustąpiła. Kontynuowała pocałunek znacznie pewniej i tak, jak zażyczył sobie wojownik. Ekan wziął ją w objęcia i posadził na swych kolanach. Młoda panienka zawiesiła się na jego szyi i nie pozwoliła, aby ich usta się rozstały. Nagle Ekan położył rękę na opalonym dekolcie, który był śmiało odkryty, potem na piersiach niedbale schowanych za tkaniną sukienki. Dziewczyna zadrżała. Ekan wiedział już, że trzymał w garści jej serce, a także z łatwością dostałby od niej rozkosz. Wiedział, że dziewczyna chciała mu się oddać.
Niespodzianie wydał się z kuchni krzyk gospodarza. Dziewczyna pędem zerwała się z kolan Ekana i ruszyła do wołającego. Całą drogę do kuchni oglądała się na gościa i uśmiechała się do niego. Ekan patrzył na nią tylko przez moment i zawiódł się odrobinę, gdyż rozumiał, że karczmarz miał dla niej dużo zajęć i na pewno nie dokończą dziś.
Ekan zdrzemnął się tylko godzinę i do tego musiał spać czujnie, gdyż pijaczki często z okrzykami zaczepiali dzieweczkę lub z hukiem przewracali się na stoły. Wreszcie nie wytrzymał tego jazgotu i podenerwowany wyszedł z karczmy, trzaskając za sobą drzwiami. Na drodze panował większy spokój aniżeli w gospodzie. Otulił się płaszczem, gdyż zrobiło się chłodniej i wiatr nie był już tak przyjemny jak wcześniej. Przeszedł się kawałek spacerkiem. Rozejrzał się, popatrzył to na pijanego żołnierza, to na gospodarza, który trudził się z beczką wina, to na starego koniuszego, który poszukiwał chłopca stajennego. Ekan od razu pomyślał, że młodzik znowu zasnął w stogu siana, zmęczony całodniową pracą u zwierząt. Wcale mu się nie dziwił, choć sam wolał usnąć ze zmęczenia aniżeli z nudów.
Niespodzianie dojrzał mężczyznę, który szedł wprost na niego. Niósł lampę, która oświetlała mu drogę, zatem powinien zauważyć, iż ma kogoś przed sobą, lecz on nie zbaczał z trasy. Ekan stanął sztywno, czekając na starcie z nieuważnym żołnierzem, któremu chętnie przetrzepałby skórę dla hecy. Mężczyzna istotnie nie baczył na Mroczka, szedł prosto i ni razu nie zachwiał. Ekan wiedział już, że osobnik nie był pijany a o tej porze to całkiem dziwne. Żołnierz zbliżył się i jego twarz stała się wyraźna dla Ekana, ale on nie kojarzył jej wcale. Mężczyźni zderzyli się głowami i dopiero wówczas ten z lampą ostro spojrzał w oczy wojownika.
- Nie widziałeś, że szedłem w tę stronę? – warknął Winrel.
- Nie, panie – skłamał Ekan, lecz potulnie, gdyż zrozumiał, że miał przed sobą kogoś ważnego. – Zamyśliłem się głęboko i...
- A o czym taki żołnierz może myśleć? – zdziwił się cynicznie. – Tylko kobiety wam w tych pustych głowach! Wracaj do swoich a nie wałęsasz się po całym Rond, jak dzieciak po ogrodzie!
Ekan nadął wargi z niezadowolenia, ale bez słowa ruszył w kierunku Zakonu. Winrel żachnął się widząc, jaki kierunek obrał. Drgnął i obrócił się ku niemu.
- Ej, ty! – zawołał Winrel. Ekan obejrzał się i zatrzymał w miejscu. – Chyba pomyliłem cię ze zwykłym żołnierzem. Cóż, jesteś nawigatorem?
- Nie, panie, lecz zwykłym żołnierzem – odparł Ekan, a Winrel uczuł zakłopotanie.
- Idziesz w kierunku Zakonu, zatem sądziłem, żeś z wyższego szczebla – wymamrotał nimf. – Skoro, jednak twierdzisz, że jesteś żołnierzem, to pewnie z tych najlepszych, gdyż mieszkasz w komnatach zamku.
- Sypiam w celi, panie – oznajmił Ekan. Winrel poczuł się nieswojo.
- Nie obchodzi mnie, gdzie sypiasz i z kim – warknął rozzłoszczony. – Gadaj lepiej, gdzie znajdę dobry papier i mężczyznę wykształconego, który potrafi wypisać kilka zgrabnych mrocznych znaków.
Ekan stanął w szerokim rozkroku i dziarsko skrzyżował ręce na piersiach.
- Gadaj no, już, albo każę cię wychłostać – zagroził odważnie Winrel.
- Chłosty się nie boję, panie – powiedział sucho Ekan. – Zresztą Desuan nie miałby ochoty łoić skóry dorosłego mężczyzny, którego ma pod władzą i któremu wpajał zasady przez kilkaset lat. Jestem pewny, że znużyłaby go pańska skarga i prędzej by ją wyśmiał, aniżeli wściekł się i wysłał mnie do więzienia za głupstwo.
- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób?! – fuknął zdenerwowany nimf. – Za nieposłuszeństwo osobiście mogę wysłać cię na chłostę, podczas której zdechniesz jak cherlawy pies!
- Zrób to, panie – rzekł Ekan prowokująco. – Nie boję się – powtórzył. – Możesz mnie, panie, straszyć, póki jestem podopiecznym Desuana, ale niczego nie uczynisz, gdyż to od niego kary i rozkazy mnie dotyczą.
Winrel warknął na Ekana i zacisnął pięści.
- Zatem poskarżę mu na ciebie, żołnierzu – fuknął wściekły mężczyzna. – Jeśli nie pilno ci do kary, których zapewne nie szczędzono takiemu pyszałkowi, żeś odważny i nieczuły na groźby, to spełnij me żądanie. – Ekan spojrzał na nimfa zastanawiająco. W myślach drwił z Winrela. – Powiedz, gdzie znajdę zwój pergaminu i kogoś, kto napisze mi wszystko, co zechcę?
- Panie, masz tu władzę, którą mnie straszysz, a nie potrafisz samodzielnie pisać? – szydził Ekan.
Winrel opanował złość.
- Odpowiadaj – nakazał stanowczo.
- W Kawend Kar jest wieża bibliotekarza. Na górze jest mała biblioteczka dostępna dla nas, łapczywych na wiedzę żołnierzy, a na dole, w cichym pokoiku pracuje znakomity młody skryba. Jego poprzednika zamordowano, gdyż próbował otruć jednego z dowódców. Cóż, biedny skryba winien wpierw zaczerpnąć nauk mordu. Przydałyby mu się, żeby zrobił swoje po cichu i nie złapaliby go zwolennicy tamtego nawigatora.
Winrel odniósł wrażenie, że ów żołnierz nie tylko umiejętnie z niego kpił, ale też próbował go nastraszyć.
- Czy ten skryba potrafi pisać?
- O tak! A także pięknie rysuje zioła.
- A mapy?
- Nie, te rzeczy robią mężczyźni, których można spotkać tam, dokąd idę.
- Znasz się na tym?
Ekan wzruszył ramionami.
- Jak nazywa się ten skryba z Kawend Kar?
- Deryl, panie – odparł Ekan. – To doskonały znawca ziół. Ponad to potrafi kaligrafować w wielu językach i pisać każdą czcionką.
- Każdego tu tak chwalisz? – zagadnął Winrel.
- Tylko tych, którzy są naprawdę dobrzy – zameldował Ekan.
Winrel obojętnie machnął na niego ręką i ruszył do gospody, przy której zostawił swego konia. Ekan widział, jak lampa oddalała się, a mężczyzna jak widmo krążył przy budynku, po czym wsiadł na grzbiet zwierza i odjechał na północny-wschód. Długo potem zastanawiał się, kim był owy nimf, który zdradzał ogrom niewiedzy na temat Roth i to raczej on wałęsał się po drodze, a nie Ekan, który bardzo dobrze znał wszystkie tutejsze zakątki. Jednakże, zdziwił się, że Mroczek odziany był w biały płaszcz...
Ekan wrócił do celi, w której mieszkał od wielu lat. Mężczyźni spali, kobietę wyprowadzono z Zakonu tajemnym korytarzem, którym nie przechadzali się o tej porze nawigatorzy ani strażnicy. Ekan niemalże po omacku dotarł do swego łóżka. Ogień w kominku powoli dogasał, gdyż nie było, komu dokładać nocą drewna. Ekan także tego nie uczynił. Nie miał ochoty.

Silme.
komentarz[6] |

Komentarze do "W cieniu c.d.2"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.026445 sek. pg: