..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

Prawdziwa przyjaźń



Armia, jaką miał przed sobą była jedynym w swoim rodzaju widokiem. Ludzie, elfy krasnoludy... wszystkie rasy... przybyły na ostateczną walkę... Dorian, niemłody już elf, wiedział, że ta bitwa zadecyduje o wszystkim... już od dłuższego czasu na ziemiach orków panowało poruszenie... spędził tam ostatnie dziesięć lat i wiedział coś na ten temat... Gdyby nie on i jego pobratymcy zebranie tej armii, którą przed sobą widział byłoby niemożliwe... zanim by się zorientowali byłoby już za późno... ale na szczęście udało się... teraz mieli szanse... Szansę - pomyślał elf - przydałoby się jednak coś więcej niż tylko szansa... ale bogowie nie mogli nas przecież opuścić. Nie w takiej chwili... Jeszcze raz spojrzał na okolicę... wylot kanionu był dobrym pomysłem... orków na pewno będzie więcej, a w ten sposób będzie im ciężko ich otoczyć. No i łatwiej będzie wykorzystać dość specyficzne taktyki każdej z ras... na pierwszej linii krasnoludy... zawsze dziwił się, z jakim zapałem wpychali się oni na najbardziej niebezpieczne pozycje... a już zwłaszcza jeden z nich, którego kiedyś znał... „Ciekawe czy się tu zjawił...” pomyślał Dorian..
-Tu jesteś ty patykowaty, wielkouchy bezbrody wielkoludzie – usłyszał elf za plecami. Głos wypowiadający te słowa był niski i chropowaty.
- Też się cieszę, że cię widzę Grawig – odpowiedział bez odwracania się.
Po chwili właściciel owego głosu stanął przy nim... niski, masywny, z długa rudą brodą, od stóp aż po czubek głowy zakuty w pięknie zdobione żelastwo. Zawsze ciekawiło go, czy krasnoludy kiedykolwiek i gdziekolwiek chodzą bez swojego wojennego sprzętu
- Długo się nie widzieliśmy Dorianie
- Tak. Tylko nie udawaj, że za mną tęskniłeś.
- Chyba sobie żartujesz! Ja? Za tobą? Nie... ale mój młot stęsknił się za twoją głową...
- Hahaha... bałem się, że to powiesz – odruchowo złapał się za głowę. Ile to już minęło... 50 lat, może więcej... w każdym bądź razie wydawało mu się, że wciąż dzwoni mu w uszach – Obawiam się, że moja głowa nie tęskni jednak za twoim młoteczkiem...
- Nie bój się... bardziej pragnie rozbić kilka orczych łbów niż przetrącić twój.
Obydwaj spojrzeli na siebie, po czym zanieśli się donośnym śmiechem. Tak... to będzie wielka bitwa, obydwaj o tym wiedzieli, tak samo jak wiedzieli o tym, że jutro mogą być tylko bezimiennymi zwłokami. Ale mimo to nie potrafili o tym myśleć, tak jakby ta bitwa była tylko żartem, złym snem. Ale ich radość nie trwała długo. Wciąż było sporo do zrobienia, a czasu bardzo mało.
- Możesz mi powiedzieć, co u licha robią tu kobiety? To ma być bitwa, a nie wieczór towarzyski – zapytał Grawig.
- To kapłanki, będą się zajmować rannymi... ktoś to musi robić. W każdym bądź razie są tu tylko ludzkie kobiety... wśród elfów nie będzie rannych.
- Ani wśród naszych... zwycięstwo i chwała albo śmierć w chwalebnej walce... tak... nasze rasy są zupełnie inne niż ludzie... może dlatego jesteśmy na wymarciu... w przeciwieństwie do nich.
- Kto wie... w każdym bądź razie jeśli chodzi o kapłanki to kilka z nich zna się na czymś więcej niż leczeniu. Jest ich niewiele, ale nie mamy co narzekać
- Magia... - mówiąc to krasnolud splunął z odrazą – na co ona komu potrzebna.
- Zapewne się przekonasz... i to już wkrótce.
„Faktycznie jesteśmy na wymarciu” - pomyślał elf – „Nawet teraz, w tej bitwie to widać. Elfów było tu około 5 tysięcy... krasnoludów jeszcze mniej, zaledwie 3 tysiące. Tymczasem ludzie stanowili cały trzon armii... przeszło 20 tysięcy piechoty i 5 tysięcy jazdy, to były siły wystawione przez ludzi. A ponieważ to oni tyle wystawili to uznali, że tylko oni mają prawo tu dowodzić. Dobrze, że chociaż zgodzili się na przyjęcie wroga w tym miejscu. Niestety obrali własną, bardzo głupią taktykę walki, po stokroć przeklęte samoluby. Ale przekonają się, na co nas stać... nas... elfy... krasnoludy zresztą też... może i jest nas mało, ale każdy z nas jest wart tyle co dziesięciu takich jak oni.”
- Słyszałeś, że ci kretyni planują przeprowadzić szarżę w trakcie bitwy? –głos krasnoluda wyrwał Doriana z jego rozmyślań.
- Tak. Słyszałem. Jestem ciekaw jak oni to zrobią... A raczej jak zamierzają to zrobić... bo założę się, ze gdy ujrzą potęgę wrogiej armii to szybko im przejdzie. No cóż... tak czy inaczej, mamy jeszcze co nieco do zrobienia... każdy wśród swoich... jak skończysz, to wejdź na tamtą górkę, w dolinie. Tam zaczekamy na bitwę. I nie gadaj bzdur, że chcesz być na pierwszej linii. Potrzebuję cię gdzie indziej.
- Dobra, dobra – z miny i tonu głosu łatwo było wyczuć, ze się zgadza, choć bardzo niechętnie.
Rozeszli się, każdy musiał ustalić powinności swoich podkomendnych. Spotkali się dopiero, gdy słońce zaczęło zachodzić. Gdy krasnolud tam przyszedł elf już tam czekał. Spoglądał na wylot kanionu. Czegoś nasłuchiwał. Czekał na coś...
- Nadchodzą, prawda? – Spytał Grawig.
- Tak. Nadszedł czas – powoli podniósł się z ziemi. Gdy wstawał jego płaszcz uchylił się nieco, ukazując pięknie zdobioną zbroję, koloru srebra.
Wtem gdzieś z oddali rozległ się dźwięk trąb, potem miarowe, donośne bicie bębnów. Po kilkudziesięciu minutach ukazała się armia orków... szła przez kanion niczym fala powodzi. Wkrótce niemal cały kanion zapełnił się ich czarnymi sylwetkami. Były ich co najmniej sto tysięcy Gdzieniegdzie widać było także i jakieś większe postacie, zapewne trolle. Gdy byli niemal w zasięgu strzał zatrzymali się. Nastała martwa cisza. W powietrzu czuć było niesamowite napięcie. Dorian i Grawig spojrzeli na siebie, potem na przerażone twarze ludzkich lordów - „przywódców” zjednoczonej armii. Wydawało się, że wszystko stanęło w miejscu... nikt się nie poruszał... jedna armia naprzeciw drugiej... wiedzieli że prędzej czy później dojdzie do rozlewu krwi, ale mimo to nikt nie wykonał nawet najmniejszego gestu... tak jakby miało to trwać wiecznie.
Nagle coś się stało. Jeden z krasnoludów stojących w pierwszej linii zaryczał wściekle, po czym rzucił się w stronę linii orków. Biegł kilka minut, a gdy w końcu znalazł się tuż przed zdezorientowanymi potworami zaczął wymachiwać swoim toporem. Nim orki zorientowały się co się dzieje pięciu z nich już nie żyło. Doszło do zażartej walki. Zanim krasnolud padł od zadanych mu ran, następne dziesięć orków pożegnało się z tym światem.
- Co to było u diaska? – wrzasnął Dorian do swego przyjaciela.
- Tionak, syn Gonaka. Przed bitwą obiecał że sam stanie naprzeciw całej armii. Słowa dotrzymał. Niech spoczywa w pokoju. Nieźle narozrabiał, choć brak nam będzie jego topora.
Po tym incydencie wśród orków zapanowało poruszenie. Wszyscy wiedzieli, że oczekiwanie się skończyło. Potwory ruszyły biegiem w stronę broniącej się armii. Wrzaski i szczęki żelaza częściowo zagłuszyły świst strzał. Niczym chmura lub wielki czarny ptak przez niebo przeleciał grad elfich strzał. Zapewne wielu wrogów padło, ale wśród płynącej ich fali nie było nawet tego widać. Dystans powoli się zmniejszał. Orki również rozpoczęły ostrzał, jednak był on nieskoordynowany, a do tego wymierzony w ciężko opancerzone krasnoludy stojące na pierwszej linii, więc efekt był raczej marny. W końcu doszło do zwarcia. Orki niczym fala rozbijająca się o tamę zatrzymała się o mur krasnoludów. Dorian myślał, że orkom nigdy nie uda się przebić. Po kilku chwilach w punkcie starcia widać było piętrzącą się górę orczych ciał, podczas gdy straty krasnoludów były wręcz minimalne. Ale wtedy do walki włączyły się trolle. Potężnymi łapami rozrzucały wszędzie obrońców. Dorian zaczął krzyczeć do swoich pobratymców: „Strzelajcie do trolli”. Wiedział jednak, że to bezcelowe. Elfy już wcześniej skoncentrowały swój ostrzał na tych bestiach. Efekt jednak był marny. Choć wiele z nich padło, to jednak szeregi krasnoludów gwałtownie się przerzedziły. Dorian miał już kazać Grawigowi wycofać swoich pobratymców, lecz gdy na niego spojrzał zrozumiał, że to bezcelowe. Na twarzy jego przyjaciela widać było smutek, ale i zdecydowanie. Takie same uczucia panowały pewnie teraz także wśród innych krasnoludów. Nawet gdyby otrzymali rozkaz, żaden z nich się nie wycofa. Dlatego zamiast polecenia z ust elfa wyszły jedynie słowa: „Przykro mi, że nie jesteś teraz wśród swoich. Ale będziesz miał jeszcze okazję chwalebnie zginać... Orków do zabicia jest aż za dużo.”. Krasnolud odwrócił na chwilę wzrok od frontu, spojrzał na elfa... wybaczył mu... nie słowami, lecz spojrzeniem, ale wybaczył. Po czym znów wziął się za obserwowanie przebiegu starcia. Jego pobratymcy byli zalewani niekończącą się falą bestii. Dorian z nienawiścią spojrzał na ludzkich lordów, którzy stali jak sparaliżowani, nie zamierzając wysyłać swoich wojsk. Elf podszedł do nich, stanął tuż przy najważniejszym z nich, po czym uderzył go z całej siły pięścią.
- Co ty odwalasz elfie? – ten wrzasnął nie wiedząc co się dzieje.
- Jeszcze chwila, a orki przebiją się przez krasnoludy, na co czekacie? Pomóżcie im, albo te potwory dostaną się do doliny.
- I o to chodzi, wtedy będziemy mogli wykorzystać naszą kawalerię. Śmierć krasnoludów była wliczona w plan.
Lordowie z przerażeniem spojrzeli na błyszczący miecz, który nagle znalazł się w ręku elfa. Kilku z nich odruchowo sięgnęło do rękojeści swoich broni. Ale elf jedynie splunął przed nich, odwrócił się do swoich, po czym uniósł miecz i krzyknął z niebywała siłą: „Bracia elfy, sięgajcie po miecze, pokażemy tym ludzkim śmieciom co oznacza prawdziwa odwaga”. W jednej chwili ku niebu wzniosło się kilka tysięcy elfickich ostrzy. Uniósł się też jeden młot, ten który należał do Grawiga. Dorian uśmiechnął się. Zaczął biec w stronę załamujących się linii krasnoludów. Za nim biegły wszystkie elfy, co do jednego. Biegł też pewien krasnolud, który mimo swoich krótkich nóg w niemal cudowny sposób dotrzymywał kroku szybszym od siebie „leśnym duchom”.
Po paru minutach ich miecze poszły w ruch. Walczyli ramie w ramie z resztkami krasnoludów. „Dalej przyjaciele. Czeka nas chwała i legendy. Pokażemy na co nas stać” – głos Doriana przebijał się przez rwetes bitwy. Trolle nie potrafiły walczyć z szybkimi i zwinnymi elfami. Nie były w stanie ich trafić. A ich magiczne ostrza wciąż otwierały kolejne rany na ich cielskach. Orki padały jeden za drugim. Sterty ich ciał zaczynały powoli tworzyć górę która wznosiła się wciąż wyżej i wyżej. Ale kanion wciąż był pełen tych przeklętych bestii. Dorian myślał, że ta walka będzie trwać wiecznie. Niestety, szeregi obrońców słabły. Za każdego elfa czy krasnoluda padało trupem dziesięć, dwadzieścia orków. Ale to wciąż było za mało. Powoli w liniach obrońców zaczęły się tworzyć luki, które natychmiast zapełniały zielonoskóre bestie. Przegrywali. Wiedzieli, że tak będzie. Widzieli, że ich sytuacja jest tragiczna. Ale nie poddawali się. Ich miejsce było w legendach i pieśniach, nie na tym ziemskim padole. Po kilku godzinach walk ich szeregi zostały przełamane. Chwile później została ich zaledwie garstka, broniąca się pod ścianą. Dorian, Grawig, kilka elfów i krasnoludów. Stali na olbrzymim stosie orczych ciał. Choć sami, wzbudzali strach. Żaden ork nie chciał się przy nich znaleźć. Większość potworów poszła w stronę doliny, skąd zaczęły dobiegać odgłosy walk. A grupka nieludzi pozostała w kanionie wciąż walczyła. Zabijali każdego kto podszedł. Co chwila któryś z orków ginął z poderżniętym gardłem, rozcięty toporem, lub ze zmiażdżoną młotem głową. Byli niczym bogowie... nieśmiertelni, niepokonani, straszni i bezlitośni dla swych wrogów. Nie wiedzieli co się dzieje wokół nich. Nie mieli pojęcia jakie są losy bitwy... Widzieli tylko towarzyszy broni u swego boku i hordy wrogów przed sobą. I to było wszystko czego potrzebowali. Dorian odciął głowę kolejnemu orkowi, nie pamiętał któremu. Nie pamiętał też o zmęczeniu, ani o ranach, które otrzymał. Pamiętał tylko jedno. Że czekają go legendy, a na nie trzeba zasłużyć. Wziął kolejny zamach... nagle stwierdził, że uczynił to niepotrzebnie... wokół nie było żadnego orka, którego mógłby zabić. Tylko martwe ciała. Rozejrzał się po kanionie. Gdzieniegdzie widać było jeszcze kilka uciekających bestii, ale były zbyt daleko by je dogonić. Po chwili pojawili się ludzcy wojownicy. Nieliczni, ale jednak. Patrzyli na olbrzymią górę ciał, jaka powstała u stóp elfów i krasnoludów. Dorian uśmiechnął się. Spojrzał na Grawiga, opierającego się na swym młocie... krwawiącego z licznych ran, wyraźnie zmęczonego. Obydwaj usiedli obok siebie. Byli szczęśliwi... zwyciężyli... ale potem ich oczy skierowały się ku ciałom ich pobratymców, którzy zginęli w tym kanionie. Owszem... wygrali... zdobyli swoje miejsce w legendach... ale jakim kosztem... niemal wszystkie elfy i krasnoludy poległy w tej bitwie... czy naprawę było warto...
Nagle od strony doliny usłyszeli bębny... gdy spojrzeli w tamtą stronę ujrzeli kolejną hordę potworów, wychodzących zza wzgórz... kolejne tysiące. Przeklęte bestie podzieliły się na dwa oddziały. Skąd się ich tyle zebrało. Dorian spojrzał na nędzne resztki obrońców wokół siebie. Więc to wszystko było na nic? Więc mają dziś ponieść porażkę? A razem z nimi cały ten świat? Powoli uniósł miecz i skierował go w stronę nadciągającej armii. Jego ręka zaczęła drżeć. Po chwili musiał opuścić ostrze. Był zbyt zmęczony by je utrzymać. Spojrzał na Grawiga. Krasnolud nie mógł się nawet podnieść. Elf znów spojrzał na czarną falę powoli wlewającą się do kanionu. Upadł na kolana. Jego wzrok powoli odmawiał posłuszeństwa. Wszystko robiło się czarne... nie wiedział, czy to dlatego, że przed nim rozpościera się ta armia, czy dlatego, że traci przytomność. Nagle ujrzał sylwetkę kobiety, stojącą u jego boku. Mimo ze nie widział już prawie nic, ona była nader wyraźna. Jej piękna twarz, długie czarne włosy i czarna suknia. Wyciągnęła do niego rękę. On podszedł do niej... nie... nie podszedł... nie mógł... przecież widział, że jego ciało leży gdzieś obok, przeszyte włócznią jakiegoś orka... nie mógł podejść... a mimo to był przy niej... odchodził wraz z nią... wraz z tymi, którzy walczyli u jego boku... wraz z swym oddanym długobrodym przyjacielem...

Thork.
komentarz[12] |

Komentarze do "Prawdziwa przyjaźń"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.027120 sek. pg: