..:: ELIXIR | Gry Fabularne(RPG) | Gry Komputerowe(cRPG) | Fantastyka | Forum | Twoje Menu Ustawienia
   » Menu

   » Recenzje

   Szukaj
>NASZE STRONY
 MAIN
:: Strona Główna
:: Forum
:: Chat
:: Blogi

 GRY FABULARNE
:: Almanach RPG
:: Neuroshima
:: Hard HEX
:: Monastyr
:: Warhammer
:: Wampir
:: D&D
:: Cyberpunk2020
:: Earthdawn
:: Starwars
:: Arkona

 GRY cRPG
:: NWN
:: Baldurs Gate
:: Torment
:: Morrowind
:: Diablo

 FANTASTYKA
:: Literatura
:: Tolkien
:: Manga & Anime
:: Galeria

 PROJEKTY
:: Elcards
:: Chicago

   Statystyki
userzy w serwisie:
gości w serwisie: 0

POD STRĄCONĄ KORONĄ



Od niskich, masywnych budynków napływało chłodne powietrze. Było to zbawienie dla wszystkich tych, którzy znaleźli się w tej dzielnicy miasta. A było ich wielu, co zresztą mogło wydawać się dziwne, wiedząc, że ten fragment Ant’kir cieszył się zdecydowanie złą sławą. Nie na darmo nazywał się Zaułkami Cienia. Niezbadane są jednak wyroki niebieskie, więc czemu był to najbardziej zaludniony rejon, tego nie wie nikt. Nikt oprócz paru przemądrzałych kapłanów z Głównej Świątyni Filyriona, którzy mieli w zwyczaju powiadać: „Swój do swego ciągnie”. Słońce grzało niemiłosiernie i każdy, kto choć trochę cenił siebie, nie pozostawał na dworze dłużej niż to było konieczne. Nawet zagęszczenie żebraków, codziennie przyprawiających o wściekłość Ant’kirowskich rycerzy-najemników, stopniało jak lód na wiosnę. Jednak wszyscy gdzieś się przecież musieli podziać. Siedzenie w tych rozsypujących się z biegu lat barakach nie należało do najprzyjemniejszych w życiu. Ci bogatsi, co tylko z sentymentu do starych murów, miejsc gdzie się wychowali lub (co był raczej najczęstszym powodem) by znaleźć sobie rozrywkę i zarobek, zjawiali się tutaj tylko na chwilę i to przeważnie siedzieli w Gospodzie „‘Pod Strąconą Koroną’”. Były to przeważnie osoby z inicjatywą, nierzadko pełniące wysokie funkcje w urzędach miasta. No cóż, w końcu nigdzie nie można kraść tak bezkarnie, jak tam. Trzeba sobie znaleźć jakieś miejsce na starość, a i najlepiej jeszcze nie rezygnować z profesji... Czyli stanowisko urzędnika jest w sam raz.
Właściciel gospody nie mógł narzekać teraz na brak utargu. Było to chyba najbardziej oblegane miejsce w okolicy, a co najważniejsze, zebrała się tam cała śmietanka okolicznych (i nie tylko) Gildii. Jako, że mógł rozpoznać po pierścieniach (lata praktyki... ) wysokość piastowanych miejsc, nie musiał się obawiać o jakiekolwiek bójki czy zatargi. Nikt nie będzie ryzykował tego przy swoim przełożonym, a paru „wolnych strzelców” w razie czego zostanie szybko uciszonych. Z ulgą odetchnął, gdy usłyszał, że Gildia Złodziei i Gildia Skrytobójców doszły wreszcie do porozumienia. Nic więc nie mąciło powolnego, upalnego południa.
Metis leniwie odsunęła kotarę i wyjrzała przez malutkie okno na ulicę. Nic specjalnego się nie działo. Para dzieciaków biegała za sobą, robiąc więcej wrzasku, niż stado wron. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem. Już miała wstać i wyjechać w końcu z tego miasta, kiedy wzrok jej przykuła jakaś osoba zbliżająca się do jej stolika.
- Można? - usłyszała melodyjny głos zdradzający niewątpliwie rasę, no przynajmniej połowę, jak stwierdziła po chwili.
- Można - wzruszyła ramionami. - Nie widzę nigdzie zakazu- odpowiedziała z lekko ironicznym uśmiechem, po czym z zaciekawieniem przyjrzała się „gościowi”. Był półelfem, to widać było od razu. Strój miał raczej przeciętny, jak na osobę przebywającą tutaj: czarne spodnie i koszula z zapiętą na obojczyku peleryną mimo takiego upału. Jedyną rzeczą wyróżniającą się w ubraniu była zapinka płaszcza - srebrny kruk z onyksowym okiem. Dziewczyna nie rozpoznała w tym żadnej gildii, którą znała, a znała ich, trzeba przyznać, dużo. Cenne cacko. Tak samo jak i miecz, również noszący znaki tego ptaka i sztylet - dla odmiany- prosty, jakby zwyczajny. Miała jednak dziwne przeczucie, że ta broń jest dużo niebezpieczniejsza od finezyjnie zdobionego miecza.
- Mówią o mnie Lakushi. A o tobie? – zapytał. - Chyba, że jest powód, bym imienia twojego poznać nie mógł. Wątpię, byś podała mi swoje prawdziwe imię...
- I dobrze wątpisz, Kruku. Nie mylę się? - uśmiechnęła się przekornie. - Nie, nie ma powodu, dla którego miałbyś go nie poznać. Selis.
- Miło mi niezmiernie, że godny jestem takiego zaufania -roześmiał się. - I coś widzę, żeś nie stąd. Zgadłem?
- A ja coś widzę, że jesteś bardzo ciekawski - przyjrzała mu się uważniej. Czarne, ścięte do ramion włosy z wplecionymi rzemykami przytrzymywane były przez opaskę, najwyraźniej po to, by nie spadały do oczu. Miłą jasną cerę i... dopiero teraz to zauważyła z zaskoczeniem. Białą, wąską bliznę przecinającą brew i kawałek policzka. Oko najwyraźniej też dosięgła broń, a to, na co patrzyła, to było tylko jego magiczną imitacją. Najwidoczniej opaska miała też inne zastosowanie... „Coraz ciekawiej się robi” – pomyślała, a głośno odpowiedziała:
- Nie, nie mylisz się. Ale jeśli chcesz zadać jeszcze jakieś pytanie, to pozwól, że ja pierwsza zadam... Skąd ta blizna?
Spojrzał na nią badawczo, lekko zdziwiony i zmrużył oczy.
- Widzę, że mam do czynienia z kimś więcej niż tylko jakimś człowiekiem, jakich by się można spodziewać po tym miejscu.
- Wątpiłeś?- tym razem ona się roześmiała.
- Nie - rozchmurzył się. - Na swój sposób różnisz się od tego pijanego tałatajstwa, które zajmuje większość miejsc siedzących... tudzież leżących.
- Na twoim miejscu mówiłabym to ciszej. Jest tu sporo osób, którym pewnie by się to nie spodobało - zawiesiła głos, ale zobaczyła tylko lekko ironiczny uśmiech, więc kontynuowała. - Być może nie miałam okazji jeszcze czegoś wypić. Tak w samotności?
- Czyżby to było zaproszenie?- spojrzał na nią, rozbawiony, kątem oka.
- Owszem, jeśli mogę liczyć na ciekawą historię. Na nic innego nie mam ochoty w ten piekielny upał.
- Możesz liczyć.
Zawołał dziewkę, która wyrwała się z objęć jakiegoś mężczyzny i podeszła wolnym, trochę ociężałym krokiem. Widać, że ona też odczuwała skutki gorąca. Zatrzymała się przed półelfem z niezbyt zachęcającą miną. Nie zrażony tym powiedział:
- Dla mnie wino, a dla mojej przyjaciółki?- spojrzał na jasnowłosą dziewczynę.
- Też. Latrańskie.
- Dobry wybór - pochwalił i skinął na dziewkę, która odeszła równie niespiesznym krokiem, jakim przyszła, odprowadzana zachęcającymi głosami podpitych facetów.
Na wino przyszło im czekać długo, a przy stole zaległa senna cisza. Lakushi, z kim ma do czynienia, zastanawiał się już od momentu, w którym zauważył ją siedzącą samą tutaj. A może to ten spokój mimo takiego towarzystwa? Zastanawiał się, co kryje się za jej błękitnym wzrokiem, spokojnie utkwionym gdzieś w dal za oknem. A właściwie pod błękitno-rubinowym... Tam mu się z klejnotem skojarzyło. Kompletnie nie wiedział czemu, choć wiedział, że powinno mu to coś mówić. A nie mówiło nic oprócz tego, że najwyraźniej nie jest tym, na kogo wygląda. Ale to nic nowego... W momencie, kiedy przerwała iluzję, zaintrygowała go bardzo. Wyjątkowo. Nie wiedział, że podobne myśli miała Selis. Była wręcz pewna, że coś przeoczyła i o czymś zapomniała. To nie było najbezpieczniejsze w takim miejscu.
Z rozmyślań wyrwał ich dźwięk stawiania na stół kielichów z winem. Półelf rzucił paręnaście sztuk złota, choć to przekraczało kilkakrotnie wartość zamówienia, a dziewka chwyciła je szybko i pośpiesznie chowając je ruszyła w kierunku wołania innego klienta. Dziewczyna wrzuciła coś niepostrzeżenie do swojego napoju, ale nie umknęło to uwadze Lakushiego. Uśmiechnął się ze zrozumieniem.
- Mamy wrogów?
- Mamy - płyn nie zmienił swojej barwy, a jakimś jaskrawozielonym skrawkiem materiału przetarła boki kielicha. - Ale niespecjalnie się ich obawiamy.
- Tak więc?
- Ostrożność. Zwykła ostrożność.
- Chwali się. Liczni o niej zapominają...
- Czy to wstęp do historii? - spytała lekko, spoglądając na niego, tym razem ze spokojem upijając łyk.
- Właściwie... tak. Mógłby być to taki morał.
- Morał podaje się na końcu- przebiegle skwitowała.
- Więc, jak widzę, nie mam wyboru - roześmiał się głośno. Był dzisiaj w wyjątkowo dobrym humorze. –Historia jest krótka. I niezbyt oryginalna... Pewnego uroczo paskudnego dnia, kiedy lało tak, że nie można było zobaczyć nic na wyciągnięcie ręki, jechałem sobie niewinnie...
Selis prychnęła z rozbawieniem. Trudno jej było sobie wyobrazić, że jest „niewinny”. Ale on, nie zwracając na to uwagi, kontynuował:
-....przez Puszczę Arrenlis, kiedy twarda, mimo tego, iż deszcz zacinał już dobre kila dni, droga z traktu niespodziewanie zmieniła się w jakieś podmokłe kępy sitowia, a jedyna osłona w postaci drzew powoli rozmywała się we mgle... Po pewnym czasie deszcz ustał, choć marna z tego była pociecha, gdyż cała woda skondensowała się akurat na wysokości mnie i mojego konia. Koniec końców, byłem jeszcze bardziej mokry niż podczas deszczu, a widoczność już zupełnie spadała do zera. Już w czynie desperacji miałem się zatrzymać, bo wiadomo, że lepiej nie błądzić po nieznanych bagnach licząc na szósty zmysł głodnego i zmarzniętego konia, gdy nagle zobaczyłem jakieś błyski -pociągnął łyk z kielicha.
- Zwodniki?
- Dokładnie to samo pomyślałem, a znając ich uporczywy charakter, dążący do utopienia kogokolwiek w czymkolwiek,byle głębokim, zdecydowałem jednak wrócić po swoich śladach. Z czego jak z czego, ale ze swojego konia byłem dumny.
- Byłem?
- No cóż... Każdy się kiedyś starzeje.
Spojrzała na niego podejrzliwie.
- Czyżby akurat w momencie wychodzenia z moczarów? - spytała jak zwykle sarkastycznie
- Ależ oczywiście, że nie..... akurat nie zdążył skierować się ku powrotnej drodze na trakt. No, ale wtedy jeszcze dumnie mi służył - mrugnął do niej swoim brązowym okiem. - Nie ma co uprzedzać faktów... Tak więc próbowałem zawrócić Terlinga, kiedy usłyszałem krzyk, dokładnie stamtąd, skąd wcześniej widziałem błysk.
- Rozumiem, że jak przystało na doświadczoną, jeśli chodzi o takie istoty nadwodne, część twojej osobowości w postaci elfa, całkowicie zignorowałeś to - upiła mały łyk.
- Ja- tak. Terling- nie. Było się wcześniej spytać, kim był poprzedni właściciel. Zapewne jakiś paladyn lub inny utopijny rycerz ratujący białogłowy z opałów. No, ale stało się. Konik zawrócił i pomknął jak strzała w kierunku głosu.
- Trzeba mieć pecha – zachichotała.
- Trzeba - zgodził się. - Ale to był dopiero początek katastrof, chociaż wcale na to nie wyglądało... ponieważ w bajorze rzeczywiście topiła się kobieta, a moja bystre oczy elfa.....
- Półelfa...
-Zgoda, półelfa – przytaknął - stwierdziły, że nie jest to żaden zwodnik ani - westchnął z udawanym odczuciem żalu - nimfa. Tak więc, cóż mogłem poradzić, moje szlachetne serce kazało mi jej pomóc... -zawiesił teatralnie głos.
- Niech zgadnę: były dwie możliwości: albo była bogato ubrana, albo wcale nie miała ubrania...
Przyjrzał jej się z tajemniczym uśmieszkiem błądzącym po ustach.
- Masz rację, pierwsze, co właściwie zauważyłem, to błysk kolii wysadzanej rubinami, no ale przecież wcale nie dlatego podałem jej dłoń i zaproponowałem, że odwiozę do domu... Kobieta, jak się przedstawiła po tym, jak strząsnęła z siebie część błota (a właściwie próbowała, bo niespecjalnie jej to wyszło), nazywała się Karellina Arc’fill i była córką szlachcica, a sądząc po kunsztowności biżuterii, bogatego - zaakcentował słowo - szlachcica.
- Innymi słowy, chęć towarzyszenia jej wzrósł kilkukrotnie.
- Jakże by inaczej. Droga na zamek nie okazała się zbyt długa, zwłaszcza, że niedaleko znaleźliśmy jej spłoszonego konia. Jak się okazało, była w drodze do przyjaciela ojca, lorda Derila, kiedy na drogę wyskoczyły dwa worgi i spłoszyły konia... Nie, nie pytaj mnie - podniósł rękę w geście wstrzymania - naprawdę nie wiem, dlaczego taka osoba jechała sama przez las bez obstawy. I tu właśnie pierwszy raz zaniedbałem ostrożność. Powinno było dać mi to do myślenia... a nie dało. Cóż, stało się.

Pokręcił głową i przeniósł wzrok na okno. Upał powoli mijał i coraz więcej osób pojawiało się na dworze za tym małym, ale dobrze wymytym i błyszczącym się oknem. Przypomniał sobie, że od zewnątrz nie można było zajrzeć do środka. Wygodne, osoby siedzące wewnątrz, mają więcej czasu na ewentualną ucieczkę. Zapatrzył się w szklaną taflę i zauważył, że odbijająca się w niej postać Selis przygląda mu się, jakby starała sobie coś przypomnieć. Po chwili jednak przymknęła oczy i przeniosła wzrok na szybę, a ich spojrzenia się skrzyżowały. Dziewczyna potarła zapinkę od płaszcza w kształcie srebrnej żmii z rubinowym okiem i odezwała się:
- Musiał to być wyjątkowo dziwny ojciec, że puścił swoją córeczkę na taka wyprawę - parsknęła, ale Lakushi ledwo ją usłyszał. Wciąż intensywnie wpatrywał się w błyszczące cacko na szyi Selis i w pewnym momencie sobie przypomniał. Uśmiechnął się do siebie. Już wiedział, kim ona jest.
- Zapewne - podjął opowieść. - Wtedy tak jednak nie myślałem. Nasza młoda lady (młoda, gdyż wyglądała na zaledwie dwadzieścia lat) na początku bardzo się opierała, ale po dłuższej rozmowie w końcu udało mi się przekonać co do mojego towarzystwa. Świetnie znała drogę powrotną z bagien i już po półgodzinie jechaliśmy jakąś leśną dróżką spokojnie rozmawiając. Do posiadłości dotarliśmy, kiedy już zmierzchało, a konie zaczynały domagać się postoju, a szczególnie jej koń, który najwidoczniej podczas spotkania z worgami nabawił się kontuzji, bo trochę utykał. Właściwie słowo „posiadłość” nie oddaje charakteru tego miejsca. Był to wielki zamek, mocno wyróżniający się na tle dopiero co pojawiających się gwiazd. Był ciężki, zwalisty. Zupełnie nie pasował do okolicy, która jak na ironię wyglądała, jakby mogła być rajem dla zwierząt i innych mieszkańców. Nawet po ciemku można było wyczuć łagodną aurę magii. Jeżeli wiesz, o co chodzi mi ze słowem ”łagodny”.



strony: [1] [2]
komentarz[9] |

Komentarze do "Pod Strąconą Koroną"



Musisz być zalogowany aby móc oceniać.


© 2000-2007 Elixir. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Designed by Kerm
Engine by Khazis Khull based on jPortal


   Sonda
   Czy ewolucja idzie w dobrym kierunku?
Jasne, tylko tak dalej.
Nie mam zdania.
Nie wszystko mi się podoba, ale
Nie widzę potrzeby.
To krok wstecz.
Musisz być zalogowany aby móc głosować.

   Top 10
   Bogowie greccy
   Fantasy jako ...
   Przeznaczenie
   Apokalipsa 20...
   Wilkołaki
   Legenda o kró...
   Bogowie grecc...
   Chupacabra
   Egipscy Bogow...
   Inspiracje ku...

   ShoutBox
Strona wygenerowana w 0.030040 sek. pg: