..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Zobaczyć siebie



Ludzie z wioski nie wiedzą, gdzie rozpoczyna swój bieg rzeczka Ronaa. Pewnie gdzieś, hen daleko. Wiedzą, że przepływa po wschodniej stronie wzgórza Czat, wygina się kształtnie obejmując je siostrzanym uściskiem. Następnie łagodnie spływa ku wiosce, leniwie przetaczając się przez płaski, nizinny teren. Minąwszy wioskę, płynie w stronę miasteczka Overlock; a dalej? – tego chyba nikt z wioski nie wie. Nawet najmędrszy dziadu Wrym, do którego wszyscy strapieni chodzą po radę, zapytany o to, wzdycha tylko i mamroce coś pod nosem; popada w zadumę, nie odzywając się więcej. Rzeczka Ronaa dała życie wiosce; dlatego mieszkańcy są jej wdzięczni - wyrażając to corocznym Wodnym Dniem. Wszyscy wtedy przynoszą ze sobą jadło, ustawiają na wspólnych stołach; nie brakuje też napitków w postaci miodu, ciemnego, chmielowego piwa, słabego winnego napoju dla młodych oraz koziego mleka dla najmłodszych. Dnia tego wszyscy, wedle obyczaju, zanurzyć się muszą w rzeczce – nawet, a właściwie szczególnie ci zdjęci niemocą – wody, bowiem, mają wtedy cudną moc uzdrawiania.
Dzień był ciepły, słoneczny, po niebie leniwie dryfowały piękne cumulusy. Na brzegu rzeczki nie było wszystkich mieszkańców wioski, jak to bywa w Wodny Dzień. W rzeczywistości była tam tylko jedna dziewczynka. Siedziała na dorodnym kamieniu maczając stopy w cudownie chłodnej wodzie, rozkoszując się tym chłodem w znany tylko dzieciom sposób. Nazywając ją dzieckiem można było narazić się na jej zagniewane spojrzenie – w końcu zeszłego Samhain skończyła dwanaście wiosn! Hardo uniesiona broda powiedziałaby takiemu śmiałkowi, że nie przystoi nazywać jej dzieckiem. Chwilę później hardobroda jednak opadłaby nieco, by w następnej chwili widać było tylko czubek głowy – broda zaś wbijałaby się mocno w pierś, chcąc się w nią wtulić, schować, skryć twarz przed wszystkimi. Nie była to bowiem szczęśliwa dziewczynka i tylko na chwilę mogła sobie pozwolić na hardość – później zawsze nadchodził wszechobecny smutek. Długie, tak jasne, że niemal białe włosy spływały kurtyną okalając całą twarz, skrywając przed światem. Za to kochała swoje włosy i nigdy nie pozwoliłaby ich ściąć. Z ich powodu również nazywana była Albą.
Każdy ma czasami powody do smutku, ale zawsze przychodzą też chwile radości, uspokojenia, entuzjastycznego śmiechu. W życiu Alby smutkowi końca nie było, radość zaś była niczym śnieg dla mieszkańców wioski – widywany raz na dwa, trzy lata przez dzień lub dwa.
W dniu, w którym Alba przyszła na świat, cała jej rodzina radowała się tym faktem – według wioskowej wiedzącej miała to być dziewczynka – a zatem siódma córka (Alba miała już bowiem sześć sióstr i czterech braci). Wszyscy w wiosce wiedzieli, jakimi łaskami cieszyć się może siódma córka – magia wszechotaczających pól i lasów, magia wody i powietrza. Sama wiedząca jest także siódmą córką a przewidzieć, jaka będzie jutro pogoda, czy też odgadnąć, jakiej płci będzie mające się narodzić dziecko, było dla niej jak, nie przymierzając, wzucie buta na stopę. Zmartwienie przyszło, kiedy zaczęły się problemy przy narodzinach dziewczynki. Dzięki staraniom wiedzącej, jej wychowanki oraz dwóch sąsiadek, udało się po kilku godzinach wydostać żywe dziecko z łona matki. Później, wielokrotnie jeszcze wiedząca opowiadała, że było to tak, jakby coś bardzo nie chciało narodzin dziewczynki, jakby wszystkie moce sprzysięgły się, by na świat nie przyszła siódma córka. Alba jednak zachowywała się, jak na noworodka przystało – krzyczała i płakała – co pozwoliło wszystkim odetchnąć. Obawiano się, czy dziewczynka będzie w pełni władz umysłowych – przy takich komplikacjach bowiem nagminnie zdarzało się, że dzieci zostawały dziećmi do końca swych dni. Obawy te jednak były bezzasadne – tak samo jadła, tak samo płakała i tak samo bawiła się, jak inne dzieci w jej wieku. Nie widać było tylko oznak wzmożonej aktywności magii, której aura zazwyczaj emanowała wokół takich dzieci. Wiedząca twierdziła, że nie ma w tym nic dziwnego, że talent może się objawić dużo później.
Okazało się jednak, że lata mijały a Alba nie przejawiała żadnego talentu. Nawet wręcz powiedzieć można, że przejawiała swoisty antytalent. Za co się nie wzięła, to coś psuła, nic jej nie wychodziło. Kiedy malowała, chciała mieć zwierzątka – a wychodziły jej potworne maszkarony. Kiedy śpiewała, pragnęła wesołych melodii – a z jej gardła wydobywał się nieprzyjemny skrzek, wywołujący dreszcze u słuchających. Dlatego Alba chodziła przeważnie smutna – w końcu, kto chciałby być takim nieudacznikiem?
Alba siedziała na kamieniu, mocząc stopy w chłodnych wodach rzeczki. Smutek tego dnia był, jak wielki, czarny ptak rzucający na nią swój złowrogi cień. Dzisiejszy nastrój był skutkiem wspomnień. Wspomnień bolesnych, jakich Alba miała wiele. Pewnego dnia dziad Wrym podarował Albie maleńką fletnię pana. Maleńką, ale za to o cudnym, kojącym brzmieniu. Dziewczynka przyjęła podarek i obiecała, że nauczy się grać na instrumencie – w rzeczywistości jednak wcale nie miała takiego zamiaru. Wiedziała już, że nie ma talentu, wobec czego kolejne próby nauczenia się czegokolwiek były tylko dalszym pasmem bólu i cierpienia. Schowała więc fletnię na stryszku w swojej kryjówce, za obluzowaną deską, którą wystarczyło odpowiednio podważyć. I pewnie by tam sobie leżała do tej pory, gdyby nie kłótnia ze starszym bratem Riconem, po której zapłakana wbiegła na stryszek. Szlochała tak przez czas jakiś. Wymęczona i zrezygnowana zajrzała do swoich skarbów skrytych za obluzowaną deską. Odruchowo chwyciła fletnię i nie zastanawiając się zaczęła w nią dmuchać. Po nieudanych pierwszych kilku dźwiękach następne płynęły już magiczną, fantastyczną melodią, kojąc zbolałe serce. Grała tak i grała. Po raz pierwszy zdawało się, że coś jej wychodzi, że wreszcie się odnalazła, że od dzisiaj życie może nabrać sensu – w końcu coś potrafiła! Kiedy myśl ta dotarła do jej świadomości, nagle dźwięki zaczęły ze sobą walczyć, układać się w chore, wypaczone melodie, raniąc uszy. Tak, za takie myśli dużo się płaci – a ona, głupia, pomyślała, że istnieje coś, co potrafiłaby zrobić. Wypłakała już wszystkie łzy, więc teraz cichutko tylko łkała, spazmatycznie oddychając. Nic już jej nie pozostało.
Ale przyszedł kolejny dzień i następny. Aż do dnia, w którym rzeczka Ronaa obmywała jej stopy. Wtedy naszły ją wspomnienia fletni i na nowo zatopiła się w smutku. Czując nadchodzące łzy, Alba poderwała się i biegiem pomknęła w stronę łąki, na której spędzała często długie godziny, siedząc schowana wśród traw, poza wzrokiem innych. Biegnąc czuła spływające po policzkach łzy, które delikatny wietrzyk rozmazywał w karykaturalne linie. Padła wreszcie między trawy, tarzając się wśród nich, nie myśląc o niczym. Wymęczona, leżała oddając się jednemu z ulubionych swoich zajęć – wyplataniu z trawy maleńkich koszyczków. Szło jej to bardzo sprawnie i przynosiło ulgę pozwalając zając ręce a czasem także myśli. Nie patrzyła jednak na to, co robiła – zawsze, kiedy spojrzała koszyczki okazywały się maszkarami, powykrzywianymi, mrocznymi postaciami, najstraszniejszymi stworami z jej myśli – tymi, o których czasem opowiadali ludzie z wioski, kiedy w pobliżu nie było dzieci. Tak jak i wiele razy wcześniej, tak i teraz plecienie koszyczków przyniosło ulgę – Alba uspokoiła się, wyciszyła. Wiedziała, że nie może spojrzeć na wynik swojej pracy, ale za każdym razem, staczając ze swoją wolą ciężką walkę, i tak w końcu spoglądała. Tak również stało się dzisiaj. Jej wzrok napotkał pięć koszmarnych stworzeń a jej ciałem wstrząsnął dreszcz. Przymknęła oczy wdychając głęboko chłodne powietrze próbując się nie rozpłakać. Wstała i nadal z zamkniętymi oczyma zaczęła ostrożnie stawiać stopę za stopą balansując przy tym rękoma – tak jakby chodziła po napiętej linie. To ćwiczenie zawsze pomagało jej odciągnąć myśli i skupić się na tym, żeby z liny nie spaść – wymyślona, czy nie – upadek był równie bolesny.
Otworzyłą oczy, kiedy poczuła, że może już wrócić do rzeczywistości. Kilkadziesiąt jardów dalej widniała już ściana Lasu. Do Lasu wstęp wzbroniony miały wszystkie dzieci, a i dorośli rzadko tu przychodzili. Powiadano, że w Lesie żyją złe istoty, które tylko patrzą, żeby skrzywdzić ludzi, porwać jakieś dziecko. Trwożliwie mówiono o dawnym ludzie faeri, o wielkich, żarłocznych mantykorach, o wciągających w głębie mateczników leszych, o monstrualnych kikimorach a także innych wielce groźnych stworzeniach. Alba nigdy nie miała ochoty przychodzić do Lasu, ale teraz, kiedy już była na jego skraju, poczuła, że bardzo chce wejść choć na kilka jardów w głąb. Ostrożnie zrobiła pierwszy krok, później następny. I kolejny. Cicho trzasnęła gałązka a serce dziewczynki zabiło mocniej. Stała tak chwil kilka, poczym odważnie ruszyła dalej. Rozglądała się na wszystkie strony, chłonąc ciekawym wzrokiem Las, który wyglądał jak normalny las. Drzewa rosły całkiem naturalnie – nie miały dziupli pełnych zębów, pnie nie przypominały wykrzywionych w nienawiści twarzy, gałęzie szukały światła a nie przechodzącego wędrowca, próbując uniemożliwić mu przejście. Poszycie wyglądało na przyjazne zarówno dla zwierząt, jak i dla ludzi – nie widać było groźnych wykrotów zamaskowanych podstępnymi chaszczami, skrywających drapieżne ciernie pragnące zakosztować krwi nieostrożnego wędrowca. Nieopodal na drzewie pracowicie stukał dzięcioł a daleko, na skraju wzroku widać było młodego jeszcze jelonka – nie było nigdzie jednak widać żadnych faeri, leszych ani też mantykor, amfisben, wijów, ani innego groźnego stworzenia.
Ośmielona swoim odkryciem, Alba podjęła dalszą wędrówkę, ciągle jednak zachowując największą ostrożność. Poruszała się cichutko, stąpając po mchu, starannie omijając gałązki, które mogłyby wywołać hałas. Przeszła tak kilkadziesiąt jardów, a przynajmniej tak jej się zdawało. Jej oczom ukazała się mała polanka, cudownie nasłoneczniona – wyglądała, jak miejsce, do którego zmierzasz przez całe życie, a którego nigdy nie możesz zobaczyć. Postąpiła jeszcze kilka kroków i już stała na cudnej, żywozielonej i pachnącej trawie, przyjmowała rozgrzewające promienie słońca. Stała tak chwilę. Jak długą – ciężko powiedzieć. Każdy zna takie chwile – trwają i trwają – ledwie minutkę lub nawet całą wieczność.
- Witaj Dziecię Słońca.
Alba zamarła, jej serce zaś wybiło szaleńczy rytm. Powoli odwróciła się szukając źródła słów – było w nich coś dziwnego, coś, czego nie mogła sobie uzmysłowić. Jej oczy napotkały stworzenie nieopisanie piękne – zwierzę było maści ni to bułanej, ni to szarej, kształtem przypominało młodego źrebaka; stało na mocnych nogach o pięknych, silnych pęcinach; smukła szyja a na niej cudnie falowana puszysta grzywa dodająca mu splendoru; dalej mała głowa, którą wieńczył spiralny róg długi na coś dwie piędzi.
- Jesteś jednorożcem, prawda? – Wypaliła Alba, zapominając o strachu, grzeczności oraz o wszystkim innym związanym z obyczajnością.
- Spostrzegawcza jesteś, nie ma co. Ale po prawdzie to jestem jednoroginią.
- Nie wiedziałam, że istnieją jednoroginie… W bajaniach dziada Wryma zawsze był tylko jednorożec.
- A znasz gatunek zwierząt składający się z samych tylko samców? – Dało się słyszeć wyraźne parsknięcie wyrażające lekkie oburzenie.
- Eee… - Alba przeszukiwała pamięć, ale jakoś nic nie pasowało.
- No, to akurat nieistotne. Ale takich gatunków jest całkiem sporo. – Co rzekłszy, jednorogini ślicznie się uśmiechnęła (jeśli potraficie wyobrazić sobie uśmiech jednorożca). I właśnie w tej chwili Alba zorientowała się, co jej się od początku nie zgadzało.
- Przecież ty nie mówisz! To znaczy… - Zmieszała się na chwilę. – Mówisz, ale nie tak, jak ja. Nie wypowiadasz słów, a jednak cię słyszę.
- Przesyłam myśli prosto do twojej głowy. Ty też tak potrafisz.
- Na pewno nie potrafię! – Zaperzyła się dziewczynka. – Niczego nie potrafię… - Wyraźnie posmutniała, gdyż w głowie znowu zagościło zwątpienie zastępując hardość i poufałość.
- A próbowałaś kiedyś? Dam sobie posadzić małego faeri na grzbiecie, jeśli tak! - Tym razem jednorogini zaprezentowała iście łobuzerski uśmiech, obnażając rząd bardzo ostrych, śnieżnobiałych ząbków.
- Nooo… Właściwie to nie... Ale i tak nie umiem.
- Spróbuj! Pomyśl o czymś i skieruj ten strumień myśli na mnie. No już, spróbuj!
- Nie umiem. Nie potrafię. Zrozum, ja niczego nie umię, wszystko zawsze robię źle! – Dziewczynka była wyraźnie bliska płaczu.
- Przestań się mazać, nie jesteś już dzieckiem. No już!
Alba spojrzała spod długich rzęs na jednoroginię, która wyglądałą na taką, co to nie znosi sprzeciwu. Już chciała spróbować, choć bez entuzjazmu, gdy nagle przypomniało jej się coś jeszcze.
- Mówisz, że nie jestem już dzieckiem a sama nazwałaś mnie dzieckiem słońca! – Wypaliła bezczelnie, hardo unosząc głowę.
- No… Tak. W rzeczy samej. Ale tamto tyczy się zupełnie czegoś innego. Teraz to nieistotne. Próbuj lepiej przekazać mi myśl bez kłapania paszczą.
- Ale ja chcę wiedzieć…
- Nie teraz, dziecko! – Przerwała jednorogini. – Może później ci to wyjaśnię. Wygląda jednak, że ciągle jesteś dzieckiem – ciągle próbujesz to pokazać swoim zachowaniem. - Zaczynasz mnie denerwować i zaraz sobie pójdę, zostawiając cię tu samą.
- Nie, nie odchodź! Dobrze, spróbuję… Ale, co mam powiedzieć?
- Cokolwiek. Wyślij pierwszą myśl, jaka ci przyjdzie do głowy.
Alba zastanowiła się chwilę. Stwierdziła, że i tak nic z tego nie wyjdzie, więc może sobie pozwolić na mały żart. Niech ci się grzywa poplącze i skołtuni. I uśmiechnęła się łobuzersko.
- Naprawdę tego byś chciała? To chyba niegrzecznie źle życzyć komuś, kogo dopiero się poznało, nie sądzisz? Chyba, że już mnie nie lubisz… – Uśmiechnęła się jednak, dając do zrozumienia, że nie jest zła.
- Usłyszałaś to? Naprawdę? – Oczy Alby wyrażały bezgraniczne zdziwienie. – A czy… eee… gdybym chciała tak powiedzieć, na przykład, do mamy, to czy też by usłyszała? Albo do Jolana? – Zapytała z wyraźnym rozmarzeniem w głosie.
- Oczywiście. Ale wy, ludzie, komunikujecie się za pomocą mowy i nie ma potrzeby wpędzać rozmówców w zakłopotanie. Niewielu ludzi potrafi posługiwać się telepatią.
- Tele… czym?
- Telepatia. To właśnie przekazywanie myśli.
- Niewielu? To dlaczego byłaś taka pewna, że ja potrafię? – Podejrzliwy charakter Alby znowu wziął górę nad grzecznością.
- Masz… pewne magiczne predyspozycje, że tak powiem.
- Jakże to? Przecież wszyscy mówią, że właśnie nie mam. Kiedyś słyszałam, jak rodzice rozmawiali, myśląc, że nie słyszę. Mama mówiła, że miała nadzieję, że będę przyszła wiedzącą, a ja nie mam żadnego talentu.
- Widzisz, dziecko drogie… Otóż, masz talent, całkiem duży nawet. Tyle, że nastąpiły pewne komplikacje przy twoich narodzinach. Pewne siły nie chciały dopuścić, byś się narodziła. Z kolei inne siły pomogły ci się narodzić. Tyle, że w twoim umyśle nastąpiła blokada. Urodziłaś się z przeświadczeniem o swojej niemocy. Między twoimi myślami, od samego początku, siedział wbity cierń. Cokolwiek robiłaś ten cierń pokazywał ci zniekształcony obraz rzeczywistości – jedno z jej odbić w krzywym zwierciadle. Kiedy malowałaś – były to śliczne obrazki – niestety… w twoich oczach były to koszmarne bazgroły, przedstawiające twoje największe strachy. A co najsmutniejsze, każdy, kto na to spojrzał, widział dokładnie to, co ty. Cierń w twoich myślach - pozostałość sił chaosu - wykorzystywał twoje magiczne zdolności stwarzając iluzję dla wszystkich, którzy to oglądali.
Alba słuchała tego z rozdziawioną buzią. Słowa te były tak dziwne, że zupełnie nie wiedziała co o nich myśleć. Nie mieściło jej się to w głowie.
- To samo się tyczy twojego śpiewania, grania na fletni, czy modelowania w glinie. Pamiętasz swoją pierwszą dłoń z gliny? Jak pan Vart pokazywał ci, co i jak należy robić, a ty, jakby podświadomie wiedziałaś, jakie czynności wykonywać? Wydawało ci się, że wszystko robisz właściwie, ale w efekcie wyszło coś, co z trudem przypominało dłoń, z powykrzywianymi paluchami, przypominającymi oślizłe węże. W rzeczywistości, była to piękna dłoń – naprawdę rzadko zdarza się, żeby za pierwszym razem zrobić coś takiego. Tyle, że tego nie widziałaś. Ani nikt inny. Iluzja…
- Skąd…? Skąd o tym wszystkim wiesz? Widziałaś to wszystko?
- Widzę teraz. W twojej głowie. Przechowujesz wszystkie te wspomnienia, a dla mnie to żaden problem je oglądać. Przechowujesz je oddzielone – te twoje i te skażone przez cierń. Dostęp masz jednak tylko do tych drugich. Gdybyś otworzyła swoje prawdziwe wspomnienia – cierń wsączyłby tam truciznę i nie miałabyś już niczego. Dzięki swoim prawdziwym wspomnieniom żyjesz, one nadają ci sens życia, którego tak naprawdę sobie nie uświadamiasz.
- Czy to prawda? Mówisz mi tyle rzeczy, a ja już zupełnie nie wiem, co jest czym. Kim ja jestem i kim ty jesteś. Nie potrafię się odnaleźć. – Dziewczynka wyglądała na przytłoczoną taką mnogością informacji na swój temat.
- Spokojnie. Jestem przy tobie. Od dziś zawsze już będę. – Słowa wypowiedziane kojącym głosem naprawdę dodawały otuchy i Alba wyraźnie się uspokoiła.
- Ale… Jeśli to prawda… to czy można jakoś wyciągnąć ten cierń z moich myśli? – Nie dało się przeoczyć nadziei w jej głosie.
- Właśnie w tym tkwi problem… Nikt tego nie wie. Doszliśmy do wniosku, że istnieje duża szansa, że tak. Ale pewności nie ma… Dlatego też, zdecydowaliśmy powiedzieć ci to wszystko, żebyś sama zdecydowała.
- Oczywiście, że chcę! Jakkolwiek małe są szanse na powodzenie. Wiesz, czym jest moje życie? – Łzy na powrót pojawiły się w oczach dziewczynki. – Jest pasmem nieskończonego bólu i cierpienia… Na każdym kroku robię coś źle, zawsze coś psuję, nic mi się nie udaje… Mam tego dość! Tak wiele razy zastanawiałam się, jaki sens ma moje życie. I zawsze wychodziło, że żaden… W domu nic mi nie dają do roboty, bo zawsze się boją, że coś zepsuję, coś pomylę, zrobię inaczej niż mieli na myśli – i to nie tylko te rzeczy, które naprawdę mi nie wychodzą, ale to się tyczy wszystkiego! Ludzie patrzą się na mnie z politowaniem, uśmiechając się samymi ustami – zapominając jednak o oczach, w których widać tylko litość dla kogoś takiego, jak ja – nieudacznika. Nie chcę takiego życia. Nie chcę…
- W takim razie spróbujemy. Jesteś gotowa?
- Już teraz? Tutaj?
- No, chyba im szybciej, tym lepiej, skoro tak ci z tym źle. – Uśmiechnęła się jednorogini ciepło.
- A… jak to będzie wyglądało? Będzie bolało?
- Nie bardzo. Uśniesz sobie a ja ci pomieszam trochę w główce.
- Ale… - Alba próbowała zyskać na czasie. – Mi się wcale nie chce spać.
- Nie szkodzi. Połóż się przy mnie a wnet zaśniesz.
- Obiecujesz, że nie będzie bolało?
- Obiecuję. – Znowu się uśmiechnęła. – A teraz się połóż. – Dodała ciepłym, dobrym szeptem.
Alba ostrożnie położyła się na trawie, zwinęła w kłębek wokół nogi jednorogini i zamknęła oczy. Zaraz poczuła się senna, oddech jej się wyregulował i zasnęła.
No, teraz najtrudniejsza część… Pomyślała jednorogini. Ojcze, pomóż mi, tak się boję. To cudowne dziecko, nie chcę mu zrobić krzywdy a przecież tak się może stać. Proszę, bądź ze mną, pomóż mi. Jednorogini ostrożnie zajrzała w myśli Alby. Od razu wyczuła obecność ciernia z jego tłustą skazą tak charakterystyczną dla sił chaosu. Jak się do tego zabrać… Zdecydowała się na najprostsze rozwiązanie. Wszyscy wiemy, jak się postępuje z drzazgą wbitą w palec – delikatnie rozcinamy igłą skórę a następnie wyciągamy drzazgę. Tak samo postępowała jednorogini chcąc usunąć cierń z myśli Alby. Delikatnie nacięła mocą powłokę okalającą myśli dziewczynki próbując dostać się do ciernia. Chwila nieuwagi i Alba już nigdy nie miałaby swoich myśli – pozostałaby pustą powłoką, pustym bukłakiem na wodę, w którym już nigdy żadnej wody nie będzie. Każdy najmniejszy fragmencik musiał być potraktowany z największą precyzją. Jednorogini po chwili już ciężko dyszała, zlana potem. Podążała jednak dalej. Dochodziła już do końca pierwszego odcinka. Najważniejsze to się nie zatrzymywać. Trzeba iść dalej, równo, powoli, ciągle dokładając największych starań. Pilnować, by się nie przeforsować, jednocześnie nie tracąc tempa. Skończyła pierwszy etap, otworzyła już pierwszy bok ciernia, teraz część tylnia. Zrobiła pierwszy krok. I następny. Nawet nie tak strasznie, dam radę! Tylko spokojnie, bez ekscytacji. Nie czuła, że pot zalewa ją strugami a silne nogi drżą jak po wielogodzinnej gonitwie. Stawiała krok za krokiem zmierzając w stronę drugiego boku. Jeszcze tylko kilka kroczków. Już widać zakręt. Jeszcze tylko trzy. Dwa. Jeszcze jeden, proszę… Dotarła z westchnieniem ulgi do zakrętu, ale i tu nie mogła odpocząć ani chwili. Drugi bok jest zawsze bardzo trudny. Cierń napiera już bardzo mocno, czuje, że coś złego się dzieje, wyrywa się – gdyby mu się udało, spustoszyłby jej wszystkie myśli. Jednorogini ciągle bardzo uważnie i jednostajnie parła w stronę cierniowej głowy. Nagle straciła równowagę, ciałem wstrząsnął spazm. Alba jęknęła przez sen. Jednorogini była u kresu swoich sił. Kręciło jej się w głowie, nie potrafiła skupić wzroku. Ale wiedziała, że od niej zależy wszystko. Z wielkim trudem zrobiła kolejny krok. Wymagało to niepojętego wysiłku, ale dokonała tego! I jeszcze jeden krok. I następny. Znowu złapała rytm i pewnie zmierzała naprzód. Szła jednak tylko siłą swojej woli, żadnych innych sił już nie miała. Ojcze! pomóż! Tato… Jestem u kresu sił. Na szczęście już widać koniec drugiego boku. Jeszcze kilka kroków. Tyle, że teraz najtrudniejsza część a ja już nie mam sił… Nie mogę zawieść. Po prostu nie mogę… Jak uwolnię drugi bok, to cierń już nie będzie niczym skrępowany a ja nie jestem w stanie go utrzymać… Został już tylko jeden krok. Jednorogini zrobiła go z wielkim trudem i oto stanęła przed samą istotą ciernia – a ten całkiem już uwolniony zaczął się szarpać i wyrywać ze wzmożoną siłą. Nie dam rady go utrzymać. Przecież on zaraz rozwlecze jej myśli po całym uniwersum! Nie mogę na to pozwolić! I owinęła cierń swoimi myślami. Cierń nie przestał się miotać kalecząc boleśnie myśli jednorogini. Osłoniła myśli Alby swoimi i teraz już nie mogła zrobić nic. Wiła się w wszechobecnym bólu, nie potrafiąc wyciągnąć ciernia. To tylko kwestia czasu. Już nie mogę… Zaraz stracę świadomość a wtedy koniec… Ojcze, proszę… ‘Hija, moje dziecko, szukaj zwycięstwa w myślach dziewczynki, nie poddawaj się, walcz!’ Tato! A jednak mnie nie zostawiłeś! Jednorogini wykrzesała z siebie siły, których już nie miała. A jednak zmusiła się do jeszcze jednego wysiłku. Zaczęła przeszukiwać myśli Alby w poszukiwaniu czegoś, czego mogłaby się złapać. Była jednak niemiłosiernie zmęczona i nie wiedziała, czy nawet, jeśli natrafi na właściwą myśl, to rozpozna, że o nią właśnie chodzi. Wśród myśli Alby dominowały te smutne, znalazła wspomnienie ręki z gliny, śpiewania, wyplatania koszyczków z trawy, myśl bardzo intensywną dotyczącą maleńkiej fletni. Ale nie wiedziała, co ma z nimi zrobić, której użyć i jak jej użyć. Doszła do ostatniej myśli, tej tuż przed zaśnięciem. Myśli o tym, jak mogłaby wyglądać przyszłość po wyciągnięciu ciernia. Marzenie dziewczynki o nowym życiu – tak piękne, że jednorogini, która widziała tak wiele cudownych, niepojętych dla ludzi, rzeczy – aż westchnęła z zachwytu. I było tam jeszcze przeświadczenie, że jednorogini na pewno uda się wyciągnąć cierń. Bezgraniczna wiara i zaufanie. Nie zawiodę cię córeczko. Choćbym miała sama za to zapłacić największą cenę! Dwie łzy – jak brylanty – spłynęły z oczu jednorogini. Zebrała raz jeszcze siły, których nie było i podjęła walkę. Jęła napierać na cierń, wypychając go na zewnątrz. Nie chciał ustąpić i zapierał się wszystkimi siłami, ale determinacja, z jaką jednorogini nań napierała, była iście ogromna. Cierń powoli opuszczał myśli Alby. Powoli i nieuchronnie. W końcu wyskoczył a towarzyszył temu głośny huk i feeria barw. Alba otworzyła oczy.
- Czy już? – zapytała sennie. – Ale ty jesteś zimna… I cała mokra! Rozchorujesz się!
- Już dobrze, kochanie. Już wszystko dobrze. Nic mi nie będzie. Odpocznę tylko chwilę. – Mówiła lekko, ale nie potrafiła skupić wzroku ze zmęczenia. Próbowała tylko się nie przewrócić. - Jak się czujesz?
- Nnooo… Dobrze.
- Zaśpiewaj coś.
- Przez przełęcz po moście szalonym idziesz, sama już bez nadziei…
- I jak? Podoba ci się twój śpiew? – Przerwała jednorogini.
Alba zrobiła wielkie oczy, na jej twarzy pojawił się radosny uśmiech.
- Ależ tak! TAK! Umiem śpiewać! – Alba biegała dookoła jednorogini śpiewając. Zadyszała się i przystanęła. – Dziękuję, koniku. Dziękuję! – Przytuliła się do boku jednorogini, obejmując ją za szyję.
- Czy ja ci wyglądam na konia?! – Rzekła z udawanym oburzeniem. – No, chodźmy już. W domu się o ciebie pewnie martwią – robi się późno. Odprowadzę cię na skraj Lasu.
- A nie możesz iść ze mną, ze mną zamieszkać? – Spytała z tęskną nadzieją w głowie Alba.
- A nie mogę. Nie dla wszystkich właściwymi są te same rzeczy.
- A zobaczymy się jeszcze?
- A zobaczymy. Jeśli tak będzie miało być…
- To dobrze.
Doszły do skraju Lasu. Alba nawet nie zauważyła kiedy – powrotna droga z polany jakoś jej umknęła.
- Dziękuję. Dziękuje dziękuję!
- To nic wielkiego. Idź już.
- Dobrze. – Odeszła kilka kroków. Odwróciła się jednak. – Kocham Cię, koniku.
- Ja też cię kocham, córeczko. Znajdź swoje szczęście.
Alba odwróciła się i pobiegła przez łąkę. Po drodze zastanawiała się, czy te koszyczki, co to je zrobiła tego popołudnia, teraz wyglądałyby ładnie. Postanowiła to sprawdzić po drodze. Jeśli znajdzie, oczywiście, miejsce, w którym leżała i je splatała. Robiło się już ciemno, ale Alba znała tę łąkę bardzo dobrze – tyle razy w końcu tutaj się chowała. Znalazła koszyczki i naprawdę wyglądały cudnie! Idealnie splecione, choć przecież nawet na nie nie patrzyła. Uradowana, jak jeszcze nigdy w życiu, pobiegła do domu. Biegła a biegnąc śpiewała. Radowała się całą sobą. Życie może być takie piękne.
- Jak ty ładnie śpiewasz!
Zamarła w pół ruchu szukając wzrokiem osoby, która wypowiedziała te słowa. Niedaleko stał Jolan, jasnowłosy chłopak z sąsiedztwa, ledwie dwie wiosny starszy od Alby.
- Naprawdę tak myślisz? – zapytała z rosnącą w sercu nadzieją uśmiechając się promiennie.
- Nnnoo… Tak mi się zdaje… - Wydukał wyraźnie zmieszany uśmiechem dziewczyny i radosnym tonem jej wypowiedzi tak dla niej obcym. Spuścił głowę pod jej wzrokiem wyraźnie się rumieniąc.
- Tak ci się zdaje… Tak… Właśnie ci się zdaje… - Uśmiech zniknął z jej twarzy niczym zdmuchnięty przez nagły wicher. Odwróciła się i pobiegła jak najszybciej w stronę domu.
Tak! Jak głupia myślałaś, że to coś zmieni! Kolejna próba odkrycia nieistniejącego talentu, umiejętności, których nie ma i nie będzie! Zrozum to wreszcie głupia dziewczyno! Zrozum!!! Tym razem wymyśliłaś sobie jednorożca, który cię cudownie uleczył! Krew i popioły! To się nadaje jedynie do bajań dziada Wryma! Jednorożca spotkać, jasne!
Tak zrezygnowana dobiegła do domu. Przebiegła przez wspólną izbę, nie widząc nawet pytającego spojrzenia matki, wpadła do sypialni, którą zajmowała z siostrami, rzuciła się na swoje łóżko i naciągnęła na głowę koc. Cichutko, żeby nikt nie usłyszał, łkała. Chciała zapomnieć ten dzień, jednorożca i wszystko. Chciała zasnąć i już się nie obudzić. I zasnęła.

***

Znowu była na polanie. Była tam też jednorogini.
- Przecież cię nie ma. Sama cię wymyśliłam – Powiedziała smutno Alba.
- No przecież, że jestem! Masz może i całkiem dużą moc, ale nie aż taką. – Uśmiechnęła się ciepło jednorogini.
- To mi nic nie pomogło. Dalej nic nie potrafię…
- Oczywiście, że potrafisz, bo zawsze potrafiłaś. Musisz tylko chcieć uwierzyć. Uwierzyć w siebie. Jesteś śliczną dziewczynką, masz talent do wielu rzeczy. Uwierz w siebie!
- Ale ja naprawdę nie potrafię. Przecież…
- Posłuchaj. Obudzisz się i możesz dalej się mazać i marudzić, że niczego nie umiesz. Wtedy cały trud pójdzie na marne. Znowu będziesz nieszczęśliwa i nic się nie zmieni. I to, że wyciągnęłam ten cierń nie będzie miało żadnego znaczenia! A mogłam zginąć w walce o ciebie… Czy chcesz zaprzepaścić swoją szansę?
- No… Nie… Oczywiście, że nie. Ale… Nie bałaś się ryzykować dla mnie życia?
- Bałam się, a jakże! Byłam śmiertelnie przerażona.
- A jednak to zrobiłaś… - Nie doczekawszy się reakcji zapytała. – Dlaczego?
- Bo Cię kocham.
Patrzyły na siebie w milczeniu. Nic już nie zostało do powiedzenia.
- No, czas już się obudzić. – Zdecydowała jednorogini.
- Powiedz mi jeszcze jedno. Co to znaczy, że jestem dzieckiem słońca?
- Jeszcze nie czas, żebyś się o tym dowiedziała. A teraz już się obudź, córeczko.

Wiedziała już, że budzi się ze snu. Otworzyła powoli oczy patrząc w rozjaśnione promieniami porannego słońca okno.
- Dziękuję. Myślę, że już wiem... - uśmiechnęła się promiennie, wdychając pierwsze wstęgi powietrza Nowego Życia.

Gwydion.
komentarz[9] |

Komentarze do "Zobaczyć siebie"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Inspiracje ku...
   Egipscy Bogow...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.024461 sek. pg: